SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Wasze rządy obalą kobiety. Pożegnanie z "House of Cards"

Przed nami ostatni sezon serialu, dzięki któremu świat oszalał na punkcie Netflixa. "House of Cards" będzie nas trzymał w napięciu do samego końca, to pewne. Za wszystkie sznurki pociąga jedna kobieta - Claire Underwood.

"House of Cards" przez pięć sezonów widzowie kochali za Franka Underwooda. Jestem sobie zatem w stanie wyobrazić, w jaki popłoch wpadli scenarzyści serii na wieść o skandalu z Kevinem Spaceyem. Usunąć bezpowrotnie główną postać nie jest łatwo. Twórcom "HoC" to się jednak udało.

Co uważniejsi widzowie od co najmniej czwartego sezonu dostrzegali ambicje Claire. Nie chciała już być tylko żoną swojego męża. Jakkolwiek okrutnie to nie brzmi, jej postaci nie mogło się w ostatnim sezonie przytrafić nic lepszego niż śmierć Franka.

Państwo Makbet w Białym Domu

Decyzja o eliminacji pana Underwooda z fabuły finałowego sezonu tylko podnosi temperaturę odcinków. Spośród pięciu, jakie obejrzałam, chyba nie było takiego, w którym jakiś bohater nie wspomniałby o Franku. Duch Underwooda ciągle unosi się nad Białym Domem. Symptomatyczne, że nawet przez chwilę, w żadnym kadrze, nie pojawia się twarz Franka (nawet w scenach, gdy Claire ogląda zdjęcia z pogrzebu). Jedną z kluczowych do rozwikłania zagadek w tym sezonie będzie wyjaśnienie okoliczności śmierci Franka. Mimo że na początku sezonu wydaje się to 100-procentowo pewne. To jednak Biały Dom, można się było tego spodziewać.

Jak ze odejściem męża radzi sobie Claire? Odpowiedź brzmi - zależy, przed kim stoi. Przed narodem jest cierpiąca i zbolała. Przed współpracownikami twarda i pewna siebie. Co czuje, kiedy staje przed lustrem? Na pewno nic z wcześniej wymienionych.

Przez pięć sezonów Underwoodowie byli drużyną. Jakkolwiek nie bezbłędną, nie bez rys, ale byli monolitem. Wiedzieli, że osobno nigdy nie osiągną tyle, ile wspólnie. Frank bez kapitału finansowego Claire, Claire bez zdolności politycznych Franka. Skała zaczęła się kruszyć już w poprzednim sezonie.

Teraz widać tego pokłosie. W pierwszych odcinkach finału wybrzmiewa, ile żalu i pretensji miała Claire do Franka - swojego męża, przyjaciela, partnera politycznego. Dotarło do niej, że dla Franka nigdy nie była tym, kim on dla niej.

Jak w sztuce Szekspira Underwoodowie do tej pory wspólnie knuli kolejne intrygi. Czy to paląc jednego papierosa na spółkę w kuchni, czy biegając w towarzystwie Secret Service, czy rozprawiając w którymś z pomieszczeń Białego Domu. W szóstym sezonie to sama Claire musi zdecydować, "czy chce być żoną Makbeta, czy samym Makbetem", jak zauważa jedna z postaci.

Make America women

Finałowe rozstrzygnięcie "House of Cards" nie mogło obyć się bez wycieczek do bieżących wydarzeń społecznych i politycznych w USA i na świecie. Przede wszystkim, wybrzmiewa mocno echo #MeToo. Choć już ruch z końcówki odcinka piątego, dla mnie, sympatyzującej z feminizmem, był nieco groteskowy (choć uczciwie osądzić to można będzie po kolejnych odcinkach).

W tym sezonie "HoC" nie sposób nie zwrócić uwagi na kilka nowych, znakomitych postaci kobiecych. Przee wszystkim przyjaciółka Claire, Annette Shepherd (Diane Lane) - wpływowa lobbystka, która z rodziną knuje przeciw prezydent. I skrywa najprawdopodobniej tajemnicę, która będzie bombą tego sezonu.

Obok Annette, koło Claire widzimy Jane (w tej roli niesamowita Patricia Clarkson). Patrząc na tę postać, aż żal, że "Ostre przedmioty" miały tylko jednym sezon (dla niewtajemniczonych, Clarkson grała tam jedną z głównych ról). Obok nich do gry po przerwie wraca Cathy Durant (Jayne Atkinson).

Świetnie fabułę uzupełniają kobiece postacie drugoplanowe, zwłaszcza dziennikarka śledcza Janine (powracająca Constance Zimmer) oraz rzeczniczka prasowa Białego Domu Kelsey.

No i oczywiście, Claire Underwood. Znakomicie zagrana przez Robin Wright, na ekranie pokazuje prawdziwy kunszt. Jest i wściekła, i dumna, i cwana, i  zdecydowana... Można wymieniać jeszcze długo. Cały wachlarz umiejętności. I ta sama relacja, którą miał z widzami jej mąż (monologi przełamujące "czwartą ścianę" naprawdę robią wrażenie).

Co jeszcze rzuciło mi się w oczy podczas oglądania kolejnych odcinków "HoC 6", to jak traktują panią Underwood współpracownicy, zwłaszcza wiceprezydent. Chyba zdają się nie do końca godzić z tym, że w fotelu prezydenta zasiada kobieta. Kiedy chcą ją do czegoś przekonać, zaczynają najpierw twardo "Madam President", a chwilę potem, już łagodnie, jakby chcieli pogłaskać po głowie, "Claire"...

A Claire pokazuje, że to ona rozgrywa tu karty. To ona rządzi krajem. We wrogim otoczeniu, z całym skomplikowaniem sytuacji geopolitycznej (ciekawy wątek rosyjski oraz wojny w Syrii), pod ciągłą krytyką mediów. Ale czy to nie towarzyszyło też prezydenturze jej męża? Trochę odważnie stwierdzę, że Claire radzi sobie momentami lepiej niż Frank.

Claire to zdolna polityk, piekielnie inteligentna, wyrachowana i bezwzględna. W tym serialu udowadnia, że nie jest tylko "drugą połówką" męża, który nie pozwala o sobie zapomnieć nawet zza grobu.

Pięć sezonów uwielbialiśmy Franka Underwooda, czegokolwiek nie myślimy o Kevine Spaceym. Sezon szósty to popis Robin Wright jako Claire Underwood. Frank to koniec końców już wspomnienie, a "House of Cards 6" pokazuje, że polityka nie jest zarezerwowana tylko dla białych mężczyzn po pięćdziesiątce.

Premiera szóstego sezonu "House of Cards" 2 listopada na Netflixie.

Dołącz do dyskusji: Wasze rządy obalą kobiety. Pożegnanie z "House of Cards"

10 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
frank
Aha, to już wiem.
odpowiedź
User
Fff
Mam nadzieje, ze chociaz w ostatnim odcinku nawet na 5 sekund pojawi sie Frank...
odpowiedź
User
michalr90
Dość dyktatury kobiet!
odpowiedź