SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Wprowadzenie w Unii Europejskiej praw pokrewnych jest potrzebne, bez nich internet wydrenuje tradycyjnych wydawców

Unia Europejska pracuje nad nowym prawem autorskim, którego częścią ma być zapis dotyczący praw pokrewnych. Przepisy mogą ułatwić wydawcom skuteczną walkę o pieniądze za treści z internetowymi gigantami. Eksperci i wydawcy widzą potrzebę wprowadzenia nowych regulacji, ale nie kryją wątpliwości. - Bez praw pokrewnych wydawcy będą przegrani w sądach domagając się swoich pieniędzy, jednak powiązania między mediami a internetem są skomplikowane. Nie wiadomo czy dochody wydawców zniwelują spadki zasięgów po możliwym zniknięciu na przykład Google News z konkretnych rynków - oceniają dla Wirtualnemedia.pl Bogdan Wenta, Bogusław Chrabota, Marek Miller i Paweł Nowacki.

Prace nad dyrektywą unijną zmieniającą przepisy o prawie autorskim toczą się w Parlamencie Europejskim. Inicjatorzy nowych regulacji tłumaczą że zmiany są konieczne by rozwiązania odnośnie praw autorskich odpowiadały cyfrowej rzeczywistości, a obecne regulacje pochodzą sprzed 16 lat.

Projekt zmian przedstawiła Komisja Europejska, która chce wprowadzić m.in. artykuł 11 przyznający wydawcom prawa pokrewne. Dzięki nim media mają otrzymać takie same prawa jak autorzy w wypadku zwielokrotniania i udostępniania tworzonych przez nich treści.

Nowe przepisy mogą dać mediom prawne narzędzia w sporach toczonych w wielu krajach europejskich, gdzie wydawcy protestują przeciwko polityce stosowanej przez największe firmy internetowe, takie jak Google i Facebook. Przedmiotem niezgody jest fakt, że generatory newsów (np. Google News) publikują u siebie treści nie płacąc za to wydawcom.

Konieczne nowe narzędzia, to nie „podatek od linków”
W toku prac nad nową dyrektywą unijną ujawniły się różnice w podejściu europosłów do propozycji przedstawionych przez KE. Według doniesień medialnych (m.in. „Rzeczpospolitej”) większość parlamentarzystów w Brukseli skłonnych jest przyznać wydawcom uprawnienia wynikające z praw pokrewnych na poziomie UE. Brakuje jednak w tej sprawie jednomyślności.

Jednym z przeciwników nowej regulacji dotyczącej praw wydawców jest Lidia Geringer de Oedenberg z SLD, która zgłosiła poprawkę mającą usunąć wspomniany punkt 11 opracowywanego prawa autorskiego. Europarlamentarzystka w rozmowie z „Rzeczpospolitą” stanęła na stanowisku, że obecne rozwiązania w zakresie praw autorskich są wystarczające i zastosowane w odpowiedni sposób przez wydawców powinny im zapewnić ochronę interesów na odpowiednim poziomie.

Nieco inaczej w rozmowie z serwisem Wirtualnemedia.p patrzy na sprawę Bogdan Wenta, europoseł Grupy Europejskiej Partii Ludowej biorący udział w pracach Parlamentu Europejskiego nad prawami pokrewnymi.

- Uważam, że nowe regulacje w zakresie prawa autorskiego są potrzebne. W wyniku rozwoju technologii cyfrowych zwiększyła się rola internetu jako głównego rynku rozpowszechniania i dostępu do treści chronionych prawem autorskim – ocenia Bogdan Wenta. - W tych nowych warunkach uprawnieni, którzy chcą udzielić licencji na korzystanie ze swoich praw i otrzymywać wynagrodzenie z tytułu rozpowszechniania swoich utworów w internecie, napotykają trudności. To stawia pod znakiem zapytania rozwój twórczości i produkcję kreatywnych treści w Europie. Uważam, że niezwykle ważnym jest, by dziennikarze, wydawcy i autorzy otrzymywali sprawiedliwe wynagrodzenie za swoją pracę.

Zdaniem europosła rozwiązanie zawarte w projekcie dyrektywy dąży do objęcia wydawców prasy podobną regulacją, z jakiej od lat korzystają producenci filmów, muzyki, programów komputerowych czy nadawcy.

- Samo prawo autorskie nie wystarcza, gdyż chroni autorów a nie nakłady na gazetę – podkreśla Wenta. - Prawo autorskie nie obejmuje ochroną fragmentów artykułów, które nie mają charakteru twórczego ani krótkich wiadomości prasowych. Właśnie z takich artykułów korzystają podmioty agregujące treści.

Nasz rozmówca przyznaje, że rozwiązanie zaproponowane w projekcie dyrektywy ma na celu zrekompensowanie inwestycji dokonanych przez wydawców – nakładów na rozwój prasy i profesjonalne dziennikarstwo, bez których żadne materiały prasowe nie mogłyby powstać.

- Chodzi zatem o równoległą ochronę twórczości dziennikarskiej i wydawniczej wyrażonej prawem do artykułów prasowych, czy też ich fragmentów – wyjaśnia Wenta. - Bez rekompensaty nie będzie środków na rzetelne, oparte o fakty dziennikarstwo. W konsekwencji obywatele pozbawieni zostaną dostępu do sprawdzonej informacji, na podstawie której zbudują swoje poglądy i opinie. Ponadto projekt dyrektywy zakłada wzmocnienie sytuacji zawodowej dziennikarzy poprzez zwiększenie ich udziału w zyskach z publikowania treści.

Oceniając atmosferę w kręgach Brukseli wokół ewentualnych zmian na korzyść wydawców Wenta przyznaje, że ostateczny wynik prac legislacyjnych wciąż nie jest pewny i sugeruje że wśród europarlamentarzystów nie ma zgodności co do potrzeby wprowadzenia nowych regulacji.

- Grupa Europejskiej Partii Ludowej, której jestem członkiem w Parlamencie Europejskim popiera wprowadzenie prawa pokrewnego dla wydawców prasy – zdradza Wenta. - Bez tego prawa wydawcy, w szczególności małe i średnie przedsiębiorstwa, stoją na przegranej pozycji w negocjacjach z technologicznymi gigantami internetowymi. Prawo pokrewne dałoby im odpowiednią ochronę.

Według naszego rozmówcy sprawozdawca w komisji prawnej Axel Voss również popiera wprowadzenie praw pokrewnych dla wydawców prasy.

- Negocjacje w Parlamencie Europejskim z przedstawicielami pozostałych grup politycznych wciąż trwają, więc trudno powiedzieć jaki będzie wynik rozmów, a także jaki będzie rezultat głosowania najpierw w parlamentarnej komisji, a następnie na sesji plenarnej – podkreśla Wenta. - Możemy się spierać co do ostatecznego zapisu artykułu 11, ale najważniejsze jest by wydawcy i dziennikarze otrzymywali sprawiedliwe wynagrodzenie za swoją pracę, natomiast obywatele mieli dostęp do rzetelnych informacji. Proszę również pamiętać, że nawet, jeśli to prawo zostanie wprowadzone do ostatecznego sprawozdania Komisji Prawnej i zatwierdzone w głosowaniu na sesji plenarnej, potem czekają nas również rozmowy trójstronne między Parlamentem, Komisją Europejską i Radą, które ostatecznie zdecydują o wprowadzeniu tych regulacji – zaznacza Wenta.

Na razie bez odpowiedzi pozostaje pytanie kto ostatecznie będzie górą – zwolennicy czy sceptycy wprowadzenia na poziomie unijnym praw pokrewnych.

Aby przechylić szalę na korzyść wydawców grupa przedstawicieli polskich mediów odwiedziła niedawno Brukselę chcąc przekonać europosłów do tego, że artykuł 11 planowanej dyrektywy jest kluczowy dla zachowania szans wydawców w relacjach z największymi graczami internetowymi.

W delegacji polskich wydawców znalazł się m.in. Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”, który w rozmowie z Wirtualnemedia.pl prezentuje zdecydowane stanowisko w sprawie praw pokrewnych.

- Jako wydawcy domagamy się dla siebie praw pokrewnych, które posiadają producenci muzyczni i filmowcy – przypomina Bogusław Chrabota. - Bez praw pokrewnych dla wydawców ci nie są w stanie mieć przed sądami dostatecznego tytułu do domagania się od złodziei treści zapłaty. Prawa autorskie twórców to za mało. Nie chodzi nam o żaden podatek od linków (kłamliwie jesteśmy o to oskarżani). Prawa pokrewne dla wydawców dadzą im możliwość domagania się pieniędzy za użycie treści na zasadzie: content jest powszechnie dostępny, ale płatny. Bez tego prawa internet wydrenuje tradycyjne wydawnictwa prasowe i doprowadzi do ich upadku. Pamiętajmy, ze głównymi graczami na tym polu są Google i Facebook. Czy one będą tworzyły treści takie jak Rzepa, DGP, Wyborcza, czy GPC? Szczerze wątpię – ocenia Chrabota.

Relacje wydawców z gigantami skomplikowane, nie wiadomo kto zyska
Marek Miller, ekspert z dziedziny ekonomiki treści, stypendysta w Instytucie Poyntera na Florydzie nie ukrywa, że wzajemne relacje pomiędzy wydawcami a takimi potentatami internetu jak Google czy Facebook są biznesowo skomplikowane. I nie ma pewności czy po wprowadzeniu 11 punktu nowej dyrektywy wydawcy ugrają tyle ile się spodziewają.

- Prawa pokrewne to prawa powstające obok praw autorskich, chronią głównie interesy tych, dzięki którym utwory są rozpowszechniane – wyjaśnia Marek Miller. - Obecne europejskie prawo autorskie ogranicza zasięg praw pokrewnych do czterech podmiotów rynkowych: wykonawców, producentów filmowych, wytwórni płytowych i organizacji nadawczych. Wydawcy nie należą do posiadaczy praw pokrewnych. Tymczasem dziennikarstwo, produkcja treści i proces wydawniczy po prostu kosztują: wymagają czasu i nakładów finansowych. Z tego powodu całkowicie rozumiem potrzebę rozszerzenia podmiotów chronionych prawami pokrewnymi o wydawców.

Nasz rozmówca przypomina, że agregatory treści takie jak Google News czy Facebook są często określani mianem frienemies (z ang. friend + enemy) lub po polsku wrojacielami (określenie zaproponowane przez Vadima Makarenko).

- Dzieje się tak, ponieważ zasięgi tych serwisów pomagają wydawcom budować i umacniać markę, ale pokazują jednocześnie, jak wiele potencjalnego przychodu jest im zabierane – zaznacza Miller. - Według ostatniego badania Pew Research Center 67 proc. Amerykanów czerpie informacje z social mediów, z czego jedna piąta robi to bardzo często. Z kolei według przeprowadzonego rok temu badania w Niemczech 60 proc. użytkowników dociera do informacji z pomocą wyszukiwarki (95 proc. z nich wykorzystuje do tego wyszukiwarki Google). Te dwa przykłady pokazują skalę problemu, z jakim aktualnie mierzą się wydawcy. Korzystając z wyszukiwarek konsumenci po znalezieniu wyniku klikają w link bezpośredni pomijając główną stronę witryny i nawet jeśli wejdą w interakcję z reklamą (o ile nie mają zainstalowanego ad blockera), to będzie ona tą mniej atrakcyjną ekonomicznie od reklam znajdujących się na stronie głównej. Pod wieloma względami agregacja treści w taki czy inny sposób godzi w interesy wydawców.

Ekspert nie jest pewien czy objęcie wydawców prawami pokrewnymi pomoże im w skutecznej walce o finanse z Google i innymi wyszukiwarkami.

- Niektórzy argumentują, że oznaczałoby to stworzenie kolejnej, niepotrzebnej warstwy praw (vide problem Hiszpanii z 2014 r. związany z wyłączeniem usługi Google News na terenie tego kraju) – podkreśla Miller. - Niezależny i pluralistyczny sektor wydawniczy jest kluczowy dla społeczeństw, dla umacniania różnorodności kulturowych i demokracji partycypacyjnych, a treści dziennikarskie niewątpliwie są ich cennym elementem. Jednak obecny problem wydawców to znalezienie kompromisu pomiędzy byciem widocznym (budowaniem zasięgów, wspomaganym również przez agregatory treści), a rozwojem biznesowym (osiąganiem przychodów na bazie tych zasięgów). Jako zwolennik uczciwego płacenia za konsumowaną usługę chciałbym móc jednoznacznie powiedzieć, że podejmowane aktualnie przez wydawców działania są jedynymi słusznymi. Problem wydaje się jednak bardziej złożony, a ja nie mam niestety wiedzy (a intuicyjnie skłaniałbym się do negatywnej oceny tego rodzaju działań), czy rozszerzenie grupy podmiotów objętych prawami pokrewnymi o wydawców przyniesie im dochody takiej wielkości, która zniweluje ewentualne spadki zasięgów wynikające chociażby z wycofania się Google News z poszczególnych rynków.

Chodzi o model biznesowy
Paweł Nowacki, niezależny konsultant rozwiązań dla wydawców i e-commerce oraz były zastępca redaktora naczelnego „Dziennika Gazety Prawnej” ds. online zaznacza w rozmowie z nami, że u podstaw wprowadzenia praw pokrewnych w UE leży zmiana całego modelu biznesowego wydawców, a argumenty przytaczane przez przeciwników nowych regulacji są chybione.

- Prawa pokrewne są siostrzane dla praw autorskich, stąd ich nazwa – wyjaśnia Paweł Nowacki. - Skoro prawa takie przysługują producentom muzyki, filmów czy programów komputerowych chodzi ciągle o uzupełnienie braków dyrektywy z 2001 r. niż definiowanie na nowo praw autorskich. Utwory nie powstają bez poniesionych kosztów (wynagrodzenia dziennikarzy, fotoreporterów, wyposażenie redakcji, inwestycje techniczne, itd.), naturalne jest że producent chce chronić swoją produkcję, a po uzyskaniu pieniędzy będzie przecież dzielić się nimi z autorami - dziennikarzami. Co warto podkreślić dla zwykłego użytkownika, który chce umieścić treść na FB czy Twitterze prawa pokrewne niczego nie zmieniają ani nie ograniczają.

Nasz rozmówca zaznacza, że w sporze pomiędzy wydawcami a segmentem internetowym nie chodzi o żadną konkretną firmę, ale o model biznesowy polegający na odnoszeniu korzyści z wykorzystywania cudzych treści bez ponoszenia jakichkolwiek kosztów związanych z ich powstaniem i bez wypłaty rekompensaty właścicielom praw.

- Inna sprawa, że w digitalu modele biznesowe jakie narzucają ogólnoświatowe firmy takie jak Google i Facebook sprawiają, iż większość pieniędzy z reklamy trafia do tych dwóch firm – podkreśla Nowacki. - To cecha nie tylko polska (szacunki IAB ADEX to ponad 50  proc. z 3,62 mld zł z rynku reklamowego w 2016 r.), podobnie jest w USA i innych krajach. Wydawcy coraz częściej sięgają po modele paywallowe, subskrypcyjne, czyli pobierają opłaty za dostęp do treści od użytkowników. Nic dziwnego, że jeszcze dotkliwsza okazała się ta „niedoróbka” w prawie sprzed 16 lat. Przychody z reklamy digital (rola technologii, wpływ Adblocka) nie finansują w pełni działalności online. Ten sam wydawca produkując materiał wideo ma szansę dochodzić swoich praw (YouTube należy do Google), ale artykuł z prasy wykorzystany w internecie lub stworzony specjalnie do tego kanału już nie podlega tak pełnej ochronie. Dlaczego wydawcy nie mają takiego prawa jak producenci muzyki czy filmu? Tylko dlatego, że wtedy o to nie zabiegali, czy też i dlatego, że wówczas nie musieli. Nie zdawali sobie jednak sprawy jak szybko dokona się postęp i jak zmieni się łatwość nielegalnego korzystania z treści dzięki nowej technologii.

Nowacki nie podziela interpretacji obecnej sytuacji dokonanej przez europosłankę Lidię Geringer de Oedenberg z SLD, która w wypowiedzi dla „Rzeczpospolitej” powiedziała m.in., że "prawa pokrewne nie sprawdziły się ani w Hiszpanii, ani w Niemczech i nie warto ryzykować i rozszerzać ich na całą UE”.

