SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Andrzej Schymalla: zawodowcy kontra Politrucy

Prezes Telewizji Polskiej S.A. w wywiadach i listach do różnych Redakcji, „emocjonalnie” krytykuje Program Pierwszy TVP w czasie, kiedy sam był (sic!) i nadal jest prezesem Spółki - pisze w felietonie Andrzej Schymalla, mąż Iwony Schymalli, byłej szefowej TVP1.

To, że krytykuje siebie – mogę wybaczyć, ale za krytykę struktur naszej publicznej Instytucji, którą zarządza, Jego umowa przewiduje określone prawem konsekwencje. Dotychczas nie znane są żadne telewizyjne osiągnięcia prezesa i większości Jego „konkursowego” zespołu. Nie znane są również osiągnięcia na niwie politycznej. Nie wiemy, co dobrego stało się w mediach publicznych z biegiem lat spędzonych przez prezesa w sejmowych ławach i rozmaitych radach. Lata mijały…, a prezes ciągle był w radach. Tajemnicą pozostają osiągnięcia w zarządzaniu jakąkolwiek strukturą opartą na rachunku ekonomicznym. Niewielkie musiały być także kompetencje urzędnicze, skoro resort pozbył się połowy swojego pionu politycznego, kierując go na nowy odcinek pracy społecznej – pożytecznej. Na razie wiemy, że prezes zatrudnił w TVP swoje koleżanki i kolegów z resortu oraz podległych mu struktur, a niektóre próbował zatrudnić cudzymi rękami. Na razie wiemy, że prezes zwalnia lub przesuwa na niższe stanowiska zawodowych pracowników TVP z długoletnim stażem. Robi to pod pozorem „utraty zaufania” – jak w gabinecie politycznym resortu (!). Wiemy, że moralizuje i naucza nowomową oraz – ujawnia szczegóły cudzych kontraktów. Wiemy, że został na to stanowisko wyłoniony w drodze procedur tak samo „przejrzystych i apolitycznych”, jak te, które wyłaniały Jego poprzedników. Wiemy też, jakie są właściwości takich prezesów – pogarda dla zawodowej kadry, zwalnianej z pracy w trybie zemsty; lojalność – tylko wobec własnej jaczejki i pełna dyspozycyjność wobec Rady, ministra etc.

>>> Iwona Schymalla po 20 latach pracy odchodzi z TVP

W XXI wieku nie ma sensu dalej ukrywać, że nawet najdłuższa kariera zawodowa, ulotne sukcesy i realne nagrody, nie mają w państwowych instytucjach żadnego znaczenia wobec znajomości z łódek lub polowań. Państwo trwoni potencjał wysoko wykwalifikowanych zawodowców i marnuje czas na przyuczanie do nowej funkcji kolejnych prezesów. Politrucy odnajdują w sobie powołanie do zarządzania Telewizją. Prowadzą „grę” o wpływy i synekury. Nigdy nie marnują się pracą w firmie, tylko najeżdżają ją wówczas, kiedy mogą sobie porządzić (vide: zawodowe życiorysy). Niczym we własnym folwarku mówią, że: „mają prawo dobierać współpracowników”. Sprowadzają z ulicy indywidua, które nie potrafią współpracować z zespołem i nie mają wśród dziennikarzy miru, wynikającego z własnych osiągnięć. Mają za to inne nawyki i obyczaje – z czasów, w których pan przewodniczący był prezesem. Dzisiaj pan prezes jest przewodniczącym, ale metody i donosiciele pozostali ci sami.

>>> Iwona Schymalla oskarża TVP, Juliusz Braun odpiera zarzuty

W minionym roku, wybierani przez nas politycy mieli pierwszą w historii Polski szansę kreacji Telewizji Polskiej, jako miejsca pracy autorów, twórców, dziennikarzy, producentów, wydawców etc. Nie wytrzymali. Nie potrafili pohamować apetytu na to, co bez trudu można połknąć, nawet z gębą pełną frazesów. Jeszcze nie wystygły popioły po groteskowym szturmie „wrażliwych inaczej”, a już na TVP spadł kolejny w jej dziejach najazd „misjonarzy”. Nemo iudex sine actore, zatem wnoszę, co następuje. Telewizja znowu została – prawem kaduka – podzielona na strefy partyjniackich wpływów, a jej kadra skazana na pracę dla… partii. Przywódców dziennikarzy wygnano i bawimy się dalej. Mamy jednak nową jakość. Owoce zatrutego drzewa postanowiły decydować o rynku zdrowej żywności, twierdząc, że partyjne legitymacje zostawiły w szatni. Niektóre zabierają głos in sua propria causa – to im się należy za zasługi w walce z komuną. Nic im się nie należy! Obywatele wielokrotnie wynagrodzili odwagę i prawdziwą lub urojoną walkę – mandatami posłów i senatorów, a Rzeczpospolita – wysokimi odznaczeniami. Skutki tego najazdu będą takie same, jak poprzednich. Następni politrucy zastąpią dotychczasowych, i tak aż do końca… – Telewizji Polskiej. Swoją szansę przespali też ci dziennikarze, którzy nie lubią być nadzorowani przez nasyłanych na Telewizję politruków. O swoje prawa trzeba stoczyć bitwę w otwartym polu. Żaden rząd ich pod choinką nie położy. Pomiędzy interesami dziennikarzy, a interesami politruków istnieje ostry konflikt, bo komu jeszcze mogą być potrzebne sieroty po Kraju Rad. Tymczasem, nowe pokolenie przygląda się demokracji, która zaczyna i kończy się na wyborach. Nie jest tak cierpliwe, jak nasze. Młodzi zawodowcy poszukają szczęścia tam, gdzie ceni się ich profesję.

>>> Iwona Schymalla: Groźby nie robią na mnie wrażenia

Mediów publicznych nie da się wysiedzieć w Radach. Kiedy politrucy wysiadywali utopijną misję, zawodowcy zrobili setki tysięcy programów, wywiadów i relacji dla Widzów TVP. Teraz błądzą pomiędzy partyjniackimi i jeszcze mniejszymi interesami kolegów z nie istniejącej już partii. Dymisje dyrektorów anten przesądza się w resorcie, a konstytucyjni ministrowie informują o tym dziennikarzy podczas prywatnych kolacji. Wraca komunistyczna metoda: przekupić (nie można!), zastraszyć (nie można!), zdyskredytować (dotychczas się udawało…). W ślad za wybitnym reżyserem i pierwszym prezesem TVP – parafrazując mówię: Nie nadajecie się do Telewizji, wracajcie lepiej do polityki!


Andrzej Schymalla
Sarmata, archeolog, heraldyk i dyplomata