SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Naciągana „polskość” sieci handlowych (opinie)

Zagraniczne sieci handlowe podkreślając polskość nie mają innego wyjścia. Nie chcąc tracić klientów, muszą wpisać się w gwałtowny wzrost świadomości i patriotyzmu konsumenckiego. Polskie pochodzenie, polska jakość i tradycja są niezwykle atrakcyjnymi wartościami dla konsumenta, nawet jeżeli oznaczają jedynie mniej lub bardziej nieuczciwy koncept komunikacyjny - komunikację sieci handlowych w Polsce komentują dla Wirtualnemedia.pl eksperci z agencji marketingowych.

Kilka dni temu Lidl Polska prowadził promocję cenową wybranych produktów. W reklamach radiowych i mediach społecznościowych reklamował ją odwołując się do polskości: „W każdym kraju znajdziecie smaki bliskie sercu jego mieszkańców. Te polskie będą królowały w Lidlu już od 13.03. To będzie smaczny tydzień”. W ramach tej akcji promocyjnymi cenami objęte zostały m.in. takie marki, jak Olej Kujawski, Ptasie Mleczko Wedla, woda Nałęczowianka.

Internauci zareagowali natychmiast. Zaczęli wytykać Lidlowi, że tą reklamą wprowadza ludzi świadomie w błąd, bo objęte promocją marki nie mają przecież z Polską praktycznie nic wspólnego. A to dlatego, że należą do zagranicznych koncernów: Nałęczowianka jest produkowana przez szwajcarski koncern Nestle, właścicielem Wedla jest japońsko-koreańska firma Lotte Group, a produkująca Olej Kujawski Kruszwica należy do Grupy Bunge.

„Ładny mi tydzień polskich marek. Hortex, Kamis, Inka, Pudliszki. Żadna z tych marek nie jest w chwili obecnej polska. Dlaczego świadomie wprowadzacie ludzi w błąd?” - pytał jeden z internautów na profilu Lidla na Facebooku.

Lidl odpowiadał na każdy taki post podobnie. Wyjaśniał: „Mamy na myśli smaki kojarzące się z Polską”, „Te marki kojarzą się z polskimi markami”, „Są to smaki bliskie Polskim sercom i kojarzące się właśnie z naszym krajem”.

Polskość to nic nowego

Element polskości w komunikacji sieci handlowych nie jest niczym nowym. Należąca do Jeronimo Martins Polska sieć dyskontów Biedronka od dawna już promuje się akcją „Dobre, bo z Polski”. W czerwcu ub.r. prowadziła akcję „Wiemy co dobre - wspieramy naszych”.

Lidl z kolei jesienią ub.r. podczas „Tygodnia Polskiego” sprzedawał w promocyjnych cenach ryby z polskich stawów i soki z krajowych owoców.

Także sieć Kaufland Polska w swoich reklamach posługiwała się zwrotami „nasze produkty” i „nasi dostawcy”. Musiała z nich zrezygnować po interwencji posłanki Krystyny Pawłowicz. Zainterweniował Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

- Polskość znów jest w modzie. Czas, w którym zagraniczne oznaczało lepsze, powoli przemija, nie do końca słusznie zresztą. Nie czujemy się już konsumentami drugiej kategorii i powszechnie twierdzimy, że zasługujemy na produkty podobnej jakości, co konsumenci zachodni. Rosnący patriotyzm konsumencki sprawia, że coraz częściej zwracamy uwagę na to, kto i co nam sprzedaje. Stąd popularność aplikacji Pola, dzięki której na podstawie kodu kreskowego można sprawdzić czy firma jest zarejestrowana, produkuje i prowadzi badania w Polsce, a także - czy nie jest częścią zagranicznego koncernu - zwraca uwagę Witold Koroblewski, dyrektor kreatywny agencji Ambasada.

