SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Jan Piński: Jestem zażenowany zarzutami pod moim adresem

- Opinie, że pod moim kierownictwem „Uważam Rze” upadnie obrażają mnie, a przede wszystkim tych dziennikarzy, którzy teraz są związani z tytułem. Ci, którzy odeszli przygotowywali zaledwie 30 procent zawartości pisma - mówi Wirtualnemedia.pl Jan Piński, szef tytułu.

Przypomnijmy. Paweł Lisicki został pod koniec listopada odwołany przez zarząd Presspubliki z funkcji redaktora naczelnego tygodnika „Uważam Rze”. Nowym szefem pisma został wtedy Jan Piński (więcej na ten temat).

Z danych ZKDP wynika, że sprzedaż ogółem tygodnika "Uważam Rze" we wrześniu 2012 wyniosła 129 884 egz. (więcej na ten temat).
 


Z Janem Pińskim, nowym redaktorem naczelnym „Uważam Rze”, rozmawiamy oprzyszłości magazynu, fali negatywnej krytyki kierowanej pod jego adresem oraz o tym, co się dzieje na rynku tygodników opinii.



Krzysztof Lisowski: Nie czuje się Pan dziwnie jako nowy szef „Uważam Rze” widząc, jak wiele negatywnych opinii pojawia się w mediach o Panu? Wieszczy się nawet rychły upadek „Uważam Rze” pod Pana wodzą…

Jan Piński, redaktor naczelny „Uważam Rze”: Myślę, że ta medialna nagonka ma charakter środowiskowy. A zarzutami kierowanymi pod moim adresem jestem po prostu zdziwiony, a wręcz zniesmaczony i zażenowany... Mamy do czynienia z jakimś bezpodstawnym praniem brudów z przeszłości. Rafał Ziemkiewicz wytyka mi, że parę lat temu przyjąłem z rąk prezesa Farafała stanowisko szefa „Wiadomości” w TVP1 podczas, gdy on sam z rąk moich i wspomnianego prezesa też przyjął w tym samym czasie stanowisko w telewizji. To samo dotyczy np. Igora Zalewskiego, wtedy nie miał wątpliwości. Robert Mazurek był moim podwładnym w tygodniku „Wprost” i wtedy nie miał z tym problemu. Po tym, jak objąłem stanowisko szefa „Uważam Rze” większość publicystów przekazała mi informację, że są chętni do rozmów na temat dalszej współpracy, dopiero potem się z tego wycofali.

Dopatruje się Pan jakiegoś spisku?

Nie, ale to była po prostu z ich strony bardzo nieuczciwa zagrywka. W chwili, kiedy odchodziłem z tygodnika „Wprost”, poszedłem do właściciela i powiedziałem, że nie podobają mi się zmiany w wydawnictwie i odchodzę wraz z grupą dziennikarzy, którzy myślą podobnie jak ja, ale od razu zaznaczyłem, że chcę ten proces rozłożyć na kilka miesięcy, żeby nie zostawiać wydawnictwa „na lodzie”. Co więcej, zgodziłem się pozostawić swoje nazwisko w stopce kilka tygodni dłużej niż byłem pracownikiem. Zadeklarowałem również, że gdyby było jakieś zagrożenie, to mogę pomóc z zewnątrz. W wypadku „Uważam Rze” publicyści postąpili nieuczciwie. Jak ich zachowanie ma się do honorowania podpisanych przez nich umów? Skoro ktoś ma okres wypowiedzenia w umowie, to powinien go przestrzegać. Mamy tutaj do czynienia z jeszcze jedną kwestią. Dziwne jest, że grupa publicystów, którzy zrezygnowali ze współpracy z „Uważam Rze” nadal pobiera pieniądze od Grzegorza Hajdarowicza, współpracując z innymi tytułami Presspubliki. Z jednej strony krytykują właściciela, oskarżają go o niestworzone rzeczy, ale nadal uważają, że może im płacić. To jest przynajmniej dziwne.

Może zrezygnowali m.in. dlatego, że obawiali się drastycznej zmiany kierunku ideologicznego w piśmie?

Już przy wydaniu pierwszego numeru pod moim kierownictwem powiedziałem, że w „Uważam Rze” zasadniczo nic się nie zmieni. Na pewno będziemy prezentowali poglądy konserwatywne i na pewno nie zrobimy z tego tytułu mainstreamowego pisma, które będzie prorządowe. Poza tym zapraszam do internetu, w którym jest kilkaset moich tekstów z ostatnich lat, gdzie widać, że ja poglądów nie zmieniam. W przeciwieństwie do niektórych publicystów „W sieci”, którzy tak się wstydzili politycznej wymowy swoich tekstów, że usuwali je z internetowego archiwum dziennika, w którym pracowali.

W mediach artykułowane są podejrzenia, jakoby właściciel Presspubliki Grzegorz Hajdarowicz był frontmanem, za którym stoi Platforma Obywatelska. Czy słusznie?

Odpowiem na to pytanie inaczej. Proszę zobaczyć naszą okładkę z Donaldem Tuskiem i tematyką numeru. Przecież od razu widać, że nie jesteśmy i nie będziemy prorządowi.

Dlaczego ci publicyści, którzy zrezygnowali ze współpracy, mają tak bardzo za złe Grzegorzowi Hajdarowiczowi to, że zwolnił z pracy Pawła Lisickiego?

Gdyby Paweł Lisicki zwolnił dyscyplinarnie Michała Karnowskiego i powiedział publicznie to, co powinien powiedzieć każdy redaktor naczelny, którego autorzy tworzą „na boku” konkurencyjne pismo, to byśmy dzisiaj nie rozmawiali. To był powód zwolnienia Pawła Lisickiego. Myślę, że prezes Hajdarowicz „przełknąłby” wywiad, jakiego Paweł Lisicki udzielił serwisowi wpolityce.pl, w którym go krytykował. Moim zdaniem publiczne krytykowanie szefa jest skandaliczne. Jeśli coś takiego się robi, to jednocześnie składa się rezygnację. Nie rozumiem, na jakiej podstawie bracia Karnowscy upierają się przy tym, że nie prowadzili działalności konkurencyjnej? Michał Karnowski w „Uważam Rze” wyceniał pracę autorów, którzy potem piszą do magazynu „W sieci”. Był również członkiem zarządu spółki wydającej konkurencyjny tytuł. Moim zdaniem układa się to w jasną całość.

Jak Pan postrzega brata Michała Karnowskiego, Jacka? Uważa Pan, że zdoła tak zarządzać magazynem „W sieci”, aby odniósł on długofalowy sukces?

Jacek Karnowski był w 2009 roku przez kilka miesięcy moim podwładnym. Nie zauważyłem wtedy, żeby był niepokorny. Wręcz przeciwnie. Karnowski był najbardziej ustosunkowany (doskonale pamiętam, którzy politycy interweniowali, aby nie zwalniać go z pracy) i był liderem promowania Libertasu. Wynika to z raportu przygotowanego dla TVP. Najwięcej Libertasu było wówczas w kierowanej przez niego „Panoramie”. Bracia Karnowscy są sprawnymi organizatorami, ale nie potrafią robić magazynów. Czytałem bardzo dokładnie te numery „W sieci”, które się ukazały i są one po prostu bardzo słabe. Nie będę mówił dokładnie i konkretnie, co mi się nie podoba, bo nie chcę braciom Karnowskim udzielać fachowych porad. Ale nie wróżę temu magazynowi powodzenia.

Ale czytelnicy ten magazyn kupują. Jeszcze w grudniu ma on stać się tygodnikiem. Kolejne numery mają ukazać się w nakładzie aż 250 tysięcy egzemplarzy...

Każdy może pisać, że ma taki nakład, jaki chce. Jeżeli tego typu wypowiedzi są prawdziwe, to niech „W sieci” przystąpi do Związku Kontroli i Dystrybucji Prasy. Dopóki tego nie zrobi, to tego typu deklaracje pozostaną pustym sloganem reklamowym. Jacek Karnowski odmawia konsekwentnie podania danych sprzedażowych i to jest najlepszy komentarz do danych.

Jak wpłynie na przyszłość „Uważam Rze” to, że tak dużo publicystów odeszło? Niektórzy z nich już piszą na łamach magazynu „W sieci”, Paweł Lisicki poinformował, że pracuje nad własnym tygodnikiem. Wszyscy twierdzą, że „Uważam Rze” teraz upadnie...

Takie opinie obrażają mnie, a przede wszystkim tych dziennikarzy, którzy teraz są związani z tytułem. Podkreślam, że około 70 procent zawartości „Uważam Rze” przygotowują ci dziennikarze, którzy zostali i nadal są w redakcji. Osoby, które zrezygnowały ze współpracy, przygotowywały około 30 procent zawartości pisma. To jest obrażanie dziennikarzy i redaktorów, kiedy tzw. „gwiazdy” twierdzą, że tylko to, co robiły one jest czymś wartościowym. To jest totalne lekceważenie pracy wszystkich pozostałych. Nigdy bym nie twierdził, że tygodnik się kończy tylko dlatego, że ja odchodzę.

Skąd informacje, że w „Uważam Rze” miały miejsce czystki personalne?

To jest zwyczajne kłamstwo. W „Uważam Rze” nie było żadnych czystek. Złożyłem propozycje współpracy wszystkim publicystom, w tym również byłemu redaktorowi naczelnemu Pawłowi Lisickiemu. Nie było żadnej czystki. Było przeciwnie, zostało zagrożone bezpieczeństwo wydania tygodnika z powodu jednostronnego natychmiastowego zerwania umowy, bez zachowania okresu wypowiedzenia, przez kilku kluczowych współpracowników. Bardzo zażenowały mnie propozycje ze strony niektórych publicystów, którzy zerwali umowy i jednocześnie chcieli, aby zwolnić ich z obowiązku świadczenia pracy. To jest niedopuszczalne. Szczególnie w sytuacji, kiedy w „Uważam Rze” były niebotyczne pensje. Nie mogę mówić o konkretach, ale powiem tylko tyle, że niektóre osoby miały wyceny będące kilkakrotnością stawek rynkowych. Myślę, że w przyszłości pracodawcy zastanowią się, zanim zatrudnią ludzi, którzy bez skrupułów narażają tytuł, dla którego pracują. Co więcej, atakują swojego wydawcę i otwarcie życzą mu, aby splajtował.

Chciałbym na chwilę wrócić do kwestii nowego tygodnika Pawła Lisickiego. Myśli Pan, że ten projekt się uda?

Oczywiście życzę mu jak najlepiej, bo uważam, że każdy nowy tytuł jest elementem poszerzania debaty publicznej. Nie chcę być teraz złośliwy ani wypominać różnych rzeczy, ale Paweł Lisicki może być spokojny i nie musi się obawiać ataków z naszej strony. Przeciwnie niż wtedy, kiedy grupa dziennikarzy pod moim kierownictwem próbowała wydać magazyn „Wprost Przeciwnie”, który musiał zmienić nazwę na „Wręcz Przeciwnie”. Wszyscy pisali wtedy, że splajtowaliśmy. A to jest nieprawda. Sprzedaliśmy po ponad 20 tysięcy każdego wydania (pierwszego numeru 27 tys.) bez żadnej promocji, co chcę mocno podkreślić. Wstrzymanie publikowania wynikało z problemów z kolportażem i faktem, że liczyliśmy na ustabilizowanie sprzedaży na poziomie 30 tys. i do takiego poziomu mieliśmy dostosowane koszty. W tamtym czasie właśnie Paweł Lisicki z całym zespołem „Uważam Rze” nas bardzo atakowali. Wywierali presję na dziennikarzy, aby zaprzestali publikowania dla nas. Starali się wykreować sytuację, w której oskarżali nas o łamanie wartości. Od jednego z czołowych publicystów „Uważam Rze” usłyszałem wówczas: a czego się spodziewałeś, Janie, chcecie budować nam konkurencję? My tego nie będziemy robić. Jedynie Rafał Ziemkiewicz publicznie wypowiedział się w naszej obronie, a przecież było skandalem, że kolporter taki jak Ruch, mający blisko połowę rynku, uniemożliwia dystrybucję legalnie zarejestrowanego w sądzie tytułu.

Jeśli chodzi o „Uważam Rze”, to w jakim kierunku teraz pójdziecie? Czego możemy się spodziewać w najbliższym czasie?

Można by długo na ten temat rozmawiać. Na pewno będziemy publikowali artykuły, z których można się czegoś dowiedzieć. Nie zmienimy kierunku. W bieżącym numerze opublikowałem wywiad z Grzegorzem Braunem. „Puściłem” w tym wywiadzie nawet pytanie, w którym Braun mnie atakuje, insynuując powiązania z władzą. Tak więc będzie u nas obowiązywał pluralizm. Zaprosiłem również do współpracy Jadwigę Staniszkis. W tym numerze zostawiłem pustą kolumnę z jej zdjęciem, aby - jeżeli chce ze mną polemizować i z tym, co robimy - niech robi to na naszych łamach. W „Uważam Rze” pojawi się więcej artykułów dziennikarskich, które - jak wynika z badań - są bardziej cenione niż „twarda” publicystyka polityczna. W „starym” tygodniku „Wprost” najbardziej poczytnym działem był ekonomiczny. Był to dział także najbardziej poczytny ze wszystkich działów ekonomicznych tygodników opinii. Wypracowano tam, pod kierownictwem nieżyjącego już niestety Mirosława Cielemęckiego taki sposób pisania o gospodarce, który czyni ją zrozumiałą nawet dla ludzi nieznających się na ekonomii. Twórcy tego sukcesu będą teraz pracować dla „Uważam Rze”.

Co Pan myśli o Waszej konkurencji? Najpierw zapytam „Wprost”, bo z tym tytułem jest Pan związany emocjonalnie.

