SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Protesty w Hongkongu, ale biznesowa przyszłość niezagrożona

Ze względu na to, że Hongkong jest najważniejszym miastem w tej części świata, dla biznesu nie będzie miało większego znaczenia, w jaki sposób zakończą się trwające demonstracje – uważa prezes Centrum Studiów Polska-Azja. W krótkim terminie może mieć to wpływ na wyniki samej hongkońskiej giełdy, może też nieznacznie osłabić pozycję miasta w konkurencji z Szanghajem.

fot. Shutterstock.comfot. Shutterstock.com

– Przez 25 lat Chiny rozwijały się bardzo dynamicznie, globalny biznes chciał tam inwestować, bo to się po prostu opłacało – tłumaczy Radosław Pyffel, prezes Centrum Studiów Polska-Azja. – Tak samo jest w przypadku Hongkongu, który oferuje usługi finansowe na tak wysokim poziomie, że niestety niezależnie od tego, czy dojdzie do krwawego stłumienia tej demonstracji, czy odbędzie się to na drodze negocjacji, to po prostu biznesowi będzie się opłacało tam być, inwestować, korzystać z usług hongkońskich centrów finansowych i to niestety niczego nie zmieni.

Ta biznesowa atrakcyjność wynika z tego, że zachodni biznesmeni cenią Hongkong za transparentne prawo, które pozostało po Brytyjczykach i jest respektowane, za kadry, które miasto wykształciło w swojej półtorawiekowej historii kontaktów z handlem światowym, oraz za to, że jest doskonałym przyczółkiem do robienia interesów w całym regionie.

– W związku z tym, jeżeli tylko sytuacja się uspokoi i demonstracji nie będzie, a konflikt zostanie jakoś zażegnany, to uważam, że Hongkong swoich atutów nie utraci – one są niezależne od tego, czy demonstranci są na placu Central, czy nie – mówi Pyffel.

Jeśli dojdzie jednak do rozwiązania siłowego i demonstracje zostaną krwawo stłumione, Hongkong straci wizerunkowo, ale zdaniem eksperta nie jest powiedziane, że to będzie miało wpływ na biznes.

– Pamiętajmy o tym, że podobny kryzys przechodziły Chiny w 1989 roku, kiedy sytuacja była bardzo podobna, na placu Tian’anmen również użyto siły wobec demonstrantów i w zasadzie nic się nie stało.

Na razie traci najbardziej hongkońska giełda i działające w miejscach ogarniętych zamieszkami instytucje finansowe.

– Część pracowników tych banków, instytucji finansowych wykonuje swoją pracę zdalnie, z domu – takie jest zalecenie zarządów i szefostwa. Sądzę, że ta sytuacja pewnie długo nie będzie mogła trwać. Natomiast jeżeli będzie się to przeciągać, to faktycznie odbije się to na wynikach hongkońskiej giełdy.

Hongkong konkuruje o miano najważniejszego biznesowego regionu w Chinach z Szanghajem i w obecnej sytuacji ten drugi zyskuje, bo nie ma tam niepokojów społecznych. Ale nie oznacza to, że konflikt zmarginalizuje byłą brytyjską kolonię.

– Problemem Szanghaju jest to, że jest on pozbawiony atutów, które ma Hongkong. Czyli przede wszystkim nie ma transparentnego prawa, które zostało po Brytyjczykach w Hongkongu i nie ma autonomii jak Hongkong – mówi Pyffel. – To sprawia olbrzymi problem światowym inwestorom, że prawo w Chinach nie działa (albo nie działa tak, jak w krajach zachodnich), a w Hongkongu działa.

Do tego dochodzi ponad 150 lat kontaktów handlowych z Zachodem i wynikające stąd doświadczenie pracowników biznesu w Hongkongu. Między innymi z tych powodów obecne zamieszki, nawet jeśli pokażą, że pozostałości częściowej demokracji w tym mieście już całkiem zniknęły, nie zmniejszą zainteresowania Hongkongiem światowych biznesmenów.

Zdaniem eksperta są trzy aspekty obecnej sytuacji w Hongkongu, które nie są do końca rozumiane przez światową opinię publiczną. Po pierwsze – Hongkończycy otrzymali nieco swobód demokratycznych dopiero w chwili, gdy Brytyjczycy wiedzieli, że będą musieli się z miasta wycofać.

– Demonstranci chcą poszerzenia tych swobód. Pekin zadeklarował w 2008 roku, że będą wolne wybory, po czym ogłosił, że będą wolne wybory, ale spośród trzech kandydatów, których sam mianuje. To doprowadziło do furii znaczną część opinii publicznej w Hongkongu i stąd te demonstracje – mówi Pyffel.

Druga sprawa to napływ turystów z Chin kontynentalnych. Jest tu ich 40 mln, czyli sześć razy tyle, ile wynosi liczba mieszkańców Hongkongu. To sprawia, że życie staje się tam trudne, mimo że turyści z Chin przywożą dużo pieniędzy i dają prace wielu mieszkańcom miasta.

– To tak jakby do Polski przyjechało 220 mln bogatych Rosjan. Polska też by się bardzo zmieniła, na pewno wiele osób by na tym zarobiło, stworzono by nowe miejsca pracy – wyjaśnia ekspert. – Zachowania przybyszów z kontynentu nie odpowiadają mieszkańcom Hongkongu: to, że wszędzie palą papierosy, autobusy są zatłoczone, a oni zachowują się głośno. Życie w Hongkongu staje się trudne albo wręcz nie do zniesienia i te protesty się też nakładają na ten resentyment.

Trzecia sprawa to protesty w innych regionach, które Chiny chciałyby sobie całkowicie podporządkować, jak choćby na Tajwanie. Mieszkańcy tych miast chcą decydować o tempie i sposobie integracji, co jest Pekinowi nie na rękę.

– Te protesty odbywały się pod takimi hasłami, jak w Hongkongu: „one man, one vote”, czyli jeden człowiek, jeden głos, czyli nic o nas bez nas. To jest ogromny problem dla Pekinu, którego marzeniem w XXI wieku jest zjednoczenie wszystkich ziem chińskich i stworzenie wielkich Chin. Ten projekt dotychczas nie napotykał na wielkie trudności, ale te demonstracje pokazują, że nie będzie wcale tak łatwo – zauważa Pyffel.

Dołącz do dyskusji: Protesty w Hongkongu, ale biznesowa przyszłość niezagrożona

0 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl