Jacek Karnowski: Po roku „W Sieci” osiągnęliśmy założone cele z naddatkiem

Naszym celem jest budowa silnego tygodnika, docelowo największego w Polsce, w otoczeniu silnej grupy medialnej, przede wszystkim internetowej - mówi nam Jacek Karnowski, redaktor naczelny tygodnika „W Sieci”.

Krzysztof Lisowski
Krzysztof Lisowski
Udostępnij artykuł:

Pierwszy numer magazynu „W Sieci” pojawił się na rynku 26 listopada 2012 r. Na początku tytuł ten wydawany był jako dwutygodnik. Jak wynika z danych ZKDP w pierwszym miesiącu średnia sprzedaż ogółem pisma wyniosła 119 244 egz. (więcej na ten temat). W styczniu 2013 było to już 120 008 egz. (więcej na ten temat), w lutym 103 601 egz. (więcej o rynku tygodników), w marcu - 103 927 egz. (poznaj szczegóły), w kwietniu 103 712 egz. (więcej), w maju 2013 - 92 385 egz. (więcej o tym), w czerwcu - 88 751 egz. (więcej), w lipcu - 86 240 egz. (więcej na ten temat), w sierpniu - 94 255 (więcej o tym) a we wrześniu b.r. - 83 435 egz. (więcej).W okresie od 11 marca do 5 sierpnia br. tygodnik Jacka Karnowskiego ukazywał się pod tytułem „Sieci”. Przypomnijmy, że w lutym br. Gremi Media (dawna Presspublica) złożyło w Sądzie Okręgowym w Warszawie wniosek o zabezpieczenie powództwa, twierdząc, iż Fratria, wydawca „W Sieci” używając tego tytułu, łamało zasady uczciwej konkurencji (wydawnictwo Grzegorza Hajdarowicza tłumaczyło, że samo prowadzi serwis internetowy pod nazwą „W Sieci Opinii”). W związku z decyzją sądu Fratria zdecydowała o zmianie nazwy swojego pisma na „Sieci”. Dopiero na początku sierpnia br. Sąd Apelacyjny w Warszawie orzekł, że tygodnik ma prawo nosić tytuł „W Sieci” i tym samym oddalił roszczenia do tej nazwy Grzegorza Hajdarowicza (więcej na ten temat).

 

grafika

Z Jackiem Karnowskim, redaktorem naczelnym tygodnika „W Sieci”, rozmawiamy o pierwszym roku działalności pisma (pierwsze wydanie magazynu pojawiło się na rynku 26 listopada 2012), planach na przyszłość, segmencie konserwatywnych tygodników opinii, a także m.in. o tym, dlaczego tzw. media mainstreamowe oraz publiczne są - zdaniem Karnowskiego - prorządowe i antyopozycyjne.

Z Jackiem Karnowskim, redaktorem naczelnym tygodnika „W Sieci”, rozmawiamy o pierwszym roku działalności pisma (pierwsze wydanie magazynu pojawiło się na rynku 26 listopada 2012), planach na przyszłość, segmencie konserwatywnych tygodników opinii, a także m.in. o tym, dlaczego tzw. media mainstreamowe oraz publiczne są - zdaniem Karnowskiego - prorządowe i antyopozycyjne.

Krzysztof Lisowski: Magazyn „W Sieci” dostępny jest na rynku już „okrągły” rok. Jak Pan podsumowuje ten czas? Czy ma Pan poczucie, że już na stałe wpisaliście się w segment tygodników opinii?

Jacek Karnowski, redaktor naczelny tygodnika „W Sieci”: Gdyby rok temu ktoś zaproponował naszej redakcji taki scenariusz wydarzeń, z takim finałem, uznalibyśmy to za wspaniałą propozycję. Osiągnęliśmy założone cele z naddatkiem. Najważniejszym było oczywiście wprowadzenie tygodnika na rynek i zapewnienie pismu dobrej pozycji. Pamiętajmy, że rynek tygodników to segment niezwykle konkurencyjny, a jednocześnie przyszłościowy, bo - w przeciwieństwie do prasy codziennej - utrzymujący przy sobie czytelnika. Dziś nasza sprzedaż jest na poziomie satysfakcjonującym, a nawet wzrasta, pomimo, że cenowo zrównaliśmy się z innymi tygodnikami. Był to więc bardzo udany rok. Oczywiście, sukcesy nie byłyby możliwe bez całego zespołu „W Sieci”, bez zaangażowania i dynamizmu wszystkich, z którymi współpracujemy. Zarówno w samej redakcji tygodnika, jak i w portalach wPolityce.pl, wSumie, wNas, wGospodarce.pl, które są dla pisma dużym wsparciem. Ich łączny zasięg miesięczny zbliża się już do 2 milionów unikalnych użytkowników. Bardzo duży wkład w sukces ma też prezes wydawcy - Fratrii - Tomasz Przybek, dzięki któremu firma budowana jest na stabilnych podstawach ekonomicznych, bardzo profesjonalnie, ale też z odpowiednim wyczuciem specyfiki mediów. Czujemy też mocne wsparcie rady nadzorczej spółki oraz inwestora.