„Wprost” jest przykładem, że można nie tylko zmienić linię tygodnika, ale także zespół i utrzymać się na rynku. Dziś sprzedaż „Wprost” wynosi niecałe 67 tys. egzemplarzy. Gdy ja odchodziłem z pracy miał około 120 tys. sprzedaży. W ciągu roku tytuł stracił blisko połowę sprzedaży. Było to jednak spowodowane nie tyle tym, że odeszliśmy, ale faktem przekazania faktycznego kierowania pismem Katarzynie Kozłowskiej, która pracowała w tabloidach i nie miała pojęcia o wydawaniu tygodnika opinii. Właśnie z uwagi na tę nominację zrezygnowaliśmy z pracy. Tamta grupa pracowników była ostatnią związaną ze starym „Wprost”. Pozostał wówczas samotny redaktor naczelny Stanisław Janecki, który - niestety - dał Katarzynie Kozłowskiej swobodę w redakcji pisma. Od tego czasu to już nie jest „stary” liberalny, przekorny, łamiący tabu tygodnik. Obecnie nie widać, aby ktoś miał tam pomysł na przywrócenie świetności pisma. Beneficjentem zmiany linii i upadku „Wprost” jest właśnie „Uważam Rze”, gdzie przeszli czytelnicy ceniący wolny rynek, przekorę i niezależność w myśleniu.

„Newsweek”?

Tomasz Lis redaguje antypisowski tabloid. Nie sili się na żaden obiektywizm. Świadomie robi pismo, którego głównym targetem jest środowisko określane mianem lemingów. Dla nich jest to dobrze robiony produkt. Dla mnie jest to młócenie cepem, tudzież cięcie brzytwą.

„Polityka”?

Od lat jedzie na marce. Równie tendencyjna i nieobiektywna, co „Newsweek”, ale bardziej subtelna. Czyli coś dla elektoratu SLD i bardziej wyrafinowanego Platformy. Teksty niepolityczne są tam jednak ciekawe i dobrze pisane. Jest również mocny dział reportażu, który od lat stanowi o tym, że osoby o nieokreślonych poglądach wybierają „Politykę”.

Co Pan myśli o mediach katolickich (Radio Maryja, TV Trwam, „Gość Niedzielny”). Skąd ich tak wielka popularność?

To odpowiedź na brak równowagi w mainstreamowych mediach. Ojciec Tadeusz Rydzyk to sprawny menadżer mediów. Gdyby żył, znany z przekory, Stefan Kisielewski, to przyznałby mu swoją nagrodę w kategorii przedsiębiorca. „Gość Niedzielny” zawdzięcza sukces nie tylko dobrym treściom, ale także dystrybucją przez parafie.

A „Gazeta Polska”? Czy sądzi Pan, że czytelnictwo tego tytułu będzie wzrastać? W czym tkwi jego sukces w postaci nieustannie wysokiej sprzedaży?

W środowisku dziennikarskim krąży dowcip, że gdyby szukać organizatorów rzekomego zamachu na samolot prezydencki wśród tych, którzy odnieśli na tym korzyści, to Tomasz Sakiewicz otwierałby listę podejrzanych. Przed katastrofą smoleńską w 2010 r. sprzedaż „Gazety Polskiej” oscylowała w granicach powyżej 25 tys. sztuk, mimo obecności na rynku już przez dwie dekady. Dopiero katastrofa sprawiła zwiększanie się sprzedaży o ponad 200 procent. Trzeba przyznać Sakiewiczowi, że znakomicie wykorzystał szansę, którą stworzył mu los. Przejął również część elektoratu dawnego „Wprost”, dla którego postawienie na czele tego tygodnika Tomasza Lisa było nie do zaakceptowania. Nie zmienił jednak formuły „Gazety Polskiej”, która jest przestarzała. Zagrożeniem dla pozycji „Gazety Polskiej” jest przejście „Warszawskiej Gazety” do ogólnopolskiej dystrybucji. To jest ten sam target, a „Warszawska Gazeta” jest prawie dwa razy tańsza - kosztuje 2 zł.

O rozmówcy

Jan Piński, od końca listopada br. jest nowym redaktorem naczelnym „Uważam Rze”, ostatnio był szefem działu „Wiadomości” w portalu Nowyekran.pl. W przeszłości był kierownikiem redakcji „Wiadomości” TVP1 (2009) i dziennikarzem „Wprost” (w latach 2001-2009, w tym okresie przez prawie rok był szefem działu krajowego tygodnika). Kierował też tygodnikiem „Wprost Przeciwnie”, który ukazywał się przez kilka tygodni w 2011 roku. Ukończył Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW.

Dołącz do dyskusji: Jan Piński: Jestem zażenowany zarzutami pod moim adresem

69 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
lolek
wstydu Pan nie masz
odpowiedź
User
lolek
"Odpowiem na to pytanie inaczej. Proszę zobaczyć naszą okładkę z Donaldem Tuskiem i tematyką numeru. Przecież od razu widać, że nie jesteśmy i nie będziemy prorządowi." to juz wiemy po co okladka, jednak bedziecie;]
odpowiedź
User
Analityk
Poczekamy kilka miesięcy, zobaczymy.
odpowiedź