Dodaje, że w zaistniałej sytuacji polskość staje się coraz ważniejszym czynnikiem wpływającym na postrzeganie marek i produktów, nie tylko w kategoriach tradycyjnie „polskich”, jak żywność, ale także zupełnie nowych, jak środki transportu szynowego. - Nic więc dziwnego, że sieci handlowe chcąc nie chcąc muszą wpisać się w ten trend i wychodząc naprzeciw oczekiwaniom klientów podkreślać polskość na każdym kroku. Ponieważ polskość nie jest cechą zerojedynkową, aplikacja Pola na przykład analizuje cztery kryteria, jest w dużej mierze sądem subiektywnym, a produkty mogą mieć różną zawartość polskości w polskości. Stąd nieścisłości, które mogą posłużyć co gorliwszym tropicielom do wszczynania awantur. Osobiście uważam, że stwierdzenie „polskie produkty” jest w wykonaniu niemieckiego Kauflandu uczciwsze niż „nasze polskie”, choć, jak już zaznaczyłem wcześniej, różnica jest subtelna - mówi Witold Koroblewski.

W jego ocenie zagraniczne sieci handlowe podkreślając polskość nie mają innego wyjścia. Nie chcąc tracić klientów, muszą wpisać się w gwałtowny wzrost świadomości i patriotyzmu konsumenckiego.

Dobre, bo polskie

Zdaniem Ewy Sieńkowskiej, ekspertki ds. komunikacji marketingowej „polskość” w komunikacji sieci handlowych oddziałuje na co najmniej trzech poziomach - po pierwsze niejako lokalizuje, przybliża wizerunek samej sieci handlowej, co ma szczególne znaczenie w przypadku niemieckich i francuskich gigantów. Po drugie wpisuje się w popularny od dłuższego czasu trend - "dobre, bo polskie", a po trzecie podkreślą atrakcyjność samych produktów spożywczych oferowanych w sklepie.

- O ile produkty chemiczne, środki czystości wciąż uważane są za lepsze te bezpośrednio z importu (oryginalne, np. z Niemiec), o tyle w przypadku produktów spożywczych, szczególnie tych podstawowych - produkt polski, nasz rodzimy, uznawany jest za zdrowszy, mniej przetworzony i bardziej naturalny. Polska kiełbasa, polski ser, polskie mięso są synonimem tradycji i zaufania. To zasługa nie tylko jakości samych produktów, ale wieloletniego wysiłku, jaki marki żywnościowe włożyły w budowanie tej świadomości. Nie dziwi zatem fakt, że sieci handlowe skrzętnie wykorzystują wypracowaną już jakość polskich marek spożywczych i próbują uszczknąć "za darmo" z tego dobrodziejstwa - podkreśla w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Ewa Sieńkowska.

Twierdzi, że fakt, iż właścicielami lwiej części "polskich" marek są zagraniczne koncerny tak naprawdę nie ma większego znaczenia dla konsumenta. Uzasadnia, że jego świadomość w tym zakresie jest bardzo ograniczona, co jedynie dowodzi bardzo powierzchownego rozumienia kwestii "polskości" u przeciętnego konsumenta. - Można zaryzykować stwierdzenie, że polskie pochodzenie, polska jakość i tradycja są niezwykle atrakcyjnymi wartościami dla konsumenta, nawet jeżeli oznaczają jedynie mniej lub bardziej nieuczciwy koncept komunikacyjny - podsumowuje Ewa Sieńkowska.

Podobnie uważa Marcin Kalkhoff, BrandDoctor. W jego opinii polskość w komunikacji pomaga sieciom handlowym odpowiadać na konsumenckie potrzeby. - Przynależność koncernowa też nie ma specjalnego znaczenia, ważne jest miejsce pozyskiwania produktów niezbędnych do wyprodukowania danego towaru. Więc nie sposób mówić o polskich owocach kiwi, ale o polskim oleju rzepakowym jak najbardziej mówić można. To, że jest produkowany w fabryce należącej do zagranicznego koncernu w żaden sposób nie podważa polskości wyrobu. Dla przykładu: czy Marabou, szwedzka czekolada produkowana przez Mondelez jest dalej szwedzka czy już amerykańska? Zatem nie widzę niczego kuriozalnego w tym, że np. niemiecki Lidl mówi o polskiej sałacie, a portugalska Biedronka o bałtyckich rybach. Pisząc te słowa jem jogurt francuskiego koncernu wyprodukowany prawdopodobnie z polskiego mleka i zawierający polskie truskawki i na dodatek wyprodukowany w fabryce zlokalizowanej w Polsce. To jaki jogurt jem? Francuski, czy polski? - analizuje Kalkhoff.

