Za Google Flexible Sampling stoi twardy biznes, nie będzie szału wśród wydawców (opinie)

Po wprowadzeniu przez Google Flexible Sampling, mechanizmu dającego wydawcom większą swobodę w sprzedaży treści, wydawcy i eksperci rynku mediów różnią się opiniach na temat tego rozwiązania. - Dla niektórych wydawnictw to może być ciekawa alternatywa w monetyzacji treści, ale za Flexible Sampling stoją twarde kalkulacje biznesowe, a nie wyłącznie chęć pomocy wydawcom. Dlatego odpowiedź na inicjatywę może być chłodna, bo Google nie jest już medialnym monopolistą - oceniają dla serwisu Wirtualnemedia.pl Monika Lech, Szymon Wierciński, Marek Tejchman, Paweł Nowacki i Marek Miller.

W poniedziałek koncern Google wprowadził dla wydawców nowe narzędzie o nazwie Flexible Sampling, które zastępuje dostępną wcześniej platformę First Click Free. Dzięki zapowiedzianemu rozwiązaniu każdy wydawca zdecyduje sam, jaki zakres darmowych próbek tekstów sprawdzi się najlepiej w jego przypadku przed skierowaniem czytelników na stronę z subskrypcją.

Google zastrzegł, że ten krok został podyktowany wynikami badań, opiniami wydawców i kilkumiesięcznym eksperymentem przeprowadzonym we współpracy z  „The New York Times” i „Financial Times”, przy okazji zapowiedział wprowadzenie mechanizmów pozwalających użytkownikom na łatwe i szybkie opłacanie subskrypcji u wydawców.

W rozmowach z serwisem Wirtualnemedia.pl część wydawców i ekspertów rynku prasowego nie ma wątpliwości, że za decyzjami Google’a dotyczącymi zmian we współpracy z mediami nie stoi nic innego tylko twarde biznesowe podejście internatowego giganta. Taką właśnie opinię prezentuje Monika Lech, dyrektor programowa i wydawnicza Wyborcza.pl.

- Google to nie „dobry wujek z Ameryki”, a biznes oparty na danych i na szerokiej wiedzy o użytkownikach internetu - zaznacza Monika Lech. - Jeśli zatem podjęto decyzję o odejściu od polityki First Click Free i przejściu do modelu Flexible Sampling to najwyraźniej testy pokazały, że taka zmiana jest opłacalna dla firmy na kilku płaszczyznach.

Zdaniem szefowej Wyborcza.pl dzięki swojej decyzji po pierwsze Google zyskuje na płaszczyźnie relacji z użytkownikami internetowych treści. - Z danych platformy zapewne wynika, że użytkownicy nie zbuntują się i nie będą odchodzić, jeśli dostęp do darmowych i jakościowych treści będzie bardziej ograniczony - ocenia Lech. - Co więcej prawdopodobnie oznacza to, że Google widzi perspektywę wzrostów, ponieważ internauci aktywnie szukają naprawdę dobrych i unikalnych treści i są w stanie za nie płacić. To są zaangażowani i „cenni” użytkownicy, o których Google potrafi zadbać.

Według naszej rozmówczyni po drugie Google zyskuje na płaszczyźnie marketingowej - to wyjście naprzeciw potrzebom wydawców, których model biznesowy jest oparty na bezpośredniej monetyzacji treści.

- To są zazwyczaj duże, silne marki, o ugruntowanej pozycji na rynku, wiarygodne w swojej grupie docelowej i wśród reklamodawców - podkreśla Lech. - To także marki, których internauci potrzebują i szukają (również w wyszukiwarce Google). Wychodząc naprzeciw ich oczekiwaniom, Google pokazuje otwartość rynkową, umiejętność dzielenia się zasięgiem i dbałość o potrzeby innych graczy na rynku.

Po trzecie, jak podkreśla dyrektor Wyborcza.pl, ta zmiana to także korzyść na płaszczyźnie biznesowej.  - Z punktu widzenia medium, które zarabia na subskrypcjach, jest to oczywiście dobra zmiana - przyznaje Lech. - Niezwykle ważna jest dla nas możliwość decydowania o tym, co robimy z naszymi treściami na platformie Google - które z nich zamykamy, a które nie. Internet jest pełen darmowych treści, których jakość czasem pozostawia wiele do życzenia. „Gazeta Wyborcza” w wersji drukowanej, jak i w internecie - na Wyborcza.pl, w aplikacji i na Facebooku - oferuje swoim czytelnikom przede wszystkim jakość. Nasi użytkownicy nie są także zalewani potokiem marnych reklam wyskakujących z każdego zakątka „normalnej” strony internetowej. Nasz biznes opiera się na dobrej, rzetelnej, wiarygodnej i cenionej marce. Teraz Google zwraca nam kontrolę nad naszymi treściami, oddając nam podmiotowość wydawcy na swojej platformie. To kolejny ruch pokazujący, że zależy im na rzeczywistej współpracy z wydawcami i twórcami jakościowych treści w internecie. Doceniamy to i mamy zamiar w pełni z tego korzystać.

