SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Piotr Radzymiński: Kończy się era talent show

- Talent show będą obecne na antenie jeszcze maksymalnie rok albo dwa. Ileż razy można w każdy weekend na różnych antenach ciągle oglądać zmagania śpiewających albo tańczących osób - mówi w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Piotr Radzymiński, szef Fremantle Media Polska.

- Na polskim rynku telewizyjnym jest coraz gorzej. Ostatnie dwa lata to był dla stacji telewizyjnych czas spadków przychodów na poziomie 10 procent rocznie, na 2013 rok prognozowany jest znowu spadek na poziomie 7-8 procent. To oznacza, że w ciągu trzech lat rynek telewizyjny zmniejszył się o prawie 30 procent… Taki spadek naturalną koleją rzeczy przekłada się na rynek producentów, ponieważ decydenci w kanałach telewizyjnych najzwyczajniej w świecie mocno na nas naciskają, abyśmy produkowali taniej. W tej sytuacji nie dostrzegam niczego dobrego - mówi Piotr Radzymiński.

Jakie skutki ma - zdaniem szefa Fremantle Media - taka rynkowa tendencja? - Brak pieniędzy zmusza producentów nie do kreatywności, lecz do wprowadzania dawno odkrytych gatunków takich, jak choćby sctipt docu, czyli produkowane niskim kosztem seriale, które zatrudniają głównie aktorów-amatorów i z wyglądu ala „szybki przebieg” próbują czynić cnotę. Nie jest to dla mnie pozytywny kierunek rozwoju produkcji telewizyjnej - mówi Piotr Radzymiński.

Jaka będzie przyszłość naszego rynku? - Łatwo było przewidywać przez ostatnie 20 lat, bo tyle czasu działam w tej branży. I zawsze mieliśmy do czynienia z falami. Był czas teleturniejów, reality show, teraz mamy okres boomu talent show. Przypuszczam, że era talent show potrwa jeszcze rok albo dwa lata i potem nastanie czas innych formatów. Ale jedyna konkretna przepowiednia, jaką jestem w stanie podjąć to fakt, że za kilka lat nasz rynek będzie czymś zupełnie innym. Telewizja nie będzie już istniała w obecnej postaci - stwierdza szef Fremantle Media Polska.


Z Piotrem Radzymińskim, szefem polskiego oddziału Fremantle Media, rozmawiamy m.in. o tym, kiedy skończy się era talent show oraz co czeka w najbliższych latach rynek niezależnych producentów telewizyjnych.


Krzysztof Lisowski: Jest Pan szefem jednej z większych firm zajmujących się produkcją telewizyjną w Polsce. Jak Pan z tej perspektywy ocenia nasz rynek?

Piotr Radzymiński, szef polskiego oddziału Fremantle Media: Przytoczę cytat z Johna Miltona „Lepiej rządzić w piekle niż służyć w niebie”, ponieważ właśnie o nim myślę, gdy mam powiedzieć, jaka jest moja opinia na temat polskiego rynku producentów telewizyjnych. Fremantle Media jest jednym z głównych graczy na relatywnie małym polskim rynku producenckim i to daje nam duży komfort. Wartość polskiego rynku wynosi w przybliżeniu zaledwie 300-400 mln złotych rocznie, a główną część tych przychodów wypracowuje 5-6 największych firm z ATM Grupą na czele, w tym gronie jesteśmy także my. Cała reszta to małe firmy, które pracują od zlecenia do zlecenia. Moja wycena rynku dotyczy oczywiście niezależnych producentów telewizyjnych (bez produkcji własnych stacji telewizyjnych). Polski rynek znacząco różni się od rynku brytyjskiego, na którym setki podmiotów starają się o kontrakty na rynku brytyjskim.

Szef Rochstara powiedział niedawno w wywiadzie nam udzielonym, że kryzys ma też pewne pozytywne skutki, ponieważ zmusza producentów do większej kreatywności. Zgadza się Pan z taką opinią?

