SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Ewa Siedlecka: W „Gazecie Wyborczej” przetrwał etos

- Jesteśmy chyba jedynym dziennikiem ogólnopolskim, w którym etos przez lata przetrwał - mówi Wirtualnemedia.pl Ewa Siedlecka, publicystka „Gazety Wyborczej” i laureatka nagrody im. Dariusza Fikusa.

- Na przestrzeni lat „Gazeta Wyborcza” oczywiście zmienia się. Inaczej robi się gazetę w żłobku (pierwsza siedziba „Gazety”), a inaczej w szklanym gmachu mieszczącym całą korporację. Ludzie też się zmieniają. Ale trzon się trzyma. I trzyma etos. Jesteśmy chyba jedynym dziennikiem ogólnopolskim, w którym etos przez lata przetrwał. Tak przynajmniej to czuję - mówi nam Siedlecka.

W przyznanej niedawno nagrodzie im. Dariusza Fikusa Siedlecka odnajduje nie tylko satysfakcję dla samej siebie, ale przede wszystkim szansę, aby inni dziennikarze zainteresowali się podobną tematyką (więcej na ten temat). - Fantastyczne, że można dostać nagrodę przyznawaną przez dziennikarzy za pisanie o Trybunale Konstytucyjnym. To takie odświeżające w świecie, w którym ceni się tylko „dziennikarskie śledztwa”, a każdy temat „obsługuje” za pomocą polityków. Trybunał to realna władza i jest zadziwiające, że w Polsce dziennikarze nie interesują się np. wyborami do niego. Jak coś się dzieje bez społecznej kontroli - to się źle dzieje. Mam nadzieję, że nagroda za taki temat zachęci dziennikarzy - mówi Siedlecka.

Publicystka „Gazety Wyborczej” zapytana o to, jak ocenia stan polskiego dziennikarstwa, odpowiedziała: „Niestety, jest fatalnie”. - Redakcje zatrudniają tanio młodych ludzi, którym każą robić każdy temat. Nie ma cudu, żeby wyszedł z tego produkt dobrej jakości. Brak doświadczenia, wiedzy i brak standardów wygenerował zjawisko, które nazywam dziennikarstwem ze słyszenia. Polega to na tym, że dziennikarz, który o niczym nie ma większego pojęcia skazany jest na to, co ktoś mu powie, czy wręcz podyktuje. W najlepszym razie zadzwoni do kogoś jeszcze, żeby mu się na ten temat wypowiedział, ale nawet nie potrafi dobrze sformułować problemu, bo go nie rozumie. I powstają materiały-potworki z atrakcyjnym leadem i treścią, w której nic się nie klei - mówi Siedlecka.


Z Ewą Siedlecką, laureatką Nagrody im. Dariusza Fikusa, przyznawanej przez polski Press Club, rozmawiamy o sensie dziennikarstwa społecznego, nagrodach przyznawanych dziennikarzom,  stanie polskiego dziennikarstwa oraz o „Gazecie Wyborczej”, z którą związana jest od 1989 roku.



Krzysztof Lisowski: Kilka tygodni temu została Pani uhonorowana nagrodą im. Dariusza Fikusa. Czuje się Pani usatysfakcjonowana?

Ewa Siedlecka, dziennikarka „Gazety Wyborczej”: Co do moich emocji, to czuję się wyróżniona i doceniona - i to, oczywiście, jest bardzo miłe. Ale dopingu nie potrzebuję. Tak czy inaczej robię swoje. Fantastyczne, że można dostać nagrodę przyznawaną przez dziennikarzy za pisanie o Trybunale Konstytucyjnym. To takie odświeżające w świecie, w którym ceni się tylko „dziennikarskie śledztwa”, a każdy temat „obsługuje” za pomocą polityków. Trybunał to realna władza i jest zadziwiające, że w Polsce dziennikarze nie interesują się np. wyborami do niego. Jak coś się dzieje bez społecznej kontroli - to się źle dzieje. Mam nadzieję, że nagroda za taki temat zachęci dziennikarzy.