##NEWS http://www.wirtualnemedia.pl/artykul/google-zwroci-reklamodawcom-czesc-strat-za-boty-generujace-falszywy-ruch-na-stronach ##

W podobnym tonie jak Monika Lech nowość od Google ocenia dr Szymon Wierciński, ekspert w dziedzinie e-biznesu w Akademii Leona Koźmińskiego podkreślając jednak, że to nowy poziom współpracy na linii Google – wydawcy.

- Wprowadzenie Flexible Sampling nie jest rewolucją na rynku, lecz krokiem w stronę wydawców, który umożliwi im lepsze dopasowanie do wymagań stawianych przez Google - ocenia Szymon Wierciński. - Nie tak dawno temu walczyli oni z gigantem oskarżając go o „kradzież" treści. Czytelnicy zapoznawali się z podsumowaniem artykułu lub newsa na stronach wyników wyszukiwania czy Google News i nie przechodzili już dalej na strony wydawców. Uniemożliwiało im to zarabianie na reklamach czy subskrypcji. Odpowiedzą Googla było całkowite usunięcie „problematycznych" treści z wyników wyszukiwania. Szybko jednak wrócono do poprzedniego rozwiązania. Ta symbioza jest korzystna dla obu stron, lecz nie ma wątpliwości, kto może pozwolić sobie w chwili obecnej na stawianie warunków. Wydawcy muszą się podporządkować. Google chce mieć swój udział w opłatach za dostęp do treści, ponieważ w przypadku przejścia wydawcy na model paywall najczęściej rezygnuje się z wyświetlania reklam. Bez reklam nie ma zysków dla Google. Walka trwa.

Zdaniem eksperta z ALK Google może pomóc wydawcom w skutecznym zdobywaniu subskrybentów. Nie robi tego jednak z dobroci serca, lecz w celu wsparcia swojego głównego modelu biznesowego.

- Coraz więcej treści konsumujemy na urządzeniach mobilnych, gdzie Google ma ilościowo największy udział w rynku poprzez wprowadzony przez siebie system operacyjny Android – zauważa Wierciński. - Podobnie jak Apple rozwija też własny sposób płatności, ponieważ każda licząca się w tej branży firma chciałaby przełamać monopol kart płatniczych i systemów bankowych, pobierając prowizję od transakcji on-line. W przypadku Apple dochodzą one nawet do 30 proc. za wykupienie subskrypcji, czy mikropłatności w systemie iOS. Google łączy technologie rozpoznawania tożsamości – na przykład za pomocą Captcha, czyli mechanizmu sprawdzającego, czy dany użytkownik nie jest botem - z systemem one-click-buying. Jest to sposób umożliwiający klientom dokonywanie zakupów online za pomocą jednego kliknięcia. Google robi to wszystko po to, aby w koszyku pobrać swoją prowizję za świadczoną usługę.

Nasz rozmówca nie ma wątpliwości, że Google ma możliwości łączenia użytkowników, w tym przypadku czytelników, z właściwymi treściami.

- Niewiele firm na świecie posiada tak głęboką wiedzę na temat potrzeb swoich klientów – ocenia Wierciński. - Tacy giganci jak Google znają nasze preferencje, lokalizację, stan emocjonalny, potrafią wykryć depresję, wiedzą czego potrzebujemy, nawet jeszcze przed nami samymi. Jeden z menedżerów Google przed laty powiedział, że ta firma kocha nieuporządkowane rynki, czyli takie gdzie może wejść i poprzez wprowadzenie struktury i ładu połączyć ze sobą właściwe informacje. Konsumując treści cyfrowe online jesteśmy głównym elementem tej układanki.