Czy magazyn „W Sieci” jest już rentowny? Jaki procent Waszych przychodów pochodzi z reklam i czy jest to poziom satysfakcjonujący?

Pismo bilansuje się od paru miesięcy, teraz zaczyna się bilansować również cała grupa. Mamy oczywiście zobowiązania związane z wydatkami poniesionymi podczas pierwszych miesięcy (na przykład kampanie reklamowe, budowa infrastruktury). Perspektywa jednak jest bardzo dobra i przyszły rok rysuje się optymistycznie. Chcemy w perspektywie 12 miesięcy uregulować zobowiązania i wygospodarować środki, które pozwolą na kolejny skok, na dobicie do liderów dwóch segmentu. Nie zadowala nas obecne, trzecie miejsce, chcemy być wyżej. Są na to szanse i perspektywy. Warto podkreślić, że mamy dość płaską strukturę firmy i dużą synergię wewnątrz grupy, więc koszty są pod kontrolą. Do tego czytelnicy zaakceptowali wyższą cenę, czyli 5.90 pln za egz. Oczywiście, był to ryzykowny i bolesny ruch, ale konieczny. Przy kryzysie na rynku reklam i pewnym, na szczęście przełamywanym, politycznym wykluczaniu naszego tytułu, nie ma innej drogi. Tu chciałbym dodać, że coraz więcej reklamodawców przekonuje się, że z nami mogą zrobić realny interes. Czytają nas przede wszystkim ludzie młodzi, mający małe dzieci lub zakładający rodziny. To najlepsi konsumenci, to oni kupują produkty. Również portale są bardzo blisko momentu, gdy zaczną na siebie zarabiać. A jak wiadomo, gdy coś na siebie zarabia, ma perspektywy rozwoju.

Po przemianowaniu tygodnika „Uważam Rze” na miesięcznik, w segmencie tygodników konserwatywnych mamy do wyboru „Do Rzeczy”, „W Sieci” oraz „Gazetę Polską”. Czy Pana zdaniem ta działka jest już mocno zagospodarowana, czy też zmieściłby się tu jeszcze jakiś tytuł?

Przede wszystkim, w świecie mediów nigdy nic nie jest dane raz na zawsze. Każdy, kto uważa, że jego segment jest zagospodarowany i że nad nim panuje, jest na prostej drodze do upadku. W przypadku tygodnika bitwa rozpoczyna się na nowo każdego tygodnia - o lepszy numer, lepszą okładkę, atrakcyjniejsze treści, o newsy, o dynamiczność, o prestiż. Oczywiście, segment konserwatywny, obejmujący obecnie trzy tygodniki – „W Sieci”, „Gazetę Polską” i „Do Rzeczy” - wydaje się mocno nasycony i raczej trudno byłoby się tu wcisnąć. Także dlatego, że dla naszego czytelnika olbrzymie znaczenie ma wiarygodność. Widzimy, jak bolesna okazała się utrata wiarygodności w przypadku „Uważam Rze”. Należy też pamiętać, że nowym inicjatywom bardzo trudno jest osiągnąć ekonomiczną równowagę. W mediach, jak wiadomo, nie ma dziś większych problemów z uruchomieniem nowego medium - portalu, radia, telewizji, gazety czy tygodnika. Problemem jest utrzymanie tych przedsięwzięć, wszystko bowiem weryfikuje czas. Naszym celem od początku była więc budowa pisma stabilnego ekonomicznie, które nie będzie skazane na comiesięczne szukanie pieniędzy na pensje, ale które ma swój biznes plan i tego planu się trzyma.

Po tym, jak z tygodnika „Uważam Rze” odszedł zespół, wszyscy oczekiwali, że konserwatywni publicyści zjednoczą się i będą z sobą współpracować - z dobrymi emocjami. Tymczasem np. pomiędzy „Do Rzeczy” a „W Sieci” wyczuwalne są negatywne fluidy. Dlaczego?

Nie odbieram tego w ten sposób, a już na pewno nie ma żadnych ataków z naszej strony. Nasze przedsięwzięcie wyrasta z portalu wPolityce.pl, którego sukces dał nam szansę na budowę pisma, choć planowane było jako dużo skromniejszy dwutygodnik. Gdy doszło do uderzenia w „Uważam Rze”, budowa tygodnika była w naszej sytuacji logicznym krokiem, tym bardziej, że istniał już dwutygodnik „W Sieci”. Proponowaliśmy kolegom współpracę, ale warunki brzegowe obu stron były jednak bardzo rozbieżne - i do porozumienia nie doszło. Kluczowym elementem było nasze przekonanie, że budowanie konserwatywnego przedsięwzięcia za pieniądze ludzi, którzy od lat mają skrajnie inne powiązania i przekonania, nie ma sensu, jest budowaniem na piasku i prędzej czy później przynosi autorom takich koncepcji katastrofę. To główna nauka z historii polskich mediów po 1989 roku i z niej wyciągamy wnioski. Lepiej mieć mniej, ale na solidnych podstawach.

Emocje były oczywiście nie do uniknięcia. Tak jest zawsze, gdy pojawia się nowy podmiot, nowa struktura. Zawsze na początku jest atak ze strony tych, którzy już istnieją, to wręcz reguła socjologiczna. Ale myślę, że są to, czy może nawet już były, emocje przejściowe. Dziś wszystko się stabilizuje. Jeżeli mówi pan o wzajemnych zaczepkach, to pragnę podkreślić, że znacznie częściej zaczepiano nas, niż w drugą stronę. Uznaliśmy jednak, że nie będziemy odpowiadali, z rzadka tylko, przymuszeni, łamiąc tę zasadę. Naszym zdaniem dla każdego znajdzie się miejsce, a konkurencja to dobra rzecz, bo motywuje i zmusza do wysiłku. Nie można głosić pochwały konkurencji na papierze, a później, gdy przychodzi się z nią mierzyć, uznawać, iż jest ona czymś nieetycznym, nieeleganckim i nie powinna mieć miejsca. Redakcja „W Sieci”, nikomu źle nie życzy, nie ma w nas żadnej chęci eliminowania kogokolwiek z rynku. Oczywiście, wierzymy w siebie, w swoje możliwości, w to, że ciężką pracą jesteśmy w stanie zapewnić sobie miejsce na rynku. Prawo do ciężkiej pracy przysługuje każdemu. Pewne napięcia, o których pan wspomniał, są także sprawą w jakimś sensie pokoleniową. Oba konkurencyjne wobec nas tytuły prowadzone są przez ludzi nieco starszych od nas. Czasem starszym trudno uznać podmiotowość młodszych.

Widzi Pan jakiś wspólny tor ideowy w przypadku Waszego tygodnika oraz „Gazety Polskiej”?

„Gazeta Polska” to pismo niezwykle zasłużone dla polskiej prawicy, wciąż bardzo wartościowe. Zawsze patrzyliśmy na ten tygodnik z sympatią, sam je przez lata czytałem i czytam nadal, a mój brat Michał Karnowski tam publikował. Biznesowo „Gazeta Polska” jest zbudowana inaczej niż nasze przedsięwzięcie, ale również sensownie; szuka bilansu niżej - a więc niższe dochody, ale i niższe wydatki, np. na papier i zdjęcia. To środowisko podjęło też trud wydawania gazety codziennej, co jest wyzwaniem szczególnie ambitnym w warunkach kurczącego się rynku prasy codziennej. Teraz idą jeszcze dalej, budując Niezależną Telewizję Republika. Podziwiam kolegów, że są w stanie to wszystko udźwignąć. My bywamy przemęczeni zajmując się jednym tygodnikiem. W sumie więc o kolegach z „Gazety Polskiej” mogę mówić wyłącznie dobrze. A co do „toru ideowego”, to jednak „Do Rzeczy” jest znacznie bliżej pisma Tomasza Sakiewicza - częściej korzystają z tych samych dziennikarzy, skupiają się głównie na polityce, nie angażują też tyle energii co my w sprawy społeczne, tematy kulturalne, atrakcyjność wizualną pism. Obie te redakcje podobnie prowadzą także budowę podstaw ekonomicznych swoich wydawnictw, preferując akcje społeczne, debaty, wyjazdy, bezpośredni kontakt z czytelnikami, wydawanie książek itp.

A TV Republika? Dlaczego tam nie funkcjonujecie? Ogląda Pan ten kanał?

Podglądam w internecie. W domu staram się raczej odpoczywać od mediów elektronicznych. Republika, choć młoda, ma już na koncie sporo sukcesów. Samo uruchomienie kanału, a później przebicie się do kablówek, to już coś. Do tego stacją kieruje Bronisław Wildstein - wielki autorytet, człowiek z wyjątkową charyzmą. Teraz przed nimi najważniejsze wyzwanie, czyli walka o zbilansowanie firmy. Telewizja to niezwykle kosztowny biznes, chodzi o kwoty co najmniej 10-krotnie większe niż w przypadku tygodnika, ale też jeśli się uda, to wygrana jest duża. Jeżeli chodzi o pańskie stwierdzenie, że nas tam nie ma, to muszę zaprotestować. Na antenie gości wielu naszych dziennikarzy, niektórzy bardzo często, byłem tam ja, Michał, Piotr Zaremba, Piotr Skwieciński, Stanisław Janecki, Jerzy Jachowicz, Krzysztof Czabański, Marek Król, Łukasz Adamski i inni.

Chodzi mi raczej o Wasze autorskie programy na antenie TV Republika...

Wraz z bratem Michałem nie zdecydowaliśmy się na prowadzenie programu, co proponował nam Bronisław Wildstein, ponieważ zwyczajnie brakuje nam czasu. Nie jesteśmy w stanie podejmować się teraz takich wyzwań, podobnie jak nie jesteśmy w stanie skorzystać z wielu zaproszeń do udziału w różnych programach. Tygodnik walczył o przetrwanie, teraz walczy o rozwój. Gdybyśmy poświęcili energię i czas na inne przedsięwzięcia, a coś poszłoby nie tak, jak moglibyśmy spojrzeć potem w oczy ludziom, którzy nam zaufali, powierzyli pieniądze na rozwój firmy, czy też tym, którzy przyszli do naszej redakcji i muszą utrzymać rodziny? Odpowiedzialność wobec nich i lojalność wobec czytelników wymaga skupienia się na tygodniku.

Pan postawił w swoim tygodniku w dużej mierze na młody zespół. Sprawdziła się ta decyzja?

Jest to jeden naszych powodów do dumy, choć są u nas też nestorzy zawodu, jak Jerzy Jachowicz, czy wybitnie dziennikarze średniego pokolenia (Piotr Zaremba, Krzysztof Feusette, Maciej Pawlicki, Piotr Skwieciński, Robert Mazurek, Witold Gadowski, Roman Graczyk, Grzegorz Górny, Krzysztof Czabański, Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, Stanisław Janecki, Marek Król, Ryszard Makowski, Andrzej Rafał Potocki, Wojciech Lada). Ale rzeczywiście, młode pokolenie jest u nas licznie reprezentowane. Jest Marek Pyza, dziennikarz już z poważnym dorobkiem, jest zdolna i ceniona przez czytelników Marzena Nykiel, własne rubryki mają Dorota Łosiewicz i Łukasz Adamski, piszą do nas także dziennikarze wPolityce.pl - Marcin Fijołek, Sławomir Sieradzki, Agnieszka Żurek, Stanisław Żaryn, Marcin Wikło, Anna Sarzyńska, Magdalena Czarnecka. To cieszy, bo tam, gdzie są młodzi, tam jest przyszłość. Co ważne, otwarte są dla wszystkich możliwości rozwoju. Marek Pyza jest naczelnym portalu wPolityce.pl, Marzena Nykiel jego zastępcą, portalem wSumie.pl kieruje Dorota Łosiewicz, a wNas.pl Łukasz Adamski. To więc grupa naprawdę liczna i naprawdę zdolna. Do tego profesjonalna i lojalna, co w warunkach jednak presji zewnętrznej jest warunkiem sukcesu.

Jak to się ma do rynkowego trendu, gdzie do pracy dziennikarskiej przyjmowani są ludzie nie posiadający jeszcze doświadczenia, na których spada obowiązek produkcji, a nie tworzenia tekstów?

