SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Dziennikarz na Twitterze ma przewagę i informacje z pierwszej ręki (opinie)

Dziennikarze nie powinni bać się Twittera, bo jest to narzędzie, które zwiększa ich publikę. Obecność w tym serwisie jest obecnie dla ludzi mediów absolutnym minimum - uważają Tomasz Gackowski, Agnieszka Gozdyra i Eryk Mistewicz.

Tomasz Gackowski, medioznawca, szef portalu medioznawca.com

Bez wątpienia dziennikarze powinni korzystać z mediów społecznościowych, z Twitterem na czele. I bynajmniej nie chodzi mi tylko o unikanie pomyłek. Po prostu obecność w social mediach jest w ich interesie. Mogą o wielu rzeczach dowiedzieć się szybciej. Zrazu mogą rozpocząć tzw. procedurę weryfikacyjną, zadając pytania wybranemu politykowi, który np. został o coś posądzony. Via Twitter.

Nie ulega wątpliwości, że obecność na Twitterze, obserwowanie innych to absolutne minimum. Pamiętajmy jednak, że Polacy uczą się Twittera dość powoli (ta "powolność" jest zapewne odpowiedzialna za upadek "polskiego Twittera" - BLIPa, który był ciekawym pomysłem znad Wisły, funkcjonujący na bardzo podobnym mechanizmie, co Twitter). Przyrost polskich użytkowników Twittera nie jest aż tak dynamiczny i spektakularny jak np. Facebooka czy niegdyś Naszej-Klasy. Według różnych raportów dot. np. wykorzystania Twittera przez polskich polityków wynika, iż nie jest to kanał tak oczywisty i powszechny w komunikacji z obywatelami-wyborcami, czy też aktywnymi na nim dziennikarzami. Są oczywiście wyjątki, jak np. Radosław Sikorski, Jerzy Buzek czy Janusz Palikot. Jednak korzystanie z mediów społecznościowych to nie tylko określona aktywność, to swoista mentalność, stan ducha.

I jeśliby teraz odnieść to do dziennikarzy - nie wszyscy odnajdują w sobie ten bakcyl blogera/mikroblogera. To zrozumiałe. Jednak obserwowanie innych i "trzymanie ręki na pulsie" poprzez media społeczniościowe jest bezapelacyjnie w interesie dziennikarzy. To ułatwia im pracę. Skraca czas dostępu do informacji i opinii innych ważnych uczestników dyskursu.

Media społecznościowe uwiarygadniają Internet jako taki. Nadają mu twarze, imiona i nazwiska, konkretnych osób, które zabierają głos, dzielą się opiniami, podają fakty. Jeśli oczywiście założyć, iż mamy do czynienia z kontem autentycznym, prowadzonym przez daną osobę, to warto śledzić to, co się tam dzieje. Wspomnijmy choćby szefów wywiadów takich służb jak M6, których to żony tak ochoczo korzystały z mediów społecznościowych, że zamieszczały w nich zdjęcia swoich mężów - agentów wywiadu - na wakacjach. Te przykłady pokazują, iż w social mediach często chcemy i jesteśmy bardzo naturalni, swobodni. Dlatego też może to być kopalnia także ciekawych, wiarygodnych informacji, które - jak zawsze w tym fachu - i tak powinny być weryfikowane przez drugie, niezależne źródło. W związku z tym nie widzę nic zdrożnego w tym, aby korzystać z wpisów zamieszczonych przez "możnych tego świata" na profilach społecznościowych, pod warunkiem, że informacje podawane przez dziennikarza - jak zawsze - będą podlegały weryfikacji.

Nierozsądnym jest programowe ignorowanie mediów społecznościowych. Warto pamiętać, iż to właśnie dzięki nim Internet zmienia się na lepsze. Dlaczego? Niegdyś Internet przez swoją anonimowość był - w znacznej mierze słusznie - postrzegany jako przestrzeń nieprzydatnych informacji, szumu komunikacyjnego, treści czysto rozrywkowych i spekulacyjnych. Dzisiaj, kiedy Internet - poprzez social media - staje się personalny, zindywidualizowany, kiedy na różnych portalach i blogach podpisujemy się nazwiskiem pod swoimi wypowiedziami, staje się istotnym komponentem budowania dyskursu społecznego, poważnym narzędziem interakcji - spieraniem się na opinie i fakty. Tego nie sposób lekceważyć.

 


Agnieszka Gozdyra, dziennikarka Polsat News

Trudno mi powiedzieć, czy dziennikarz jest zobligowany do korzystania z Twittera. Nie ma takiego obowiązku, ale po prostu warto by był tam obecny, jeżeli chce wiedzieć o wielu rzeczach wcześniej. Na Twitterze pojawia się przecież wiele newsów. Coraz częściej politycy korzystają z portali społecznościowych żeby o czymś powiedzieć. Takie informacje pojawiają się najpierw na Twitterze, a dopiero potem w tradycyjnych mediach. Dziennikarz, który jest tam aktywny ma pewną przewagę.

Kiedy szukam tematów do programu „Tak czy nie?” obserwuję social media i patrzę na to, co interesuje internautów, ich dyskusje. Czasem czytam wpis osoby, którą szanuję i jej opinia jest dla mnie ważna. Mam wrażenie, że dziennikarzom mediów tradycyjnych umykają ważne tematy, a przecież internet jest odbiciem tego, o czym obecnie rozmawiają ludzie. Informacje podawane przez media często rozmijają się z tym, co ludzi naprawdę ciekawi.

Czasem mam wrażenie, że cały dzień w jakiejś stacji poświęcony jest tematom, które nie interesują zwykłych ludzi. W telewizji jest jedno, a uwaga społeczna skupia się zupełnie na czymś innym. Choćby po to warto podpatrywać dyskusje, które toczą się w social mediach. Ja się tego nauczyłam i z tego korzystam. Jest to pewnego rodzaju busola.

Myślę, że nie jestem uzależnieniona od Twittera. Program, który prowadzę zakłada interakcję z widzami i moja aktywność wynika z tego właśnie. Spotkałam się kilka razy z opiniami, że należę do tych nielicznych dziennikarzy, którzy odpowiadają na twitty. Po to tam jestem, aby rozmawiać z ludźmi, a nie żeby napisać komentarz raz na tydzień.

 


Eryk Mistewicz, medioznawca i szef kwartalnika „Nowe Media”, popularyzator Twittera w Polsce

Nikt kto obserwuje polską politykę nie może podejrzewać, że Antoni Macierewicz założyłby sobie konto w serwisie społecznościowym. Tym bardziej tak wytrawny dziennikarz polityczny, jakim jest Maciej Mazur, w tak profesjonalnie działającej redakcji, jak "Fakty" TVN. To jednak, na co można sobie pozwolić wobec Naszej Klasy czy Facebooka, nie uchodzi wobec Twittera. Tu wszyscy wiedzą, które konto jest "fałszywką" (parodia konta prezydenta Bronisława Komorowskiego, "eksperckie" konto Jana Marii Rokity etc.). Społecznośc Twittera to naukowcy, politycy, dziennikarze, negatywna opinia wobec tego materiału była powszechna, niezależnie od sympatii politycznych. Dobrze więc, że TVN wycofał ten fragment programu.

Nie wyobrażam sobie dziś polityka, marketingowca, PR-owca, człowieka komunikacji i mediów, bez Twittera. Dziś jest na Twitterze ponad 500 polskich dziennikarzy (jak wyliczył Stanisław Stanuch w analizie - zobacz szczegóły). Tam mają informacje z pierwszej ręki. O ile Facebook nie jest poważnie traktowany przez liderów opinii, osoby publiczne, inaczej jest z Twitterem. Dla wielu, od premiera Donalda Tuska począwszy, poprzez ministrów jego rządu, szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, aż po szefów firm, ale też najważniejsze instytucje Twitter staje się dziś pierwszym narzędziem nadawania tonu, wyrażania opinii, przedstawiania swojego zdania. Dziennikarz bez Twittera pozbawia się szybkiej, wiarygodnej - bo z pierwszego źródła - informacji.

Informacje publikowane na Twitterze pozostawiane są tam właśnie po to, aby były cytowane, rozprzestrzeniane. Twitter jest więc narzędziem bezpłatnym tak dla nadawcy jak i odbiorcy informacji. Jednak dobry zwyczaj mówi o podawaniu źródła: Twitter. Niestety, nie wszystkie polskie stacje informacyjne podają źródło: "Twitter" uciekając w zwrot "jeden z portali społecznościowych" nawet gdy dotyczy to wpisu premiera. Dziennikarze nie powinni bać się Twittera, przecież to ich narzędzie, może on zwiększać ich publikę a nie ograniczać. Twitter nie jest ich wrogiem.

  • 1
  • 2

Dołącz do dyskusji: Dziennikarz na Twitterze ma przewagę i informacje z pierwszej ręki (opinie)

9 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
Hajl
Faktycznie, cieżko o większy autorytet niż szef portalu medioznawca.com
odpowiedź
User
jak
Eryk Mistewicz, popularyzator Twittera w Polsce. Bo padnę za chwilę ze śmiechu chyba.
odpowiedź
User
Dzieckowemgle
Jasne, że "dziennikarz" powinien z życiem stykać się wyłącznie za pośrednictwem "mediów", w tym -jasna rzecz- "społecznościowych". Obowiązek sprawdzenia wiarygodności informacji wypełni za niego np. "rzecznik". "Dziennikarz" wtedy siedzi na kanapie i "obserwuje" - czynnie. To chyba gorsze niż "gender".
Podziwiać należy też tych, którzy z wirtualnego świata czynią rzeczywistość, a następnie komentują, analizują, wyciągają "wnioski" z tego swojego wytworu. Przypomina to kota goniącego za własnym ogonem. Oczywiście z wykorzystaniem najnowocześniejszych technologii i "światłych" odbiorców (z powodzeniem mieszczących się na rzeczonej kanapie)
odpowiedź