##NEWS http://www.wirtualnemedia.pl/artykul/google-i-facebook-60-proc-udzialow-w-wydatkach-na-reklame-internetowa-w-usa ##

Marek Tejchman, zastępca redaktora naczelnego „Dziennika Gazety Prawnej” w nowym rozwiązaniu Google’a podkreśla szczególnie zapowiedziany uproszczony mechanizm zakupu subskrypcji. - Generalnie każdy mechanizm dający wydawcy więcej możliwości kształtowania polityki monetyzacji treści w internecie może być korzystny – nie ma wątpliwości Marek Tejchman. - Szczególnie jeżeli towarzyszyć temu mają narzędzia które będą lepiej pozwały identyfikować potrzeby czytelników. Najważniejsze jednak w propozycji Google wydają mi się kwestie płatności i jej dokonywania jednym kliknięciem. Uciążliwość potwierdzania tożsamości jest ograniczeniem w rozwoju subskrypcji, ale jeżeli kluczem do ułatwienia identyfikacji będzie wykorzystywanie oprogramowania opracowanego przez Google to wzmocni to tylko pozycję tej firmy wobec wydawców.

Paweł Nowacki, niezależny konsultant rozwiązań dla wydawców i e-commerce oraz były zastępca redaktora naczelnego „Dziennika Gazety Prawnej” ds. online uważa, że wprowadzenie Flexible Sampling wydaje się dobrym ruchem Google’a, jednak decyzja może okazać się spóźniona.

- Mam dość mieszane uczucia – przyznaje Paweł Nowacki. - Z jednej strony dzieje się coś pozytywnego: gigant internetu robi coś ważnego dla wydawców. Nie wiemy jak to przyjmą. Obawiam się, i to zła wiadomość dla Google, że szału jednak nie będzie. Wydawcy w ostatnich latach przyzwyczaili się już do tego, że dużą część ruchu otrzymują z wyszukiwarki, ale jednocześnie wyrósł nowy, istotny dostawca - Facebook. Co więcej wydawcy rozwijają swoje kompetencje cyfrowe. I wiedzą już, że nie wszyscy internauci zapłacą za treści.

##NEWS http://www.wirtualnemedia.pl/artykul/google-test-my-site-jak-dziala-wersja-mobilna ##

Z drugiej strony nasz rozmówca ma poczucie, że Google w swojej monopolistycznej pozycji wobec wydawców (m.in. braku chęci dzielenia się przychodami z reklam zarabianych na treściach wydawców i niechęci do sprawy praw pokrewnych) przespał odpowiedni moment na pomaganie im.

- Owszem, jest program DNI, był First Click Free, ale nie cieszył się wielką popularnością - przypomina Nowacki. - Teraz silniejsi wydawcy (co zwłaszcza widać na zachodzie Europy) zbudowali własne systemy pomagające monetyzować treści. I chyba problem nie leży też w możliwości kupowania subskrybcji jednym klikiem. Wydawcy uświadomili sobie ostatecznie, że mają coś znacznie cenniejszego - tworzą content. Technologię można mieć i bez Google, a tych którzy szukają tylko bezpłatnych treści i tak ma głównie Google. Internauci trafią na stronę wydawcy, bo ten - by część internautów ściągnąć do siebie - udostępni część nawet jakościowych materiałów za darmo, a Google to oczywiście zindeksuje.

Według Marka Millera, eksperta z dziedziny ekonomiki treści, stypendysty w Instytucie Poyntera na Florydzie zastosowany obecnie przez Google mechanizm może być dobrą alternatywą dla tych wydawców, którzy z różnych powodów nie chcą budowania własnych sposobów monetyzacji treści.

- Google Flexible Sampling to istotny krok w stronę popularyzacji płatnych treści i edukacji użytkowników w kwestii konieczności płacenia za jakościowe materiały - ocenia Marek Miller. - Światowi wydawcy nie zastanawiają się już czy, ale jak najlepiej wprowadzać paywalle. Google najwyraźniej chce być jedną z alternatyw, a jego zasięgi z pewnością przysłużą się wydawcom w krzewieniu idei, że jakość treści musi mieć swoją wartość.

Zdaniem Millera wydawać się może, że nowy projekt Google zainteresuje wydawców, dla których budowa własnej platformy sprzedaży treści może być nieopłacalna lub też tych, którzy będą chcieli eksperymentować stawiając pierwsze kroki w temacie płatnego contentu.

- Pomocna w tym będzie elastyczność oferowana przez Google w doborze ilości artykułów dostępnych za darmo zanim użytkownik trafi na barierę cenową - podkreśla ekspert. - Obserwując jednak rosnące znaczenie danych w zdobywaniu wiedzy na temat zachowań użytkowników i budowaniu ich profili czytelniczych zastanawiam się, która ze stron będzie ich właścicielem i kto będzie miał do nich dostęp. Czytając na temat rozwijania technologii uczenia maszynowego w celu „rozpoznawania potencjalnych subskrybentów i przedstawianiu właściwej oferty właściwym osobom we właściwym czasie" zakładam, że przynajmniej jedną ze stron będzie właśnie Google - przewiduje Miller.

ps