"Nasz program nie powstałby poza TVP". Kasia i Markowski o „Kwiatkach" i "Szkle"
Katarzyna Kasia i Grzegorz Markowski odeszli ze “Szkła kontaktowego” i od kilku miesięcy tworzą w TVP “Kwiatki polskie”. – Ludzie cały czas boją się włączyć TVP Info – wskazują w rozmowie z Wirtualnemedia.pl. Publicyści opowiadają m.in., jak "Szkło" było traktowane w TVN24, dlaczego dołączyli do telewizji publicznej, kogo nie zaproszą nigdy do “Kwiatków” i jak patrzą na wyniki oglądalności swojego programu.

Skąd się Państwo znają? Pan pierwszy dołączył do „Szkła kontaktowego”, później Pani Katarzyna.
Grzegorz Markowski: Umówiliśmy się kiedyś na rozmowę. Zapytałem Kasię, czy nie miałaby ochoty wystąpić w „Szkle”. To było sześć-siedem lat temu. Byliśmy dość dalekimi znajomymi. Wiedziałem po prostu, że Kasia jest wybitną komentatorką.
Pani była od razu na tak?
Katarzyna Kasia: Rozbawiła mnie ta propozycja, bo nigdy wcześniej nie oglądałam „Szkła”. Wiedziałam tylko, że jest taki program dla starszych osób w telewizji.
Grzegorz Markowski: To jest ten moment, w którym ja się na jakiś czas obrażam.
Katarzyna Kasia: Gdy przychodziłam do prowadzących należała także m.in. Katarzyna Kwiatkowska. Bardzo dobrze wspominam wydania, które razem prowadziłyśmy.
W zeszłym roku razem odeszli Państwo ze “Szkła kontaktowego”. Dlaczego?
KK: „Szkło kontaktowe” jest wspaniałym programem, a jeśli popatrzeć na słupki oglądalności to jest najpoważniejszym programem w TVN24. Od wielu lat utrzymuje bardzo wysoki poziom oglądalności. Natomiast „Szkło” jest także formatem paradoksalnym. W stacji informacyjnej skupionej przede wszystkim na przekazywaniu rzetelnych informacji, gdzie główne środki finansowe wydawane są na produkcję programów informacyjnych, „Szkło” funkcjonuje niejako na marginesie jako audycja satyryczno-publicystyczna, ze stałą grupą komentatorów. Nieoczekiwanie ten właśnie program, który jak podejrzewam jest jednym z najtańszych w tej stacji, zyskał od 20 lat wielką miłość widzów. Paradoks polega także na tym, że - przynajmniej do czasu naszego odejścia - program nie otrzymywał w stacji takiego wsparcia, jakiego moglibyśmy się spodziewać dla równie popularnego formatu.
Dlaczego odeszli z TVN24
Co to znaczy?
GM: Coś w stylu historii o Kopciuszku, tylko książę i bucik się zgubiły, a serio chodzi o ekspozycję na antenie, promocję - także w social mediach czy po prostu uznanie.
KK: …obecność na konferencjach ramówkowych, nowy stolik czy nowe fotele, na których człowiek się nie zapada.
A Państwa obecność na kolegiach porannych stacji?
Grzegorz Markowski: Być może Tomek Sianecki jako szef “Szkła” brał udział w jakiś kolegiach, nie słyszałem o tym nigdy.
KK: Szkiełko brało udział we własnych urodzinach, na które zapraszało ludzi ze stacji. Natomiast to nigdy nie działo się w drugą stronę. Nikt z nas oprócz Tomasza Sianeckiego nie był pracownikiem TVN24, więc to pewnie też miało znaczenie.
Jak „Kwiatki” są traktowane dziś w TVP Info?
GM: Czujemy gigantyczny komfort, bo jesteśmy w sytuacji, w której nasze pomysły mogą się już realizować i to w 100 procentach. Nagle okazuje się, że można mieć instytucjonalne wsparcie poważnej telewizji, nasze plany przekształcają się w konkret, a zespół ludzi jest w pełni zaangażowany i otwarty na zmiany, nowe pomysły, wspólną zabawę przy tworzeniu programu.