Absolutnie nie zgadzam się. Nie sądzę, aby fakt, że rynek biednieje, był czymś dobrym. Jest coraz gorzej. Ostatnie dwa lata to był dla stacji telewizyjnych czas spadków przychodów na poziomie 10 procent rocznie, na 2013 rok prognozowany jest znowu spadek na poziomie 7-8 procent. To oznacza, że w ciągu trzech lat rynek telewizyjny zmniejszył się o prawie 30 procent… Taki spadek naturalną koleją rzeczy przekłada się na rynek producentów, ponieważ decydenci w kanałach telewizyjnych najzwyczajniej w świecie mocno na nas naciskają, abyśmy produkowali taniej. Ja w tej sytuacji nie dostrzegam niczego dobrego. Wręcz przeciwnie…

Zatem - Pana zdaniem - jakie skutki ma taka rynkowa tendencja?

Brak pieniędzy zmusza producentów nie do kreatywności, lecz do wprowadzania dawno odkrytych gatunków takich, jak choćby sctipt docu, czyli produkowane niskim kosztem seriale, które zatrudniają głównie aktorów-amatorów i z wyglądu ala „szybki przebieg” próbują czynić cnotę. Nie jest to dla mnie pozytywny kierunek rozwoju produkcji telewizyjnej.

Mówi Pan, że brak pieniędzy powoduje powrót do produkowania tanich formatów. Jak zatem będzie wyglądał kierunek w jakim pójdą w najbliższych latach producenci? Będzie jak najtaniej i bez rozmachu?

Łatwo było przewidywać przez ostatnie 20 lat, bo tyle czasu działam w tej branży. I zawsze mieliśmy do czynienia z falami. Był czas teleturniejów, reality show, teraz mamy okres boomu talent show. Mógłbym powiedzieć, że era talent show potrwa jeszcze rok albo dwa lata i potem nastanie czas innych formatów. Tymczasem mamy teraz do czynienia z ogromną dynamiką na rynku, wszystko strasznie szybko się zmienia i naprawdę ciężko jest stwierdzić, co będzie się działo za dwa-trzy lata. Jedyna przepowiednia, jaką jestem w stanie podjąć to fakt, że za kilka lat nasz rynek będzie czymś zupełnie innym. Telewizja nie będzie już istniała w obecnej postaci.

Teraz mamy erę talent show. Wierzy Pan w tego typu programy?

Oczywiście, że wierzę, bo wierzę w swoją pracę. Gdybym powiedział, że nie wierzę w talent show, oznaczałoby to, że straciłem wiarę w sens mojej pracy.

Ale pojawiają się coraz częściej opinie, że talent show tracą swoją siłę, że jest to zabawa dla mas, a osoby, które te programy wygrywają, giną w tłumie, nic się z nimi nie dzieje...

Telewizja jest zabawą dla mas. To nie jest kościół powszechny, gdzie należy wierzyć albo nie wierzyć. Talent show bezsprzecznie wpisują się w formułę współczesnej telewizji. Nie zgadzam się z tezą, że ze zwycięzcami tych programów nic się nie dzieje. Jedni robią karierę, inni jej nie robią. Co jakiś czas któryś talent show wprowadza na rynek jakąś osobowość. Ale zaistnienie albo wygranie takiego programu nie jest żadną gwarancją, udział w takim programie to swego rodzaju przyspieszony casting. Jest wielu artystów, którzy zanim zrobili karierę, tułali się przez kilka lub kilkanaście lat po całej Polsce. My dajemy ludziom szansę zaistnieć w ciągu zaledwie pół roku. Pomagamy tym osobom się pokazać, ale co ta osoba z tym zrobi dalej, na to już nie mamy wpływu.

Nie sądzi Pan jednak, że formuła talent show zaczyna się już powoli wyczerpywać?

Myślę, że talent show będą obecne na antenie jeszcze maksymalnie rok albo dwa. Ileż razy można w każdy weekend oglądać zmagania śpiewających albo tańczących osób - tak, jak jest to obecnie w naszej telewizji. W każdy piątek, sobotę i niedzielę na antenie emitowany jest jakiś talent show.

No właśnie, jak Pan ocenia produkcje Waszej konkurencji?

Mieliśmy ten przywilej, że byliśmy pierwsi na świecie z tego typu programami, bo to dzięki nam 12 lat temu pojawił najpierw w Wlk. Brytanii, a potem w Polsce „Idol”. Obecnie mamy „X Factor” oraz „Mam talent”. „The Voice” oraz „Must Be the Music” są mimo wszystko swego rodzaju naśladowcami. Zarówno Rochstar, jaki Jake Vision realizują te formaty bardzo dobrze, oba tytuły miały czasami lepsze wyniki oglądalności niż nasze formaty, więc jestem pod wrażeniem. W gruncie rzeczy można powiedzieć, że idziemy „łeb w łeb”. Często oglądam programy konkurencyjne i myślę, że gdyby wybrać najlepszych uczestników naszych programów i programów konkurencyjnych, „włożyć” ich w jeden program, to powstałaby superprodukcja.