Nie zawrócimy globalnego trendu. Media są w dużym kryzysie, szuka się nowych form. Zawód dziennikarza staje się zawodem jeszcze bardziej niespokojnym. Dziś każdy musi być specem w kilku dziedzinach, każdy musi mieć oczy dookoła głowy i, jak Pan słusznie zauważa, liczy się także wydajność. Oczywiście, nie można przesadzić, bo to grozi przeciwskutecznością. Sądzę, że dziennikarze u nas pracujący to wszystko rozumieją, ale wiedzą też, że są dla nas ważni, że zawsze za nimi staniemy w razie jakichkolwiek kłopotów. I chyba czują się dobrze - zespół jest stabilny, otrzymujemy też sporo CV. Nie ma też u nas zjawisk, o których słyszymy w odniesieniu do innych, często wiodących pism, a więc mobbingu czy budowania histerycznej presji. Staramy się wyważyć z jednej strony troskę o ekonomiczną przyszłość firmy, a z drugiej poszanowanie dla potrzeb pracowników. Oczywiście szefostwo wymaga, ale wymaga zawsze najpierw od samych siebie.

Choć konserwatywne tygodniki „W Sieci” i „Do Rzeczy” różnią się od siebie, w świadomości wielu odbiorców nadal są mylone przez fakt, że wywodzą się z jednego wspólnego tytułu, jakim był dawny „Uważam Rze”.

To ogólne postrzeganie zmieni się zapewne w przyszłości, wraz z upływem czasu, gdyż różnice są i są widoczne. Choćby w takich sprawach, jak tragedia smoleńska czy obrona dobrego imienia naszych przodków. Mamy chyba też mniej złudzeń wobec nowych sił politycznych, które chcą mówić w imieniu prawicy. Nie są to oczywiście jakieś przepaście, reprezentujemy wszyscy szeroko pojęty obóz konserwatywny. Ale najważniejsza różnica to oczywiście kapitał - my budujemy na kapitale polskim, sprawdzonym, niepostkomunistycznym. Nie bawimy się w powtarzanie ścieżki, która doprowadziła do katastrofy „Uważam Rze”.

Czy wierzy Pan, że „Uważam Rze” powstanie na nowo po przemianowaniu go na miesięcznik?

Wydajemy miesięcznik „W Sieci Historii”, redagowany przez prof. Jana Żaryna, który już znalazł spore grono wiernych czytelników, jest liderem segmentu, więc mamy rozeznanie w rynku miesięczników. Miesięcznik rzeczywiście łatwiej zbilansować niż tygodnik, gdyż ma on długi okres sprzedażowy. Jest to jednak przedsięwzięcie o skali dziesięciokrotnie mniejszej. Odnośnie „Uważam Rze” to sądzę, że to jest koniec tego tytułu. Nie ma tygodnika „Uważam Rze” i w przewidywalnej perspektywie raczej nie będzie. Oczywiście, można sobie wyobrazić sytuację, w której pojawia się gigantyczny kapitał i pompuje w ten tytuł ogromne pieniądze. Taki kapitał wolałby jednak zacząć od nowa, z nowym tytułem. Brand „Uważam Rze” został skompromitowany działaniami nowego wydawcy i jest dziś raczej obciążeniem niż atutem. Jednocześnie oceniam, że „Uważam Rze” można było utrzymać na poziomie sprzedaży 40-50 tys. tygodniowo. Zabrakło jednak pomysłu, konsekwencji, trzymania się ziemi. Do dziś nie wiem, jaki pomysł na pismo miało nowe kierownictwo poza wyliczaniem poprzednim zarobków, zresztą nieprawdziwych.

Skoro mówimy o rozpoczynaniu „czegoś nowego”, to czy sądzi Pan, iż uda się przywrócić dawny blask tygodnikowi „Przekrój”?

„Przekrój” może się podnieść, ale potrzebny jest dobry pomysł, konsekwencja w jego realizacji i parę milionów złotych, pewnie około 10 milionów. Większość nieszczęść w mediach wynika właśnie z braku właściwego pomysłu. Widzimy więc projekty oparte na jakimś wyobrażonym, nieistniejącym czytelniku, na przekonaniu, że koledzy z Facebooka to cały świat. Albo odwrotne przypadki - ślepe zaufanie do wyników badań socjologicznych i focusowych. Do tej pory każda próba odbudowy „Przekroju” szła w odwrotnym kierunku niż iść powinna. Ten tygodnik był przecież symbolem mieszczańskiej powagi, a nawet pewnego napuszenia w dobrym sensie. Tymczasem kolejni naczelni chcieli na tej bazie budować pismo offowe, undergroundowe, garażowe, dla kolegów z imprezy. Zignorowano fakt, że „Przekrój” ma tak silną, zakorzenioną w świadomości markę, że musi obracać się wokół spokoju, stabilności, poszukiwania raczej środka niż lewicowego ekstremizmu.

Macie w planach inwestowanie w wersje cyfrowe tygodnika „W Sieci” albo np. załączanie do tygodnika dodatków?

Wiem, że czytelnicy z dużą radością przyjmują nasze dodatki tematyczne, np. o zdrowiu, rodzinie, edukacji czy historii. Dodawanie elementów extra musi być jednak bardzo przemyślane. Nie chcemy jednak budować tygodnika, który co tydzień obładowany jest gadżetami, ponieważ to droga donikąd; później czytelnik ma często wrażenie, że nie dostał bonusu, który mu się należy. Wierzymy w dynamiczne, poważne, bogate w różnorodne treści, rodzinne, ładnie wyglądające pismo, w którym piszą świetni autorzy.

Jak chodzi o cały segment tygodników opinii, to pojawiają się wypowiedzi, iż główne tytuły tzw. mainstreamowe są prorządowe. Czy Pana zdaniem rzeczywiście tak jest?

Trójka tygodników liberalnych - „Polityka”, „Newsweek” i Wprost” - to są ewidentnie pisma prorządowe, choć lepiej może powiedzieć - antyopozycyjne. Różnią się, ale niewiele. Cechą wspólną są płynące do nich ogromne transfery pieniędzy ze sfery publicznej. To są nasze, wszystkich podatników pieniądze, wydawane na wsparcie jednej opcji politycznej. Warto jednak zauważyć, że akurat w segmencie tygodników mamy relatywną równowagę, o której można tylko pomarzyć w odniesieniu do mediów elektronicznych. I widać, że to raczej tytuły prorządowe mają kłopoty, np. „Wprost”. Silna marka, ale jego przyszłość nie jest pewna.

Dlaczego?

Ponieważ „Newsweek” wygrał konkurencję o dominację w segmencie pism liberalno-lewicowych. Wygrał zarówno energetycznością i brutalnością Tomasza Lisa, jak i dużymi pieniędzmi, gdyż wszyscy mamy świadomość, jak olbrzymim kosztem „Newsweek” został wywindowany na obecny poziom. Pytanie, czy to trwały sukces, czy bez wielkich nakładów na promocję, a te zawsze kiedyś się kończą, “Newsweek” utrzyma pozycję lidera. Natomiast „Polityka” ma stabilną, pewną pozycję.

Wojciech Fusek, wicenaczelny „Gazety Wyborczej” powiedział w rozmowie z nami, że „GW” jest - jego zdaniem - medium w pełni niezależnym i nie ma tam żadnych wpływów. Tymczasem w środowiskach konserwatywnych to właśnie „Gazeta Wyborcza” obrzucana jest największym błotem jako medium - zdaniem tych środowisk - najbardziej prorządowe i upolitycznione. To samo mówi się w tych środowiskach o głównych telewizyjnych programach informacyjnych…

Nie chcę wnikać w dusze wszystkich ludzi reprezentujących media. Z pewnością jest wielu dziennikarzy w mediach prorządowych, którzy walczą o odrobinę autonomii, próbują coś przemycić. Jest to ich wybór, czy taka droga ma sens. Moim zdaniem nie ma sensu. Myślę, że media mainstreamowe są w Polsce stroną sporu politycznego, elementem szeroko pojętej władzy i czasami wręcz zastępują polityków, którzy nie muszą już nic mówić, bo media wykonują za nich brudną robotę. Większość mediów jest agresywna wobec opozycji, jawnie angażuje się w politykę - szczególnie w momentach kluczowych, jak kampanie wyborcze. W okresach relatywnego spokoju media te często próbują odbudowywać swoją wiarygodność pozorując pluralizm, co jednak nie zmienia istoty ich roli w systemie społecznym. Szczególnie niepokoi to, co dzieje się w głównych programach informacyjnych. To już jawna agitacja, kpiny, ironiczne uśmieszki i zjadliwość pod adresem opozycji. Co do „Gazety Wyborczej”, to jest ona nie tylko gazetą, ale również bardzo ważną instytucją realnej władzy w Polsce. Czasami można odnieść wrażenie, że „Wyborcza” ma więcej władzy niż rząd, który skutecznie kolonizuje, narzucając swoją agendę, swoje cele. „Wyborcza” jest ośrodkiem niezwykle silnie zideologizowanym, stale próbuje zmienić świadomość i wartości Polaków. W mojej ocenie dziś jest coraz bardziej zależna od pieniędzy zależnych od rządu, ale to problem wtórny. Głównym problemem jest to, że jest to instytucja, moim zdaniem, o zapędach chwilami totalitarnych. Sądzę, że jest to gazeta, która nie lubi prawdziwej wolności.

A media publiczne? W niedawnej rozmowie z Wirtualnemedia.pl prezes Polskiego Radia definitywnie zaprzecza upolitycznieniu Polskiego Radia.

Byłem pracownikiem mediów publicznych, więc moim ocenom zawsze można zarzucić, iż wynikają z faktu, że już nie jestem, na co zresztą nie narzekam. Polskie Radio także jest medium przechylonym, z tą różnicą tylko, że zachowuje elementarne standardy, czasem zaprasza gości z opozycji i nie przerywa agresywnie ich wypowiedzi. No, prawie nigdy. Natomiast główny przekaz w serwisach radiowych jednak jest upolityczniony, i myślę że pan prezes też o tym wie. Co do Telewizji Polskiej, to uważam, że nasycanie jej ludźmi wypchniętymi przez TVN, imitowanie TVN, ściganie się z TVN na głupoty, jest samobójstwem. Drogą telewizji publicznej jest powaga i debata publiczna, wypełnianie misji, tworzenie miejsca sporu, pilnowanie - zwłaszcza dziś, gdy wszystkie telewizje stanęły po stronie władzy - pluralizmu. To powinna być także telewizja trochę wycofana, nie powinna gonić za fajerwerkami.

Chciałbym na chwilę wrócić to czasu, kiedy chwiała się przyszłość „W Sieci” z powodu zakazania przez sąd wydawania magazynu pod tym tytułem. Musieliście wtedy zmienić tytuł na „Sieci”. Czy ma Pan pretensje do sądu albo do Grzegorza Hajdarowicza, który potem chciał sprzedać swój znak towarowy „W Sieci opinii”?

Pretensje mam przede wszystkim do sędziego pierwszej instancji, który bez rozpatrywania sprawy, w trybie zabezpieczenia roszczeń, zatrzymał nam nazwę. W ocenie wielu prawników to była dziwna decyzja. Każdy w Polsce może zgłaszać dowolne roszczenia - po to są sądy, aby oddalić absurdalne zarzuty możliwie szybko tak, by nie stawiać przedsiębiorstwa na granicy upadku. Zmiana nazwy w przypadku naszego tygodnika pociągnęła spore koszty oraz dużo nerwów. Nie mieliśmy pewności, że dystrybutorzy wpuszczą nas do kiosków pod nową nazwą. Na szczęście dzięki sprawnemu działowi prawnemu i dystrybucji udało się. No i mieliśmy szczęście, że nazwa „Sieci” dawała się obronić bez litery „w”. Chcę też podkreślić, że roszczenia pana Hajdarowicza do tytułu opierały się na fakcie, że dysponuje on domeną „wsieciopinii.pl”. Ale przecież to my dysponujemy i dysponowaliśmy już wtedy domeną „wsieci.pl”! Nazwa węższa, jaką jest „W Sieci opinii”, w żaden sposób nie może być ważniejsza od nazwy szerszej, „W Sieci”, pomijając już fakt, że są to różne segmenty rynku. Było to tak absurdalne roszczenie, że chyba nieprzypadkowe. Widać ktoś wiedział, że nawet mając tak słabe argumenty może liczyć na korzystną decyzję sędziego.

Ile pieniędzy straciliście w wyniku tego „zamieszania”?

To są ogromne pieniądze, dobrze udokumentowane straty. Będziemy starali się je odzyskać. O dokładnych sumach niestety nie mogę jeszcze mówić.

Niektórzy spece od PR mówią, że nawet zły PR jest dobry, ważne by być wszędzie i na pierwszych stronach…

Ktoś powie, że dzięki temu było o nas głośno. Być może, ale wiemy przecież, że np. w relacjach z poważnymi klientami tego typu sprawy mogą sugerować brak profesjonalizmu, trudno wytłumaczyć realne mechanizmy. To nigdy nie są dobre komunikaty. Nawet gdyby były realne zyski, nie chcielibyśmy tej historii. Nie była nam ona potrzebna. Nie mówiąc już, że koszt prawników nie jest bagatelny, szedł w grube dziesiątki tysięcy zł, o ile nie więcej. To realny wydatek, który trzeba ponieść, by tę sprawę wygrać..

Kiedy Grzegorz Hajdarowicz pojawił się na polskim rynku mówiono przede wszystkim w środowiskach konserwatywnych, że to frontman PO. Czy słusznie?

Myślę, że pan Hajdarowicz jest obecnie w bardzo dużych kłopotach, gdyż na polu mediów nic mu się nie udało. Zasadne pytanie brzmi, czy miało mu się udać. Czy też, z jego perspektywy, udało mu się, a realne profity są gdzie indziej. Oczywiście, gdy idzie o „Rzeczpospolitą”, to przyczyny upadku mają też inne źródła. Część czytelników porzuciła ten dziennik po wyrzuceniu poprzedniego naczelnego korzystając z dobrego pretekstu, tak jak wielu innych porzuca dziś nawyk czytania innych gazet. Z kolei wprowadzona przez nowego właściciela spirala cięcia kosztów i kolejnych zwolnień zapędziła Hajdarowicza w „kozi róg”, bo w jej wyniku firma może się tylko kurczyć.

Jak w Polsce będzie się rozwijał segment tygodników opinii?

Myślę też, że kryzys prasy codziennej powoduje, iż segment tygodników opinii może jeszcze rosnąć. Ludzie, którzy kiedyś kupowali gazety codzienne, teraz częściej kupują tygodnik, lub nawet dwa tygodniki. Internet dostarcza bieżących informacji, natomiast głębsze treści, analityczne, wymagające nakładu pracy, są właśnie w tygodnikach. Patrząc nawet po własnych nawykach myślę, że jest to optymalna formuła. Tygodnik nie starzeje się tak szybko, jak gazeta codzienna, nie wymaga też aż tak wielkiego pośpiechu przy lekturze. Tygodnikom sprzyja też większa dostępność w punktach sprzedaży - w sklepach spożywczych, na stacjach benzynowych. Kupno gazety codziennej bywa dziś wyzwaniem, zwłaszcza jeżeli w pobliżu nas nie ma kiosku. Gazety codzienne oczywiście wciąż mogą się obronić, ale na dwóch skrajach. A więc z jednej tabloidy żywiące się światem telewizji i skierowane do widzów telewizji, a z drugiej - gazety elitarne, ekskluzywne, drogie.

Na koniec wracając do tygodnika „W Sieci”: jakie macie plany na najbliższy czas i jaką chcecie osiągnąć sprzedaż docelowo?

Naszym celem długofalowym jest budowa silnego tygodnika, docelowo największego w Polsce, w otoczeniu silnej grupy medialnej, przede wszystkich internetowej. Nie mamy powodów do narzekań: rzetelny inwestor, dobra sytuacja finansowa, fantastyczny zespół, profesjonalni menadżerowie. Wszystko zależy od nas. A najtrudniejszy rok już za nami.

Krzysztof Lisowski
Autor artykułu:
Krzysztof Lisowski
Author widget background

PRACA.WIRTUALNEMEDIA.PL

NAJNOWSZE WIADOMOŚCI

Co kupno Warner Bros. przez Netfliksa zmieni w Polsce? Pracownicy TVN dostali list od szefa WBD

Co kupno Warner Bros. przez Netfliksa zmieni w Polsce? Pracownicy TVN dostali list od szefa WBD

Prasa umiera? Skądże! Wydawca "Vogue Polska" wprowadzi do Polski kolejny luksusowy tytuł [TYLKO U NAS]

Prasa umiera? Skądże! Wydawca "Vogue Polska" wprowadzi do Polski kolejny luksusowy tytuł [TYLKO U NAS]

"Święta marzeń" w piosence Polsatu na Boże Narodzenie. Ibisz świętym Mikołajem

"Święta marzeń" w piosence Polsatu na Boże Narodzenie. Ibisz świętym Mikołajem

Będzie mega fuzja. Netflix kupuje Warner Bros. Discovery bez telewizji

Będzie mega fuzja. Netflix kupuje Warner Bros. Discovery bez telewizji

Gwiazdor Modern Talking na Sylwestrowej Mocy Przebojów Polsatu. Obok Zenek Martyniuk, Beata Kozidrak i Skolim

Gwiazdor Modern Talking na Sylwestrowej Mocy Przebojów Polsatu. Obok Zenek Martyniuk, Beata Kozidrak i Skolim

Globalna awaria Cloudflare. Nie działała Canva, Downdetector i sklepy online

Globalna awaria Cloudflare. Nie działała Canva, Downdetector i sklepy online