Za sprawą podejmowanej tematyki uprawiane przez Panią dziennikarstwo w pewnym sensie ma charakter obywatelski. Jaką rolę powinien pełnić taki rodzaj dziennikarstwa we współczesnym świecie?

Dziennikarstwo obywatelskie kojarzę raczej z działaniem społecznym, a ja to robię za pieniądze. Obywatelskość tego, co robię polega raczej na tym, że zajmuję się tym, co uważam za ważne: dla wszystkich, wielu i dla mniejszości, bo poszanowanie mniejszości i otwartość na innych to warunek normalnego, szczęśliwego społeczeństwa. A jeśli chodzi o dziennikarstwo obywatelskie w rozumieniu „społeczne”, to pytanie, kogo zaliczamy do dziennikarzy społecznych? Czy są nimi np. zawodowi dziennikarze, którzy udzielają się na blogach pisząc to, czego redakcja im nie opublikuje, bo jest za mało udokumentowane? Z dziennikarzami społecznymi jest chyba podobnie, jak z zawodowymi: są rzetelni, sprawdzający informacje, ważący słowa i opinie, i są tacy, którzy piszą to, co im się wydaje, a nie to, co wiedzą. Albo kompilują coś z tego, co znajdą w internecie - czyli nie tworzą, a odtwarzają. Albo wylewają żółć. Internet wszystko wytrzyma. Ale dziennikarze społeczni to też świetne narzędzie kontroli społecznej. Szczególnie w małych miejscowościach, gdzie władza ma media i nie ma przestrzeni dla mediów niezależnych. Dlatego trzeba na takich dziennikarzy chuchać i bronić ich, kiedy władza wytacza im procesy o zniesławienie (oczywiście bronić, jeśli są rzetelni). Jeśli chodzi o objęcie ich przywilejem tajemnicy dziennikarskiej, to uważam, że powinien być powiązany z tym, czy zechcą swój blog czy też stronę zarejestrować zgodnie z prawem prasowym. A co za tym idzie - poddać się prawu prasowemu (abstrahuję od tego, czy to prawo jest dobre, czy złe). Nie uważam, że dziennikarstwo społeczne jest zagrożeniem dla dziennikarstwa profesjonalnego. To raczej zdrowa konkurencja. Pod warunkiem, że wszyscy będziemy trzymać standardy rzetelności.

Powiedziała Pani po otrzymaniu nagrody im. Dariusza Fikusa, że dobrze jest, jeśli dziennikarz może się „przydać”. Może Pani ten temat rozwinąć w kilku zdaniach?

Jestem dziennikarką głównie, jeśli nie wyłącznie dlatego, że mam szanse się przydać. To zawód, w którym stosunkowo niewielkim wysiłkiem można zrobić naprawdę dużo dobrego. Grzech z tego nie skorzystać! Porażek jest więcej, niż sukcesów, ale każdy sukces wart jest wysiłku włożonego w porażkę. Możemy wpływać nie tylko na przyjmowanie dobrych rozwiązań czy zapobieganie złym, nie tylko pomóc komuś, ale też zmieniać społeczną mentalność. To ostatnie jest zajęciem żmudnym, ale wartym zachodu.

Wiele osób twierdzi, że prawdziwy dziennikarz powinien być w każdej sytuacji neutralny i nie może pozwalać sobie na zajmowanie stanowiska w jakichkolwiek sprawach – powinien starać się przede wszystkim relacjonować. Co Pani myśli na ten temat?

Człowiek neutralny, to człowiek nie myślący. Bo nie wyobrażam sobie, jak można się zajmować jakąś dziedziną i nie wyrobić sobie poglądu? I nie ma dziennikarstwa neutralnego. Choćby dlatego, że dziennikarz jest moralnie odpowiedzialny za skutki tego, co robi i musi się z nimi liczyć. Ilustruje to klasyczny dylemat: informować, że policja zastawiła pułapkę na porywacza, zanim porywacz się w nią złapie? Dziennikarz to nie lustro odbijające rzeczywistość czy mikrofon łowiący wszystkie dźwięki. Musi myśleć. Ja bym wolała mówić nie o dziennikarstwie neutralnym, tylko odpowiedzialnym, uczciwym, profesjonalnym. W materiale informacyjnym powinny być wszystkie strony, wszystkie argumenty (oczywiście, pozostaje prozaiczna i bolesna kwestia miejsca w gazecie czy czasu antenowego). Nie uważam, że dziennikarze powinni ukrywać swoje poglądy. Przeciwnie: uczciwiej jest, jeśli odbiorca je zna. Jeśli chodzi o publicystów - to wyrażają poglądy niejako z natury - bo taka jest natura tego, co piszą. W przypadku dziennikarzy informacyjnych trzeba oddzielać komentarz od informacji. Ale dziennikarz powinien się w wyrażaniu swoich poglądów mitygować, zachowywać grunt pod nogami, nie wdawać się w osobiste wojny. Trzeba dbać, by nie przekraczać granicy, za którą jest już nie publicystyka, ale propaganda. I by nie przedkładać własnych interesów nad dziennikarską misję.

Zatem jak Pani określiłaby siebie jako publicystka „Gazety Wyborczej”?

Patrz wyżej. Staram się być profesjonalna i uczciwa. I nie przekraczać granicy, choć zdarza mi się unosić oburzeniem. Ale ja mam naturę anarchistyczną i przekorną, więc nie grozi mi zapisanie się do jakiejkolwiek „opcji”. Poza tym mam odruch wchodzenia w cudze buty i widzenia belki we własnym oku. Nie popieram nikogo na oślep, na oślep nie potępiam. I w ogóle raczej nie potępiam, bo to nie leży w mojej naturze.

Jak - Pani zdaniem - zmieniała/zmienia się „Gazeta Wyborcza” w ciągu ostatnich lat?

Nie wiem, które są ostatnie, bo pracuję w niej od 1989 roku. Zmienia się, oczywiście. Inaczej robi się gazetę w żłobku (pierwsza siedziba „Gazety”), a inaczej w szklanym gmachu mieszczącym całą korporację. Ludzie też się zmieniają. Ale trzon się trzyma. I trzyma etos. Jesteśmy chyba jedynym dziennikiem ogólnopolskim, w którym etos przez lata przetrwał. Tak przynajmniej to czuję.

Jako osoba związana z „Gazetą Wyborczą”, co Pani myśli o pozostałych tzw. „dziennikach opiniotwórczych”?

Myślę, że dobrze, że są. I że są różne, bo to gwarantuje, że żaden głos w debacie publicznej nie będzie pominięty. Pluralizm mediów polega nie na tym, że w każdym z nich mówi się wszystko, ale na tym, że każdy dziennikarz może znaleźć medium, w którym zmieści się ze swoją wrażliwością, poglądami. Ale konkretnych tytułów oceniać nie chcę. Dziennikarze w Polsce są w stanie plemiennej wojny, a zajmowanie się sobą zamiast światem jest wbrew dziennikarskiemu etosowi. Nie uczestniczę w tym.

Jak Pani generalnie ocenia polskie dziennikarstwo? Niestety coraz częściej krążą opinie, że dużo dziennikarzy to obecnie osoby przypadkowe. Niestety przylgnęła do dziennikarzy także negatywna opinia mówiąca o tym, że przychodzą na konferencje prasowe, ponieważ są zainteresowani gadżetami, a nie merytoryką…?

Niestety, jest fatalnie. Redakcje zatrudniają tanio młodych ludzi, którym każą robić każdy temat. Nie ma cudu, żeby wyszedł z tego produkt dobrej jakości. Brak doświadczenia, wiedzy i brak standardów wygenerował zjawisko, które nazywam dziennikarstwem ze słyszenia. Polega to na tym, że dziennikarz, który o niczym nie ma większego pojęcia skazany jest na to, co ktoś mu powie, czy wręcz podyktuje. W najlepszym razie zadzwoni do kogoś jeszcze, żeby mu się na ten temat wypowiedział, ale nawet nie potrafi dobrze sformułować problemu, bo go nie rozumie. I powstają materiały-potworki z atrakcyjnym leadem i treścią, w której nic się nie klei. Albo wyważają otwarte drzwi „docierając” do czegoś, co dawno zostało przemielone. Takimi dziennikarzami łatwo manipulować, wrzucać im „szczury” - i to się nagminnie dzieje. Tym bardziej, że redakcje wymagają newsów bardziej, niż rzetelności.