A nie ma Pan poczucia, że Pana firmie jest znacznie łatwiej, ponieważ jesteście polskim oddziałem wielkiej międzynarodowej sieci? Nie musicie skupiać się na wymyślaniu formatów, ponieważ macie dostęp do najlepszych tytułów, które już sprawdziły się w innych krajach...

Na pewno jest nam łatwiej. Łatwiej jest wejść na rynek z biblioteką kilku tysięcy formatów i know how, ponieważ ktoś już to wcześniej robił. Nie będę ukrywał, że jestem na lepszej pozycji idąc do stacji telewizyjnej z płytą DVD, na której pokazuję zagraniczną odsłonę jakiegoś formatu.

Dlaczego w Polskiej telewizji już od kilkunastu lat nie pojawił się rodzimy serial na miarę „Czterdziestolatka” czy np. serialu „Dom”?

Wreszcie mamy taki serial. Szkopuł w tym, że to serial rosyjski, a nie polski. Chodzi o serial „Anna German”, który jest dla mnie absolutnym z fenomenem. Produkcja ta osiąga 40-procentowy udział w rynku i - co ciekawe - ogromną część widowni stanowią osoby młode. Ten serial stał się wielkim wydarzeniem w Polsce. I to jest odpowiedź na Pana pytanie. Trzeba mieć świetną historię, sensowny budżet i dużą ilość czasu na realizację. Tylko wtedy można pozwolić sobie na wyprodukowanie czegoś, co ludzie doceniają. Wśród polskich zamawiających nie ma w tej chwili ani takich budżetów, ani przede wszystkim odwagi. Mam nadzieję, że ten serial da wszystkim trochę do myślenia – to znaczy, że warto raz na jakiś czas wyłożyć trochę więcej pieniędzy, aby wyprodukować coś na dobrym poziomie.

Zatem dlaczego w Polsce nie powstają takie seriale? Nie mamy dobrych scenarzystów, nie ma pomysłów?

Nie, to nie jest tak, że my producenci nie mamy pomysłów. Dotychczas nie było zainteresowania ze strony nadawców, aby wyłożyć nieco większe pieniądze na dany serial. Nawet telewizja publiczna jest zmuszona do przedstawiania rachunku ekonomicznego, na podstawie którego oczekuje realizacji produkcji za jak najmniejsze pieniądze.

Rozmawialiśmy dużo o kryzysie, problemach finansowych stacji telewizyjnych. Czy widzi Pan możliwość pojawienia się jakiegoś nowego modelu biznesowego, w którym mogliby funkcjonować w przyszłości producenci telewizyjni? Swego czasu ATM Grupa realizowała model akwizycji. Czy sądzi Pan, że może dojść w przyszłości do łączenia się firm?

Nie sądzę. Jedynym podmiotem, który mógł sobie na to pozwolić była właśnie ATM Grupa, a jest to związane m.in. z tym, że jest to spółka giełdowa. Sądzę, że należy spodziewać się w przyszłości innego trendu. Uważam, że w każdej stacji telewizyjnej pozostanie jeden duży, wysokobudżetowy program, który będzie realizowany przez dużego producenta. Przypuszczam, że na rynku pozostanie 8-10 producentów, którzy będą realizować flagowe programy oraz mnóstwo mniejszych firm, które będą gotowe pracować na dużo mniejszych budżetach. Reasumując, zmniejszy się liczba programów drogich i wystawnych, zwiększy się liczba produkcji „ekonomicznych”. Znacznie zmniejszy się liczba „lukratywnych” kontraktów.

Jak na rynek producentów telewizyjnych wpłynie cyfryzacja?

Po ostatecznym zakończeniu procesu cyfryzacji tego lata obudzimy się w zupełnie innej rzeczywistości. Dla producentów telewizyjnych będzie to trudny czas. Co z tego, że będzie więcej kanałów dystrybucji, skoro ilość pieniędzy na rynku potrzebna dla wyprodukowania kontentu się zmniejsza… Tak więc dla producentów sytuacja stanie się trudniejsza. Chyba, że wyrosną nowe pola, na których producenci telewizyjni będą mogli zaistnieć ze swoimi formatami. Mowa m.in. o internecie, który na razie generuje bardzo niskie dochody. Myślę, że w ciągu 5-10 lat z pewnością zaczniemy produkować kontent także dla innych kanałów dystrybucji, ale jak sam Pan widzi, potrzeba na to jeszcze dużo czasu i trudno tu cokolwiek wyrokować.

Jednak np. za granicą widać już pewne oznaki inwestowania w internet. Kilka firm zdecydowało się wyprodukować wysokobudżetowe seriale emitowane tylko w internecie...

Tak, prekursorem w tej dziedzinie był serwis Netflix. Wyprodukował on serial „House of Cards” w reżyserii Davida Finchera, z Kevinem Spacey'em w roli głównej. Projekt kosztował 100 mln dolarów. Ta firma jest tak naprawdę internetową wypożyczalnią filmów. Każdy użytkownik płaci miesięcznie 8 dolarów i może bez limitów ściągać filmy. Netfix ma 30 mln abonentów, dzięki temu mają rocznie około 3 miliardów przychodu. Mogli sobie pozwolić na ryzyko i tak drogę produkcję. Kiedy ten model dotrze do Polski - nie wiadomo. Tutaj ktoś będzie musiał wyłożyć na produkcję własne pieniądze, potrwa to u nas może nawet 10 lat. W tej chwili nie ma takiej firmy.

Myśli Pan, że producenci będą przygotowywać coraz więcej produkcji dedykowanych do nadawania w internecie?

To się u nas dopiero zaczyna. Jednak mimo wszystko te produkcje będą wciąż niszowe, ponieważ w Polsce na produkcjach internetowych po prostu się nie jeszcze nie zarabia. U nas produkcja internetowa jest w stanie wygenerować przy milionie odsłon… od 3 do 5 tys. złotych przychodu z reklam. To są - kolokwialnie mówiąc - żadne pieniądze. To są kwoty nie pozwalające się nawet utrzymać twórcom. To nie jest żaden biznes, ale za kilka lat z pewnością stanie się czymś istotnym. Dlatego producenci powinni próbować realizować takie formaty, ale tylko po to, żeby się uczyć i być przygotowanym, gdy pojawi się jakiś model ich monetyzacji i zacznie się boom na takie produkcje.

Dołącz do dyskusji: Piotr Radzymiński: Kończy się era talent show

14 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
NAŁOGOWY WIC
śpiewy, tańce, żarcie i różańce, - taka jest ta wasza telewizja. Ona powoli umiera Panie ekspercie i Pan o tym dobrze wie :-) :-) :-) słabizna. Nie ma co oglądać :-)
odpowiedź
User
Bohemiarz
Myślę, że produkcję Framantle typu "X Factor" mogą jeszcze istnieć faktycznie góra sezon, dwa. Jest dla mnie niepojęte, że produkcja może zabijać sens programu czyli muzykę. Nie mogę zrozumieć jak prowadzący mogą być ważniejsi od uczestników.Podczas jednego utworu możemy zobaczyć obraz z kilku kamer, wtręty prowadzących, kulisy i widownie. Wykonujący piosenki to tylko dodatek do tego wszystkiego. Ja się zmęczyłem po pierwszym odcinku pierwszego sezonu. Jeśli uważa pan "Must be the music" za "naśladowca" to proszę zwrócić uwagę ilu z tamtego programu mamy wykonawców, którzy sprzedają płyty, a ilu z "X Factora". Wiem jednak, że dla pana to zupełnie nieistotne bo tak po prostu wygląda ten format i tak go realizujecie zapominając o tym co najważniejsze czyli muzyce. Podobnie jest z "You Can Dance". Program, który w pierwszych edycjach faktycznie pokazywał taniec, nagle stał się Soap Operą, gdzie promuje się polskich "Billy Eljotów. Co to jest? Idziecie z każdym programem w tą dziwną stronę po czym dziwicie się, że wyniki oglądalności spadają. Oglądam czasami amerykańską wersję "You Can Dance" i tam faktycznie w programie chodzi o taniec, a format niby jest ten sam.
odpowiedź
User
gfg
I to bedzie koniec ITI TVN
odpowiedź