SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Nowości płytowe: Richard Ashcroft, Silver Rocket, Kasia Cerekwicka

Skala ocen od jednej do sześciu gwiazdek. Ocenia Robert Patoleta.

RICHARD ASHCROFT „KEYS TO THE WORLD” ****

Kawał porządnego rocka i głos lidera The Verve przyciągający jak magnes.

Ashcroft jest jedną z ciekawszych osobowości sceny brytyjskiej. Był liderem The Verve, grupy wykonującej rock niezależny. Zespół cieszył się na Wyspach dużą popularnością, choć nie proponowała żadnej łatwej mody. The Verve robili swoje będąc w cieniu kapel brit-popowych z Oasis braci Gallagherów na czele (Ashcroft przyjaźni się z braćmi, którzy poświęcili mu nawet jedną ze swoich piosenek). Dopiero w 1997 roku ogromną popularność przyniósł im oparty na sekcji smyczkowej przebój „Bittersweet Symphony” z płyty „Urban Hymns”.

Naleciałości symfoniczne dają o sobie znać na „Keys To The World”, trzecim solowym krążku wokalisty. Płyta zawiera 10 porządnych kawałków zainspirowanych rockiem lat 70. Ashcroft powoli odkrywa swój własny styl. Najlepiej słychać to w „Cry Til The Morning”. Snuje opowieści o własnym idealnym świecie, tak jak na rasowego rockmana przystało. Najbardziej przykuwa uwagę niejednoznaczną barwą głosu. Zdarza mu się śpiewać wysoko jak wczesny Bob Dylan i przechodzić nagle w charakterystyczny niski tembr z lekką chrypką charakterystyczną dla Bruce’a Springsteena.

Utarło się, że artyści rockowi niczym romantyczni poeci powinni żyć na krawędzi, aby w pełni wyrażać siebie przez swoją muzykę. W wokalu Ashcrofta czuć, że z pewnością nie raz był na krawędzi. Swoim image’em nawiązuje do legend rocka, takich jak Jim Morrison. Do oszczędnych czarno-białych zdjęć pozuje ze spuszczoną głową, w ciemnych okularach lub zupełnie odwrócony tyłem. Nie uczestniczy w pogoni za sławą. I czuje się, że to nie poza, że jest w tym autentyczny. Za parę lat dojrzalszy Ashcroft powinien być jeszcze ciekawszy. Warto posłuchać tej płyty teraz i cierpliwie poczekać na następne.

 

SILVER ROCKET „UNHAPPY SONGS” ***

Sądząc po tytule miały być nieszczęśliwe piosenki. Wyszło jednak melancholijnie i raczej do snu niż do umartwiania się.

Mało kto wie, że to trzeci album z serii Silver Rocket. Twórcą projektu jest Mariusz Szypura, lider nieistniejącej już formacji Happy Pills. Na początku miała powstać płyta instrumentalna. Z czasem jednak pomysłodawca pozwalał swoim znajomym wykonawcom dośpiewywać partie wokalne.

W ten sposób możemy usłyszeć między innymi Kasię Nosowską (jej „Hello” otwierające płytę jest najlepsze), Anię Dąbrowską i smętnego aż do bólu Artura Rojka. Na singiel wybrano cover przeboju Billy Idola „Eyes Without a Face” w przeciętnym wykonaniu Tomka Makowieckiego. Większość piosenek to rockowe ballady w spokojnym, powolnym klimacie.

Albumu słucha się bez większych emocji. Nie pomogła plejada gwiazd, ani profesjonalna produkcja. Powstała rockowa chimera, która może oddziaływać tylko w bezsenne noce.

 

KASIA CEREKWICKA „FENIKS” **1/2

To mógł być powrót roku. Ale z takim miałkim materiałem nie wróżę Kasi dużego powodzenia.

Mając 16 lat Kasia wygrała „Szansę na sukces”. Rewelacyjnie wykonała przebój Ewy Bem „Wyszłam za mąż, zaraz wracam”. Potem wydała pierwszą płytę, która przeszła niezauważona. Śpiewała w chórkach u Edyty Górniak i Kasi Klich. I wszyscy myśleli, że na tym się skończy.

Kiedyś Elżbieta Skrętkowska powiedziała, że Cerekwicka to jedna z tych osób, które nie mają dosyć zaparcia, aby przebić się w show-biznesie. Kasia wydała jednak swoją drugą płytę. Po jej przesłuchaniu musze przyznać autorce „Szansy na sukces” rację. Kasia śpiewa „jestem zdolna do wszystkiego i niczego się nie boję, zamiast alabastrowej skóry mam stalową zimną zbroję”, ale jej po prostu nie wierzę. Nie można monotonnym delikatnym wokalem śpiewać o tym, że jest się drapieżną. Kiepskie teksty piosenek są najsłabszą stroną płyty. Tak może pisać w swoim blogu zdesperowana nastolatka, a nie poważna wokalistka.

Niewiele lepiej jest w warstwie muzycznej. Przypuszczam, że to miała być mieszanka nowoczesnego soulu i R’n’B. Wyszły archaiczne brzmienia rodem z lat 70. Piosenki utrzymane są w jednym tempie, zlewają się i sprawiają wrażenie, jakby były sztukowane na jedno kopyto. Refreny są na tyle melodyjne, że wpadają w jedno ucho, ale zaraz drugim wylatują. Jedynie eurowizyjny kawałek „Na kolana” zapada w pamięć. Więcej przebojów na płycie nie ma. Całość pozostawia po sobie bardzo przeciętne wrażenie.

Dołącz do dyskusji: Nowości płytowe: Richard Ashcroft, Silver Rocket, Kasia Cerekwicka

0 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl