SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Tomek Tomczyk (Kominek): Nie sądzę, by było coś złego w pisaniu dla kasy

- Jako bloger nigdy nie przeginałem, ale pozwalam, by opinia o tym, jaki byłem kiedyś straszny, rozchodziła się. To buduje moją legendę - mówi w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Tomek Tomczyk (bloger Kominek).

Z Tomkiem Tomczykiem, blogerem Kominkiem, rozmawiamy o polskiej blogosferze, hejtowaniu i o tym, co blogerowi wolno, a czego nie wolno.


Krzysztof Lisowski: Jak w tej chwili wygląda sprawa hejtowania w internecie? Jesteś jedną z tych osób, które dość wcześnie zaczęły ostrą walkę z hejterami. Czy dzisiaj zjawisko hejtingu się nasiliło?

Tomek Tomczyk (bloger Kominek): Nasiliło się, ale nie przez to, że ludzie stali się gorsi. Dostaliśmy więcej możliwości do wyrażania opinii, a dyskusje nie są tak rozproszone jak dawniej. Jeszcze 10 lat temu najpopularniejszymi miejscami rozmów były grupy dyskusyjne, fora, czaty i IRC. Miejsca te były ograniczone tematycznie, np. na grupie dotyczącej filmu nie pisało się o piosenkach. Jeśli miałeś ochotę obsmarować polityka, szedłeś na grupę polityczną, jeśli urzędnika - pisałeś to na grupach i forach regionalnych. To z kolei powodowało, że i kulturalne dyskusje i hejt miały wymiar lokalny. Dziś natomiast nie ma podziału na tematy. Jeśli jest ktoś lub coś, co można obrazić i skrytykować, wrzuca się linka na Facebooka i w ciągu paru godzin rozchodzi się to po całej sieci.

Dlaczego właściwie pojawiło się w Polsce zjawisko ostrego hejtowania?

Ono się nie pojawiło. Zawsze istniało, tyle że dawniej, jak chciałeś mnie obrazić, to plotkowałeś na mój temat w grupie znajomych, licząc, że plotka się rozejdzie. Jak ci coś nie pasowało, to pisałeś na ścianie „Basia to szmata”. Nic się w tej materii nie zmieniło, poza ścianą i zasięgiem. Dawniej o cesze charakteru Basi dowiedziałaby się cała szkoła, dziś twoja opinia o niej może rozejść się po całym świecie, a nienawiść do Basi może wyrazić każdy. Zwłaszcza ktoś, kto jej nie zna.

Jak myślisz - dlaczego Ty - szczególnie na początku - spotkałeś się z tak ogromnym atakiem ze strony hejterów? Za co - Twoim zdaniem - Cię nie lubią?

Zawsze potrafiłem grać na emocjach, a że większość społeczeństwa nie grzeszy inteligencją, to nie miałem problemu z osiągnięciem celu, jakim było wybicie się. Zajęło mi to kilka miesięcy. Dzisiaj mam pełen komfort, mogę pisać o czym chcę i nie muszę ani przeklinać, ani rzucać kontrowersji, bo koniec końców okazało się, że cala ta wulgarna poza Kominka nie jest mi do niczego potrzebna. Przyznam jednak, że do dziś uśmiecham się pod nosem, widząc jak tysiące ludzi w komentarzach czy to na moim blogu czy w innych miejscach, czuje ogromną potrzebę powiedzenia, co o mnie myślą. To zjawisko, którego nie do końca jestem w stanie pojąć, bo ja zawsze byłem po tej drugiej stronie. Nigdy nie upodliłbym się hejtowaniem jakiegoś blogera tylko dlatego, że pisze tak a nie inaczej. Czułbym się wówczas ofiarą jego strategii.

Czy nie sądzisz, że kiedyś, kilka lat temu, pisząc niektóre teksty na blogu - zdaniem niektórych - „przeginałeś”?

Nigdy nie przeginałem, ale pozwalam, by opinia o tym, jaki byłem kiedyś straszny, rozchodziła się. To buduje moją legendę. Prawda jest taka, że moje dzisiejsze, nazwijmy to, łagodne teksty różnią się od tych archiwalnych tylko jednym - nie ma w nich wulgaryzmów i cycków. Oczywiście od czasu do czasu muszę lekko przegiąć pałę, np. biorąc w obronę jakąś mamę Madzi, która - szczerze mówiąc - wisi mi i powiewa, bo samym rzyganiem tęczą nie da się zbudować wizerunku wyrazistego blogera. Niestety moi czytelnicy od dawna nie nabierają się na te numery i moc moich kontrowersji jest dużo mniejsza niż dawniej. W pełni zgadzam się z hejterami, że tzw. prawdziwy Kominek skończył się już dawno temu, bo obecny z dawnym wspólny ma tylko szyld. Co ja mogę poradzić, że największą przyjemność sprawia mi pisanie na pozytywne tematy i otaczanie się życzliwymi ludźmi?

Co Twoim zdaniem - wnosisz do polskiej blogosfery?

Udzielenie odpowiedzi na to pytanie mogłoby obudzić kreatywność wśród moich hejterów. Nie zrobię im tej przysługi.

Zatem inaczej: Natalia Hatalska powiedziała w wywiadzie nam udzielonym, że prawdziwy bloger to taki, który tworzy bloga z pasji do czegoś. Zaliczasz się do takiej grupy - pasjonatów?

Piszę od zawsze, więc pewnie tak i Natalia ma dużo racji, twierdząc, że bloger pisze o tym, co go interesuje, co jest jego pasją, co czuje - bo tak brzmiała jej wypowiedź. Niestety to już nie wystarcza. Właściwie to nigdy nie wystarczało, ponieważ sama pasja i sam talent to za mało, by dotrzeć do czytelników. To działa na dokładnie tej samej zasadzie, jak w tradycyjnych mediach. Możesz mieć doskonały temat, ale jeśli fatalnie go opiszesz, nie dorzucić dobrego tytułu, leadu, zdjęcia i nie zadbasz o to, by w odpowiedniej porze dotarł do odpowiedniej grupy, to równie dobrze mógłbyś pisać do szuflady. Jest oczywistym, że jeśli robimy coś publicznie, to chcemy dotrzeć do jak największej grupy czytelników, potencjalnie zainteresowanej danym tematem. Nie wystarczy wiedzieć, jak pisać. Musisz wiedzieć jak „sprzedać” to, co piszesz. A tej wiedzy wielu blogerom brakuje, przez co tysiące doskonałych blogów ginie w tłumie.

Kim jest dzisiaj bloger? Ostatnio spotkałem się z opiniami, że „blogerzy to w większości idioci, którzy prowadzą bloga dla kasy i np. robiąc wywiady ze swoimi gośćmi biorą za to tzw. grube pieniądze”. Padały nawet konkretne nazwiska. Czy rzeczywiście taki wizerunek blogera obecnie pokutuje? Dlaczego?

Znamienne w tym cytacie jest, że aby napisać coś złego o blogerach, musisz cytować jakiegoś anonimowego hejtera, a ja czuję się niekomfortowo w roli kogoś, kto musiałby zaprzeczać lub potwierdzać, że blogerzy to idioci. Ten poziom dyskusji do niczego dobrego nie prowadzi. Nie sądzę, aby w Polsce żył choćby jeden popularny bloger, który prowadzi bloga dla kasy, bo kto się zna na tym interesie, ten wie, że tej kasy w blogosferze zbyt wiele jeszcze nie ma. Nie sądzę też, by było coś złego w pisaniu dla kasy, bo ty też to robisz i tysiące dziennikarzy to robi. Nie wciskajmy sobie kitu o jakimś powołaniu, misji i tym podobnych bzdurach. Nie żremy trawy, nie żywimy się słońcem. Poza tym dyskusje o tym, że bloger zarabia zawsze pachniały absurdem, a ich źródłem byli ludzie, których ulubionym zajęciem jest zaglądanie do cudzej kieszeni.

Twoim zdaniem dywagacje o nieuczciwości blogerów są nie na miejscu?

Tak, bo wedle mojej wiedzy wszyscy profesjonalni blogerzy zawsze bardzo wyraźnie oznaczają reklamy. O wiele wyraźniej niż masz to w tradycyjnej prasie, gdzie tekst sponsorowany jest podpisany jako reklamowy na samym dole, ledwo widocznym fontem. O wiele wyraźniej niż w telewizji, gdzie nie zawsze wiesz, który konkretnie produkt jest lokowany. W pewnym sensie rozumiem wątpliwości co do naszej uczciwości, ponieważ paramy się wyrażaniem opinii o ludziach, miejscach lub produktach i w większości przypadków robimy to za darmo, bo stanowi to treść naszych blogów. Ale czytelnikowi włącza się wówczas czujność i zastanawia się, czy aby na pewno blogera nikt nie kupił. To trzeba brać na zdrowy rozsądek - jeśli taki Kominek uprawiałby krypciochę na swoim blogu, to przecież prędzej czy później taka informacja by wypłynęła. W tej naszej małej, zazdrosnej, zawistnej branży wszyscy ze wszystkimi się znają i nie ma siły, aby takie wieści się nie rozeszły. Prędzej czy później jakiś dziennikarzyna urządziłby prowokację i złapał mnie za rękę. I nie tylko mnie, ale i innych. Uczciwość u blogerów to nie tylko kwestia sumienia, ale i rozsądku.

Byłeś dziennikarzem. Nie tęsknisz za dziennikarstwem? Co wspólnego ma prowadzenie bloga z dziennikarstwem?

