SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Szefowie redakcji o publikowaniu maili polityków: wymagana ostrożność i weryfikacja

Publikując pojawiające się na Telegramie rzekome przecieki ze skrzynek mailowych polityków media powinny zachowywać daleko idącą ostrożność i krytycyzm - mówią dziennikarze portalowi Wirtualnemedia.pl. - Chciałbym, aby dokładnie pokazywać kontekst - apeluje Artur Kiełbasiński z Radia Gdańsk. - Nie mam wątpliwości, że publikowanie takich materiałów to słuszna polityka - ocenia Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”.

Kilka dni temu szef kancelarii premiera Michał Dworczyk poinformował o ataku hakerskim na jego prywatną skrzynkę mailową, którą - jak się okazało - wykorzystywał w celach służbowych. Niedługo potem zaczęły pojawiać się w sieci liczne dokumenty, m.in. korespondencja z premierem Mateuszem Morawieckim. Niebawem okazało się, że w ujawnionych mailach jednym z adresatów jest Mariusz Chłopik, dyrektor ds. marketingu sportowego w PKO BP. W styczniu ub.r. wskutek błędu Facebooka okazało się, że Chłopik jest jednym z prowadzących fanpage premiera Morawieckiego.  Teraz Mariusz Chłopik - jak podał nieoficjalnie Mariusz Gierszewski z WP - może stracić stanowisko.

Michał Dworczyk na Twitterze napisał: "Pragnę podkreślić, że w skrzynce mailowej będącej przedmiotem ataku hakerskiego nie znajdowały się żadne informacje, które miały charakter niejawny, zastrzeżony, tajny, lub ściśle tajny. Informuję również, że oświadczenie, które zostało opublikowane w mediach społecznościowych na koncie mojej żony, jest sfabrykowane i zawiera nieprawdziwe treści".

Media publikują, Jastrzębowski: „Mało wiarygodne”

Od kilku dni niektóre media, m.in. „Gazeta Wyborcza” i Onet, publikują szczegóły ujawnianych maili, które mieli pisać do siebie m.in. Michał Dworczyk, premier Mateusz Morawiecki i prezes Agencji Rezerw Materiałowych Michał Kuczmierowski. Takie postępowanie krytykują niektórzy dziennikarze.

Sławomir Jastrzębowski, właściciel portalu Salon24, były redaktor naczelny „Super Expressu”, na Twitterze napisał: „Święta zasada dziennikarstwa: Informacje podajesz po zweryfikowaniu w DWÓCH NIEZALEŻNYCH źródłach. Publikowanie przez media informacji z Telegramu to jedno źródło i mało wiarygodne. Syf”.

Wtórował mu redaktor naczelny portalu TVP.Info Samuel Pereira: „Pojawia się polityczna narracja zrównująca publikowanie kontentu z konta na rosyjskim serwisie nieznanego źródła i niezweryfikowanej wiarygodności z cytowaniem treści nagrań z Sowy i Przyjaciele oraz Amber Room. Warto wskazać na znaczące różnice tych dwóch przypadków - stwierdził.

- Źródło publikacji na Telegramie nie jest znane, a taśm było. Dziennikarze, którzy ujawnili treść nagrań, znali całość, oni dokonali weryfikacji i selekcji przed publikacją, spotkali się z nagranymi, wykonali dziennikarską pracę. W obecnej sytuacji mamy do czynienia z bezrefleksyjnym puszczaniem treści - zapisany tylko w formie obrazku jpg, którego źródła i autora nie znamy - bez sprawdzenia czy jest: a) prawdziwa, b) częściowo prawdziwa (wymieszane fakty i fejki) lub spreparowana, c) całkowicie zmyślona - skomentował Pereira.

„Polityka redakcji słuszna, zalecam krytycyzm”

Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej", w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl ocenia politykę publikujących maile redakcji jako słuszną.

- Nie mam wątpliwości, że tak. Acz proces ten powinien przebiegać ze szczególną uwagą. I z poczuciem odpowiedzialności za państwo. Przypomnę, że polskie redakcje tylko prezentują to, co się ukazuje na Telegramie. W sferę publiczną, chcemy tego, czy nie wprowadza te materiały Telegram. Przekonanie, że nikt tego nie zauważy jest błędne. Ale zalecam daleko posunięty krytycyzm, by uniknąć fake - argumentuje.

Podobnego zdania jest Krzysztof Jedlak, redaktor naczelny „Dziennika Gazety Prawnej”. - Można oczywiście te maile publikować, niekiedy nawet trzeba, choćby po to, żeby przeanalizować, czy jakaś istotna granica została przekroczona, czy nie, ale też po to żeby pokazać, jakie potencjalnie informacje mogą łatwo wypływać, kiedy np. urzędnicy nie są dość ostrożni lub kiedy lekceważymy kwestie cyberbezpieczeństwa. Należy tylko bardzo jasno zaznaczyć, jakie jest ich źródło, jakie są wątpliwości dotyczące ich autentyczności, w miarę możliwości należy też próbować je jednak weryfikować; oczywiście trzeba wskazywać wszelkie nieścisłości lub przesłanki świadczące o manipulacji. Itd. itp. Jak we wszystkim, tak i tu konieczna jest zwykła, porządna dziennikarska rzetelność.

„Odpowiedzialność za rzetelne przedstawienie sprawy”

Redaktor naczelny „Dziennika Polskiego” i „Gazety Krakowskiej”, Wojciech Mucha, także akcentuje, że jak w każdej sprawie dotyczącej nagrań i wycieku prywatnej korespondencji - tak i w tym przypadku należy zachować dalece idącą ostrożność.

- W przypadku tego wycieku nie jest tajemnicą, że w sprawę są prawdopodobnie zaangażowane służby specjalne obcych państw, którym może zależeć na destabilizacji sytuacji w Polsce. To sprawia, że ciężar odpowiedzialności za rzetelne przedstawienie tej sprawy jest jeszcze większy.

Mucha zaznacza, że w momencie, kiedy nie ma „praktycznie żadnej możliwości potwierdzenia autentyczności pojawiających się dokumentów”, media nie powinny a priori zakładać ich prawdziwości i podawać ich jedynie w sensacyjnym tonie. - Jednymi z podstawowych narzędzi warsztatu dziennikarskiego są: krytyczne podejście do źródeł i umiejętność ich weryfikacji, a także umiejętność oceny prawdziwego kontekstu i wagi problemu. Niestety, trudno nie odnieść wrażenia, że przy tej (ale i przy poprzednich tego typu sprawach) pogoń za sensacją i przykładanie wagi do często drugorzędnych informacji okazuje się dla części mediów ważniejsze od sedna - cyberataku na Polskę, kwestie naszego bezpieczeństwa oraz stabilności Państwa, na które "ktoś" - prawdopodobnie z zewnątrz - stara się wpłynąć.

„Kandydat na świetny materiał”

Andrzej Andrysiak, wydawca, dziennikarz, były zastępca naczelnego „DGP” ocenia, że wyciek maili w konta ministra Dworczyka „to jak na razie najważniejszy temat śledczy tego roku”. - Co się w nich znajduje? Co mówią o działaniu państwa i rządzących? Kto je zhakował i w jakim celu? I w końcu najważniejsze: czy są oryginalne czy spreparowane. Świetnych dziennikarzy śledczych w Polsce nam na szczęście nie brakuje, jednak śledząc informacje na ten temat dochodzę do wniosku, że dziennikarze przyjęli tu „standard Wprostu” - podkreśla.

Tygodnik „Wprost” w 2014 roku opublikował taśmy z podsłuchanych rozmów polityków w restauracji Sowa i Przyjaciele. - Zrobił to bez sprawdzenia, kto i w jakim celu te nagrania wykonał. Miałem wtedy nieodparte wrażenie, że dziennikarze byli w tamtym przypadku marionetkami służb. Do tej pory nie wiem, jakich. Z mailami Dworczyka jest podobnie: to kandydat na świetny materiał, ale nie znamy kluczowej odpowiedzi, czy to maile oryginalne czy fragmenty, bądź zmanipulowane wyjątki. Bez tej odpowiedzi nie potrafimy nic powiedzieć o ich randze. Owszem, publikacja kolejnych fragmentów nabije klików w internecie, ale czy w jakikolwiek sposób przyczyni się do lepszego zrozumienia mechanizmów tej władzy? Wolałbym, żeby dziennikarze śledczy zaczęli badanie tego tematu od podstaw, a nie ścigali się na kliki w internecie. To się wyklucza – podsumowuje Andrysiak.

„Kluczowa weryfikacja i kontekst”

Artur Kiełbasiński, prawnik, publicysta ekonomiczny, sekretarz redakcji Radia Gdańsk mówi nam na wstępie: każdy publikuje materiały na swój rachunek i we własnym imieniu.

- I sądzę, że w Europie i USA tego trendu nie uda się zatrzymać. Ujawnianie różnych dokumentów stało się stałym elementem działań politycznych i prasowych. Natomiast dla mnie kluczowe są trzy kwestie. Po pierwsze - weryfikacja prawdziwości dokumentów. Nie jednego, nie kilku, ale całości. Bo czasem opublikuje się 10 prawdziwych i jedną fałszywkę. Chciałbym wiedzieć czy opublikowano całość dokumentów. Bo publikowanie części materiałów, lub wybranych ich części to czysta manipulacja - analizuje nasz rozmówca.