- Jest wręcz odwrotnie - ocenia nasz rozmówca. - Na debatę do Brukseli zaproszono przedstawiciela hiszpańskiego CEDRO (jedyna w Hiszpanii jednostka do zarządzania prawami własności intelektualnej). Javier Diaz de Olarte Barea, szef departamentu prawnego tej organizacji opowiadał jak prawo działa wreszcie po wielu miesiącach od uchwalenia bo trzeba było przygotować tabele i taryfikator, które zostały zatwierdzone przez władze. Google na wprowadzenie tego rozwiązania odpowiedział zamknięciem news.google.es. Po jakimś czasie okazało się, że ruch „utracony przez wydawców” z Google News powrócił, ale już jako wejścia bezpośrednie na strony wydawców, czyli dużo lepszej jakości ruch. W Niemczech firma VG Media reprezentująca wydawców zaprosiła, po wprowadzeniu praw pokrewnych, także wyszukiwarkę do zakupu licencji. W odpowiedzi na to Google wykluczył z wyników wyszukiwania wyniki wydawców, chyba, że ci wyrażą bezpłatną zgodę na ich wykorzystywanie. Wydawcy wyrazili taką zgodę, ale jest to zgoda warunkowa. Sprawa jest w sądzie, w fazie apelacji. W wypadku wygranej wydawców zapowiedzieli oni cofnięcie takiej zgody oraz dochodzenie zaległych opłat.

Nowacki przyznaje, że nie zna zakulisowych rozmów europarlamentarzystów w Brukseli, a to tam rozstrzygają się losy projektu i artykułu 11.

- Warte podkreślenia jest, że wokół tej sprawy zgromadziły się niemal wszystkie istotne w Polsce podmioty medialne, bez względu na wielkość, czy opcję polityczną - zaznacza ekspert. - Manifest redakcji i wydawców w tej sprawie podpisali obok siebie m.in. prezes SDP - Krzysztof Skowroński, prezes SD RP - Jerzy Domański, Towarzystwo Dziennikarskie - Seweryn Blumsztajn; redaktorzy naczelni największych polskich gazet, ale też prezesi Stowarzyszenia Prasy Lokalnej i Stowarzyszenia Gazet Lokalnych. Podczas debaty podobne stanowisko w sprawie konieczności wprowadzenia praw pokrewnych wyrażali redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” Bogusław Chrabota, jak i prezes spółki Forum, wydawcy „Gazety Polskiej Codziennie” - Grzegorz Tomaszewski - podsumowuje Nowacki.

Dołącz do dyskusji: Wprowadzenie w Unii Europejskiej praw pokrewnych jest potrzebne, bez nich internet wydrenuje tradycyjnych wydawców

8 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
aZaliż
Z perspektywy wydawcy nie ma znaczenia czy czytelnik wejdzie do artykułu przez stronę główną czy bezpośredni link. Ważne, żeby wszedł na stronę pierwotnej publikacji.
W tym kontekście rola wyszukiwarki jest nie do przecenienia, bowiem bez niej, nie wszedłby wcale.

A zanim wydawcy zaczną się domagać nowych praw niech skutecznie egzekwują te posiadane.
To powinno wystarczyć do zbudowania zrównoważonego rynku.
odpowiedź
User
Kadrowy
Niech sai zaczną przestregać prawa zamiast zatrudniać na śmieciówkach płacąc "wycena po wykonaniu pracy" i "co łaska", nie podpisując umów, zmuszać do śmieciówek choć powinna być umowa o pracę. Żałosne.
odpowiedź
User
a
wystarczy egzekwować istniejące prawo. W nim jest jasno napisane kto jest właścicielem treści - autor lub zleceniodawca. Żaden "agregator treści" nie jest właścicielem treści, ponieważ jej nie stworzył, ani nie zlecił jej stworzenia. Gdyby twórcy treści zaczęli w końcu porządnie, solidarnie i masowo podawać do sądu wyszukiwarki i agregatory treści oraz żądać odszkodowań plus usunięcia "siebie" z wyszukiwarek i agregatów, bo to oni są właścicielami treści i jedyni maja prawo decydować gdzie są dostępni (pospolita swoboda działalności gospodarczej) to wujek g sporo straciłby na wartości i zasięgu, że nie wspomnę o agregatorach-pijawkach padających jedna za drugą lub ewentualnie generujących spore straty. W zamian mogliby utworzyć własna wyszukiwarkę, na własnych zasadach i zacząć promować chociażby na własnych witrynach. Biedni nie są, stać ich na taką inwestycję.
odpowiedź