Nie mam za czym tęsknić. Dziennikarze nie są niezależni, choć tak im się wydaje. Ja mogę bez problemu napisać, że używam iPhone i to najlepszy telefon na świecie, za co przyjmę może kilka zjebek, bo przecież iPhone to syf, ale żaden szef nie zabroni mi tego napisać. Jako bloger mogę opublikować wszystko to, co chcę i nie muszę czekać na decyzję redaktora naczelnego. Nikt mi nie powie, że zdjęcie złe i mam gonić robić lepsze. Nikt mi nie powie, że tekst do dupy i mam napisać inny. To ja decyduję, jaka reklama pojawi się obok mojego artykułu. Nie muszę być obiektywny, mogę robić to, czego nie wolno dziennikarzom - wyrażać subiektywne opinie. To jest właśnie niezależność. Nikt mi nie powie - spadaj, jesteś zwolniony. Co najwyżej mogę usłyszeć, że się skończyłem, ale wystarczy zajrzeć na moje blogi i przyjrzeć się statystykom odsłon. Są pod każdym tekstem. Piszę, ile chcę, kiedy chcę i gdzie chcę. Nie pracuję na cudzą markę, na cudze nazwisko. Dziennikarze są potrzebni, tak naprawdę to nigdy nie chciałbym żyć w świecie mediów kreujących opinie i cieszę się, że wciąż te tradycyjne przynajmniej starają się być obiektywne. Choć pewnie dałoby się znaleźć tysiące argumentów, że nie są. To jeszcze nic w porównaniu z tym, co będzie za kilka lat. Tradycyjne media zbliżą się do klimatu blogosfery, jeszcze dosadniej będą mówiły ci, co masz sądzić na dany temat. W Stanach ten trend jest już bardzo widoczny i co zauważam u siebie z pewnym niepokojem - podoba mi się.

Blogerzy mówią, że bloger ma prawo wyrazić każdą opinię, może być tak subiektywny jak chce, że w blogosferze można wszystko. Jak się ma do tego „zamknięcie ust” Piotrowi Ogińskiemu przez markę Sokołów? Chyba już nie wolno powiedzieć wszystkiego i wyrazić każdej opinii...

Nie wiem, po czyjej stronie jest racja, bo nie zbadałem wnikliwie tej sprawy. W każdym razie nigdy nie było tak, że mogliśmy świadomie łamać prawo i być z tego dumni. Weźmy to na moim przykładzie. Jeśli kiedyś pisałem dosadniej i wulgarniej o czymś, to wynikało to z uzasadnionego poczucia, że poza moimi czytelnikami nikt nie zwróci na to uwagi. Kilka lat temu pisanie bloga było jak pisanie do publicznie dostępnej szuflady. Poza hermetyczne środowisko twojej społeczności niewiele przedostawało się do świata. Media i firmy miały nas w głębokim poważaniu. Na mój niezbyt przyjemny tekst o budyniu Dra Oetkera firma odpowiedziała dopiero po 3 latach od publikacji. Nie ma żadnego przypadku w tym, że dziś już takich tekstów nie piszę. Nie jestem samobójcą. Te czasy wolnej amerykanki odeszły i dziś blogerzy są bardziej świadomi konsekwencji. I bardzo dobrze. Przy całym braku szacunku do dawnego rozbrykanego Kominka, ja jednak wolę obecne czasy, w których nie wszystko nam wolno.

A to, że Sokołów zamknął usta vlogerowi nie musi świadczyć o słabości całej blogosfery. Może świadczyć o tym, że on popełnił jakiś błąd, bo przekazał nieprawdziwą informację, ale może też świadczyć o tym, że ma za małe jaja, by walczyć o prawdę. Nie należy też zapominać, że Sokołów się wycofał i zrobił to pod wpływem opinii społecznej. Żadnej łaski vlogerowi nie zrobili. Rozprawa sądowa mogłaby się przemienić w show walki o wolność wypowiedzi w internecie, a wtedy każdy wynik byłby przegraną dla firmy.

  • 1
  • 2

Dołącz do dyskusji: Tomek Tomczyk (Kominek): Nie sądzę, by było coś złego w pisaniu dla kasy

31 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
fd
Nie znam typa.
odpowiedź
User
@bezczelny
Nie znam go. Ze mną powinniście zrobić wywiad.
odpowiedź
User
Justyna
"Nie sądzę, aby w Polsce żył choćby jeden popularny bloger, który prowadzi bloga dla kasy, bo kto się zna na tym interesie, ten wie, że tej kasy w blogosferze zbyt wiele jeszcze nie ma.:

Naprawdę? A co ze zmową cenową blogerów?
http://arnoldbuzdygan.com/zmowa-cenowa-blogerow-czego-ja-dozylem/
odpowiedź