Kolejny efekt braku wiedzy to posługiwanie się do komentowania gównie politykami i tzw. komentatorami - dziennikarzami, którzy czują się kompetentni w każdej kwestii. Oni mają przeważnie ten sam poziom wiedzy, co dziennikarz, który ich zaprosił, więc nie grozi sytuacja, że dziennikarz nie zrozumie odpowiedzi. Nie musi też biedzić się nad pytaniami, które jakoś poszerzą pole debaty i wiedzę odbiorcy. Skutek jest taki, że mielimy w kółko te same banalne i uproszczone, albo nieprawdziwe treści. No i przyzwyczailiśmy już odbiorców do takiej przeżutej papki. I do info-rozrywki zamiast informacji. Teraz ryzykiem jest danie mu czegoś do pogryzienia (przemyślenia). Taka ekstrawagancja zaczyna być spychana do audycji czy gazet niszowych.

Czy dziennikarstwo to Pani powołanie?

Nie. Ale moim powołaniem od dzieciństwa było poprawianie świata - jakkolwiek śmiesznie to nie brzmi. A dziennikarstwo jest do tego fantastycznym narzędziem. No więc skorzystałam. Poza tym ciągle się czegoś nowego uczę, ciągle muszę marszczyć mózg. To zdrowe i pożyteczne. I chroni przed rutyną.

Ma Pani jakichś swoich dziennikarzy-idoli?

Ja w ogóle nie mam idoli, w żadnej dziedzinie. Cenię profesjonalizm i serce. I uczciwość.

O rozmówcy
Ewa Siedlecka pracuje w „Gazecie Wyborczej” od 1989 roku. Wcześniej pracowała m.in. z osobami chorymi psychicznie i z narkomanami w ośrodku Monaru na Mazurach. Z wykształcenia magister profilaktyki społecznej i resocjalizacji. W „Gazecie” pisze na tematy prawne, praw człowieka (absolwentka Szkoły Praw Człowieka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka), społeczeństwa obywatelskiego, praw zwierząt. Szczególne zainteresowanie - najbardziej wykluczeni: mniejszości seksualne, religijne (w Magazynie „Gazety” cykl o religiach i tzw. nowych ruchach religijnych), osoby niepełnosprawne.

Dołącz do dyskusji: Ewa Siedlecka: W „Gazecie Wyborczej” przetrwał etos

75 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
super!!
i like GW!!!!!
odpowiedź
User
Jan Paweł II
Z całym szacunkiem dla pani dorobku, nie wie pani co mówi. Rozumiem, że jest pani właścicelką akcji Agory i może sobie pozwolić na dokładne przygotowanie i research, aby napisać 1 tekst na miesiąc lub rzadziej, bo to NIE JEST pani źródło dochodu, ale hobby. Źródłem są zyski z akcji. Jaki tekst by pani napisała za 800 zł brutto na rozwalonym komputerze? Gdyby nie była pani z GW, to tyle by dostała i jeszcze czekała na publikację kilka miesięcy, a niedouczony redaktor wyciąłby sekatorem to co najciekawsze. Ilu planuje się właśnie znowu zwolnić dziennikarzy w Agorze? Aby w ich miejsce zatrudnić młodych, tanich, zdolnych i chcących sie wykazać na groszowych umowach o dzieło, aby potem ich wywalić? Ilu już teraz tak pracuje, choć wykonują pracę podlegającą zatrudnieniu etatowemu? Rozumiem więc, że pani słowa krytyki skierowane są do osób zarządzających w Agorze, aby w imię coraz większych zysków nie dobijali zawodu dziennikarskiego. Tak się zresztą dzieje i w innych wydawnictwach. Ale jak się coś krytykuje, to warto zacząć zmieniać od własnego podwórka.
odpowiedź
User
okopan
"Przetrwał etos"? Ha ha ha ha ha....
odpowiedź