KK: Pracujemy z wybitnymi specjalistami, co jest dla nas także wielkim zaszczytem i przyjemnością. Jako „Kwiatki” czujemy się ważnym elementem społeczności TVP Info. Czujemy, że wspólnie tworzymy tę antenę. Nie myślimy tylko tym programem, a dobrem całej stacji. Bardzo nam zależy, żeby podnieść telewizję po ostatnich ciężkich latach. „Kwiatki” traktowane są super poważnie.
Co więcej - nie tylko dostajemy wsparcie, ale jak w przypadku niedzielnych wydań, otrzymaliśmy propozycję poszerzenia zasięgów formatu. Mieliśmy kiedyś z tyłu głowy pomysł na większe show, ale bez inspiracji dyrekcji pewnie by to nie wyszło. Do tego pojawienie się na antenie Dwójki w formie retransmisji. Grzegorz Markowski: Z naszej perspektywy niedzielne wydanie „Kwiatków” to skok o kilka pięter w górę jeśli chodzi o skalę przedsięwzięcia, możliwości także naszego rozwoju i samą przyjemność czerpaną z pracy. To jest gigantyczna zmiana.
Mówił Pan w rozmowie z tygodnikiem „Wprost” w sierpniu 2024: „Widziałem czasem taki ironiczny uśmieszek w reakcji na to, ze idziemy do TVP”. Z jakim odbiorem teraz spotykacie się?
GM: Myślę, że jesteśmy w momencie, w którym najlepiej widać zmianę. Za nami premiery programów Tomasza Sekielskiego i Andrzeja Stankiewicza. Nie da się nie zauważyć, jak ważne postacie medialne obecne są w TVP.
KK: I dołączały już wcześniej, jak m.in. Aleksandra Pawlicka, Renata Grochal, wrócili Justyna Dobrosz-Oracz oraz Marek Czyż. Są w Info od początku zmian i prowadzą świetne programy. Grzegorz Markowski: Myślę, że wszyscy przekonali się, że TVP to bardzo dobre miejsce do pracy. Jako medium publiczne działa według innej logiki niż rachunek ekonomiczny, który momentami całkowicie paraliżuje możliwość realizowania nowych pomysłów w telewizjach komercyjnych.
Misja odbudowy TVP
Mieli Państwo obawy przed dołączeniem do TVP jako stacji publicznej, od lat w mniejszy lub większy sposób odbieranej jako prorządowej?
KK: Dla mnie przejście wiązało się z potrzebą myślenia o przywróceniu rangi i kształtu mediów publicznych. W przypadku TVP Info miałam wrażenie, że widzowie przez całe lata byli przyzwyczajeni, że są karmieni propagandową papką. Trzeba było wrócić do rzetelnego opowiadania historii, co staramy się także robić w naszym programie, tyle że często z pewnego dystansu,
lekko nie na serio.
Jednocześnie „Kwiatki” bywają programem bardzo poważnym, dotykającym bolesnych spraw, także społecznych. Dla mnie pójście do TVP wynikało z potrzeby odnowienia misji. To treści, które docierają do wszystkich w Polsce, wszystkim należy się rzetelny przekaz.
GM: Pyta pan o obawy. Decydowaliśmy się na dołączenie do TVP w momencie, w którym stacja ta upadła tak nisko, że było jasne, że de facto ruszamy z pracą od zera, a właściwie z poziomu - 1000. Ale w jakimś sensie to było jednocześnie uwalniające, bo miałem jasność, że nie mam nic wspólnego z tym co działo się w tym budynku wcześniej. Z drugiej strony tak było i nadal jest, że wiele osób mówi nam: „Lubię Was bardzo, cenię, ale nie mogę włączyć tego kanału. To nie jest problem jacy jesteście, ale sama myśl o przełączeniu na stację TVP Info jest powyżej moich sił”.
To ludzie z branży?
GM: Nie, to bardziej w rozmowach prywatnych, odbiorcy, widzowie. Jeśli więc stoi przed nami wyzwanie, co szybko do mnie i do Kasi dotarło, to nie dotyczy tylko tworzenia jeszcze lepszego programu. Bardziej chodzi o znalezienie czynnika, który sprawi, że ludzie pokochają nie tyle „Kwiatki polskie”, co odczarują TVP Info. Mam wrażenie, że to się zaczyna zmieniać na naszych oczach.
Tyle lat produkowania stacji w tak propagandowym stylu sprawiło, że ludzie nadal nie są przekonani do nowej wersji anteny?
GM: Myślę, że nie mają takiego odruchu włączenia TVP Info.
KK: Cały czas boją się włączyć, bo zobaczą to, czym byli karmieni przez poprzednie osiem lat, ten kompletnie alternatywny świat.
Skąd w ogóle pomysł, by stworzyć „Kwiatki polskie”?
GM: Od dawna mieliśmy apetyt, żeby zrobić coś więcej. To naturalne, bo chyba jesteśmy jeszcze za młodzi z Kasią, by powiedzieć sobie, że do końca życia będziemy robić to samo. Ta potrzeba rozwoju napotykała na różnego rodzaju problemy i dlatego szukaliśmy innych możliwości - w ten sposób pomyśleliśmy także o TVP. Wiedzieliśmy, jak wspaniałą instytucją była ta telewizja w przeszłości, a jak ohydnym miejscem stała się później. To był taki miks uczuć, ale postanowiliśmy zaryzykować w imię szansy zrobienia czegoś nowego.
Kim są widzowie „Kwiatków”?
KK: Usłyszeliśmy kiedyś, że takich widzów nie ma, bo robimy program do ludzi zbyt inteligentnych. To jednak nie jest prawda. Gdy zaczynaliśmy to statystyczny widz podchodził z małej miejscowości, z wykształceniem podstawowym albo średnim. Dziś to się poszerzyło - docieramy do większych miejscowości, ale nie straciliśmy także tych mniejszych. Ogląda nas również więcej osób o wyższym wykształceniu, a także kobiet.
„Kwiatki” są antenie TVP Info, w niedzielę również w TVP2, a każdy nasz odcinek chwilę po emisji trafia na YouTube, gdzie także zyskują spore liczby wyświetleń. Program wychodzi więc poza obieg telewizyjny. Gdy ktoś nam mówi, że nie może oglądać programu, bo np. nie ma telewizora to zyskuje teraz przestrzeń do śledzenia.
GM: Telewizja jako medium na pewno należy do starzejących się. Naszym zadaniem jest wyjaśnienie światu, że to co produkujemy jest tak naprawdę oderwane od godziny, w której ukazuje się w telewizji. Mamy technologię, która pozwala oglądać nas wszędzie i o każdej godzinie. To pozostaje jeszcze nieopowiedziane - naszym zadaniem jest uświadomić potencjalnych widzów, że nie muszą mieć telewizora by być z nami - jesteśmy na YouTube i TVP VOD. Można nas też znaleźć w social mediach.
KK: Od początku zwracaliśmy na to uwagę, by mocno funkcjonować w social mediach. Nie tylko Instagram czy Facebook, ale także Bluesky, bo wyszliśmy z portalu X. Budujemy zasięgi organiczne, a nie sztuczne płatnymi promocjami, by mieć realną wiedzę, kto nas ogląda. Co ciekawe, w internecie spotkamy się z dwiema grupami odbiorców. Z jednej strony mamy fanklub „Kwiatków”, z drugiej piszą do nas użytkownicy mocno prawicowi, to są zwykle konta bez zdjęć czy znajomych. Typowy trolling internetowy, często nazywają nas „chwastami” (śmiech).
GM: Mnie w tych obelgach zadziwia właśnie wtórność. Gdy po raz czterdziesty czytam, jak ktoś nazywa nas „chwastami” i myśli, że z tego powodu przez tydzień będę płakał, to nic tylko uśmiechnąć się z politowania.
Spodziewali się Państwo nagrody od głosujących w konkursie Wirtuale?
KK: Tak naprawdę to w ogóle się tego nie spodziewaliśmy. Bardzo nam się zrobiło miło, gdy zobaczyliśmy same nominacje. Natomiast gdy spojrzeliśmy, kto jest obok nas nominowany, to nie wiązaliśmy wielkich nadziei z tą nagrodą.
GM: Wygrać z Krzysztofem Stanowskim w internecie czy z doświadczonym dziennikarzem Bogdanem Rymanowskim to duża sztuka. Konkurencja była poważna.
Jak Państwo oceniają wyniki oglądalności „Kwiatków”? W pierwszym kwartale tego roku średnia oglądalność wyniosła 181 tys. widzów, najwyższą - 249 tys. widzów - miało wydanie z czwartku 13 marca. Dla porównania „Szkło kontaktowe” w pierwszej połowie 2024 gromadziło średnio 600 tys. widzów.
GM: Wiadomo, że na to patrzymy. Nie wiem jak Kasia, bo była ode mnie rozsądniejsza, ale miałem rzeczywiście takie myśli, by odnosić się do „Szkła”, że to punkt odniesienia dla nas. Urealnienie przyszło jednak po jakimś czasie - my nie mamy 20 lat tradycji, jesteśmy na antenie mniej niż rok (śmiech).
KK: Ponadto to 181 tys. osób to trzy razy więcej w porównaniu do momentu, gdy startowaliśmy z programem. Uważam, że te wyniki są całkiem niezłe, jak na niecały rok naszego funkcjonowania. Sprawdziłam od razu - 250 tys. widzów to było wydanie z udziałem Macieja Stuhra. Oczywiście często jest tak, że większe nazwiska gości przyciągają nam publiczność.
Czytaj także: Jest data Eurowizji Junior
W kwestii oglądalności „Kwiatków” cieszą mnie szczególnie dwie rzeczy.Nasi widzowie przyzwyczaili się, że w programie pojawiają się bardzo różni goście. Często są to osoby o mniej znanych nazwiskach, ale bardzo dobrze znający się na sprawach, o których rozmawiamy. Pokazujemy wielu ekspertów, aktywistów zaangażowanych w różne działania. Ważne jest dla mnie, że wtedy nam nie spada oglądalność.Ponadto udało się doprowadzić do sytuacji, że oglądalność nie zależy od tego, kto prowadzi dane wydanie. Jest to na pewno jakiś cios w ego, ale mówiąc poważnie to wyszliśmy z „programu Kasi i Markowskiego” do formatu „Kwiatki polskie”. Program ma już swoją markę, a zależało nam na tym, by stworzyć nowy format w polskich mediach publicznych.
GM: Wracamy tu również do wątku misji TVP. Mamy świadomość, że taki format nie powstałby nigdzie poza telewizją publiczną.
Katarzyna Kasia: To jest tak, że jeśli mamy media uzależnione od reklamodawców, to bywają programy - nie chcę wskazywać palcem które - w których z godziny audycji rzeczywistej emisji pozostaje maksymalnie 40 minut albo mniej. U nas program trwa 45 minut, ale bez przerw.
To była duża zmiana w stosunku do poprzedniej audycji, w której Państwo pracowali?
GM: Ogromna. Trzeba ostro zasuwać, nie ma chwili zwolnienia.
KK: Program niedzielny trwa godzinę. To godzina na najwyższych obrotach.
Kogo nigdy nie zaproszą?
Czy będzie letnia trasa „Kwiatków” po Polsce?
KK: Będzie! Będziemy mieli niebawem program wyjazdowy w Starachowicach, podobnie jak wcześniej w Kłodzku czy Olsztynie. W czerwcu planujemy wizytę na festiwalu w Opolu. Mamy stamtąd nadawać, ale też planujemy wejścia do innych programów na antenie TVP Info oraz na innych antenach TVP. W lipcu wybieramy się na festiwal Góry Literatury do Olgi Tokarczuk, a wcześniej na festiwal Granatowe Góry w Wiśle.
GM: Będziemy stamtąd nadawać program, a do tego zyskamy takie mini studio w postaci „Cafe Kwiatki”. Dzięki niemu będziemy mogli robić program właściwie z dowolnego miejsca, co nas bardzo cieszy. Czekam np. na wydanie, które zrealizujemy ze środka pustego pola.
Ale to będzie rodzaj jakiegoś mobilnego studia?
KK: Nie, nie. To żadne mobilne studio, ucinamy spekulacje, bo inaczej od razu wszyscy powiedzą, że w TVP mają strasznie dużo pieniędzy. To będzie raczej mobilna scenografia, którą będziemy mogli sobie przestawiać. Odnośnie wyjazdów trzeba też wspomnieć o 16 ośrodkach regionalnych TVP. Świetnie nam się współpracowało z ludźmi z Opola czy Olsztyna.
Będą nowe elementy formuły programu?
GM: Myślę, że nowe niedzielne wydanie będzie jeszcze rozwijane. Myślimy nad tym cały czas. Co do składu to mamy stałe grono prowadzących, czasami pojawi się gościnnie ktoś nowy, ale bez żadnych rewolucji.
KK: Zaczęliśmy współpracę z „Pytaniem na śniadanie” - w piątki jedna osoba z grona prowadzących „Kwiatki” ma pojawiać się w tej audycji, opowie co u nas i co planujemy.
Czy są politycy, których Państwo nigdy nie zaproszą?
KK: Na pewno nie zaprosimy Pana Grzegorza Brauna czy Pana Janusza Korwin-Mikkego.
GM: Zakładaliśmy, że będzie więcej gości politycznych. Okazało się, że jest inaczej i to z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że rozmowy z przedstawicielami opozycji - ktoś się może obrazić lub nie - okazały się mieć bardzo ograniczony sens. My nie chcieliśmy wchodzić w pyskówkę i ten rodzaj rozmowy, który dobrze już znamy, czyli dwa równoległe monologi, bez punktów wspólnych. Z autentycznym bólem odkryliśmy, że szans na normalną rozmowę nie ma. To jest w sumie jakiś rodzaj porażki.
Rozczarowanie dotyczy też niestety rozmów z politykami obecnej większości parlamentarnej. Choć pojawiły się fantastyczne wyjątki, to jednak najczęściej słyszymy przekaz partyjny, a nie prawdziwego człowieka. Dlatego, gdy mamy do wyboru 15 minut przeznaczyć na ciekawego gościa, który zna się na rzeczy albo na polityka, który powie nam to, co usłyszymy w 40 innych programach informacyjnych, to wybór bywa często dosyć prosty.
Ktoś Państwu odmówił?
KK: To się bardzo zmieniło. Na początku jak proponowaliśmy przyjście do „Kwiatków”, ludzie byli przerażeni. Bardzo dziękuję tym, którzy mimo niepewności, co ich czeka zdecydowali się nas odwiedzić. Szczególnie dziękuję np. takim osobom jak senator Jan Maria Jackowski czy marszałek Szymon Hołownia. Niektórzy politycy otwartym tekstem mówili, że nigdy nie przyjdą do takiego
programu. Teraz to się zmieniło, rzadko słyszymy, że nie ma opcji.
Skąd czerpią Państwo inspirację dla swojej działalności?
KK: Na początku „Kwiatów” większość smsów, która do nas przychodziła, dotyczyła krzeseł, na których siedzieliśmy. Podchodzą z magazynu mebli TVP. Wymyśliliśmy wtedy, że zrobimy sobie tydzień siedzenia na różnych krzesłach. Wybraliśmy m.in. z programów, które mnie w pewien sposób inspirują - np. trony z „Bezludnej wyspy” Niny Terentiew. To był bardzo ważny talk-show w istotnym momencie rozwoju TVP. Na tych tronach zasiadały najważniejsze osoby polskiej kultury. Pojawiła się u nas również kanapa z Kabaretu Starszych Panów, która później grała w Kabarecie Olgi Lipińskiej. Czyli wzory to klasyki telewizyjne oraz mądry humor kabaretowy.
GM: W wątku meblarskim dodajmy, że była u nas też ławeczka z „Rancza”, która została w piątkowej scenografii. To widzowie ją wybrali. Co do inspiracji to patrząc na nasz niedzielny program myślę, że nie musimy się tego wstydzić czy zastanawiać, do czego to porównamy. To wydanie samo się broni, nie musimy mówić że jest „takie jak” albo „lepsze niż”. W gigantycznych stopniu to zasługa naszych scenografów, dźwiękowców czy operatorów, którzy są świetnymi fachowcami i dodatkowo im się chce. Każdy wie, co robi, skupia się na swoim zadaniu.
Dołącz do dyskusji: "Nasz program nie powstałby poza TVP". Kasia i Markowski o „Kwiatkach" i "Szkle"