- Po drugie - liczę na unikanie kwestii osobistych, intymnych, związanych z życiem osobistym lub indywidualnym bezpieczeństwem. To wynika nie tylko z prawa, ale też kwestii etyki dziennikarskiej - dodaje.

Jako trzecią ważną kwestię Artur Kiełbasiński podnosi dokładne pokazywanie kontekstu przez publikujące media. - Kto upublicznia te materiały, jak działają służby wywiadowcze różnych państw, jak ataki z różnych stron świata destabilizowały walkę z pandemią czy procesy wyborcze. Więc jeśli ktoś decyduje się na publikację takich „wykradzionych” materiałów, liczę na pokazanie całego kontekstu, w tym tła politycznego. Niestety, teraz widzę głównie pogoń za sensacją, a nie analizę problemu czy zjawiska. Mam masę szczegółów, nie mam poważnej weryfikacji. W tej sytuacji, taka hurtowa publikacja nie służy dochodzeniu do prawdy - podsumowuje Kiełbasiński.

Niejawne posiedzenie Sejmu o cyberatakach

W środę w Sejmie odbyły się tajne obrady, podczas których  przedstawiona została informacja rządu dotycząca cyberataków na Polskę. O zwołanie takiego posiedzenia zwrócił się premier Mateusz Morawiecki.  - Przedstawiliśmy kompleksową informację, każdy zainteresowany mógł się dowiedzieć wszystkiego, co możemy na tym etapie powiedzieć - podkreślił sekretarz stanu w KPRM ds. informatyzacji i pełnomocnik rządu ds. cyberbezpieczeństwa Janusz Cieszyński po zakończeniu tajnego posiedzenia Sejmu.
Po zakończeniu posiedzenia Cieszyński zapewnił, że rząd przedstawił „kompleksową informację”. - To, że część sali zbyła ją śmiechem i kpinami, to już niech każdy sobie oceni, jak do tego podejść - zaznaczył. Ocenił, że „to jest zawsze wilcze prawo opozycji, żeby takie nawet najbardziej krytyczne oceny formułować”.

Rzecznik rządu Piotr Müller po środowym posiedzeniu Sejmu powiedział, że w najbliższych tygodniach „będziemy jako cała Polska, jako klasa polityczna, bez względu na barwy polityczne, przedmiotem ataku dezinformacyjnego”. - Służby podejmują działania i zidentyfikowały niektórych autorów działań dezinformacyjnych - zapewnił.

Niejawne posiedzenie Sejmu opisał portal Onet.pl. Jego redaktor naczelny, Bartosz Węglarczyk, motywował to dostępem do informacji, przynależnym społeczeństwu. - Opinia publiczna musi dostać pełną informacje o tej aferze. Jeśli wicepremier mówi o wojnie, to obowiązkiem władzy jest powiedzieć ludziom, o co ta wojna. O informację, że  Świetlik nie jest dziennikarzem? Czy właściciele zhakowanych kont nie mają prawa wiedzieć o tym? WTF? – napisał  na Twitterze.

Węglarczyk odnosi się do tego, że wśród publikowanych wiadomości pojawia się rzekomy e-mail byłego szefa Trójki, Wiktora Świetlika, do premiera Morawieckiego.

- Premierze, jeszcze do przeglądu, nie znam wszystkich uwarunkowań, ale to może dobry moment też na Twój kolejny mocny głos w tej sprawie. Sprawa słuszna, potrzebna. Na rynku międzynarodowym ma to sojuszników, na rynku krajowym pokaże, że w kluczowych sprawach międzynarodowych jesteś stanowczy i zasadniczy, czego brak zarzucają Tobie, ci co wiadomo - miał napisać Świetlik.  Zapytany o to przez Wirtualnemedia.pl nie udzielił komentarza.

Dołącz do dyskusji: Szefowie redakcji o publikowaniu maili polityków: wymagana ostrożność i weryfikacja

17 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
rily?
To Kiełbasa jeszcze w Radiu Gdańsk?
odpowiedź
User
Gosc
Ujawniać wszystko- sami ocenimi czy to prawda. Trzeba było nie pisać, a potem nie urządzać tajnych obrad - bo to przypomina bardziej komedię do której bajka o hybrydowej wojnie już słabo pasuje.
odpowiedź
User
Antypis
Jakoś nielegalne podsłuchy u Sowy można było bez sprawdzenia i weryfikacji publikować? A teraz nie można? Co za hipokryzja!
odpowiedź