Zwraca przy tym uwagę, że sformułowanie „nasze rodzime produkty” językowo odnosi się do kraju pochodzenia nadawcy.

- Wyobraźmy sobie Chińczyka mieszkającego w Polsce i mającego małą knajpkę z hamburgerami, który mówi "nasza rodzima wołowina" - to o jakiej wołowinie pomyśli odbiorca tego komunikatu - o polskiej czy o chińskiej? A jeśli my będąc np. na wakacjach w Grecji powiemy, że zjedlibyśmy nasze rodzime ziemniaki to co zrozumie Grek? Że mówimy o greckich kartoflach? - mówi Marcin Kalkhoff.

Metka "produkt polski" działa

Z kolei Piotr Stasiak, managing partner i członek zarządu agencji Bazgroł podkreśla, że zwłaszcza w kategorii sprzedaży FMCG, „polskość” w komunikacji jest niezwykle istotna, bo odpowiednio eksponowana metka "produkt polski" po prostu działa. Przywołuje zeszłoroczne badanie "Patriotyzm konsumencki Polaków" z którego wynika, że polskość marki zachęca do zakupu aż sześciu na dziesięciu klientów. Najbardziej właśnie w takich kategoriach jak artykuły spożywcze czy meble.
Nie jest dla niego kuriozalne to, że zagraniczne sieci promują się polskością produktów. - Biznes jest dziś międzynarodowy. Kapitał jest globalny. Można próbować to ignorować, można się o to obrażać, ale można też to sensownie wykorzystać dla rozwoju firmy. Proszę spojrzeć na powstające dziś w Polsce startupy technologiczne - od razu kierują swe usługi na rynek globalny, językiem podstawowym jest angielski, większość chce sprawiać wrażenie, jakby urodziły się w Dolinie Krzemowej, a nie nad Wisłą i jakoś nikt się o to nie żacha. Taka jest reguła komunikacji w biznesie, że akcentuje się to, co działa. Dlatego nie mam problemu z kreowaniem się na polskość zagranicznych sieci handlowych. Ale można to robić fajnie, aby to było modne jak skandynawski design, a nie przaśne i siermiężne. Ale to już rola kreatywnych agencji od komunikacji reklamowej i mądrych działów marketingu - komentuje dla Wirtualnemedia.pl Piotr Stasiak.

Według Pawła Fogta z agencji 2012 fascynacja polskich Zachodem dawno już minęła a przeświadczenie, że „dobre bo polskie” zagościło mocno w świadomości Kowalskiego. Jego zdaniem obok czystego patriotyzmu gospodarczego istnieje wiele dowodów na to, że polskie produkty nie ustępują a w wielu przypadkach przewyższają jakością produkty zagraniczne czy produkowane wg zagranicznych receptur.

- A skoro tak jest to dlaczego z tego nie korzystać? Zagraniczne sieci handlowe, które są największymi dystrybutorami polskiej żywności nie mają ostatnio szczególnie łatwego życia. Już w kampanii wyborczej piętnowano je za unikanie podatków czy niskie płace. Po wyborach regularnie powraca temat podatku handlowego. Ostatnie nasilenie „polonizacji” komunikacji dyskontów czy hipermarketów jest więc próbą obrony i przebicia się do świadomości kupujących z przekazem, że sprzedając polską żywność wspieramy polskich producentów. Te marki, które robią to konsekwentnie, ale przede wszystkim w sposób przemyślany i wiarygodny na pewno na tym korzystają. Patriotyzm gospodarczy jest coraz mocniejszym trendem nie tylko w Polsce i trudno go ignorować. Nie od dziś jednak wiadomo, że kluczem do sukcesu w handlu są dostępność i atrakcyjne ceny. Nie sądzę więc, że przeciętny konsument zacznie omijać jakiś sklep, do którego ma pod drodze tylko dlatego, że stoi za nim zagraniczny właściciel - stwierdza Paweł Fogt.

Grzegorz Bonder, general manager w agencji Unique One zaznacza w rozmowie z Wirtualnemedia.pl, że polskość, a raczej narodowość produktów, to jeden z trendów konsumenckich panujących na polskim i europejskim rynku. Jest to trend zauważony przez firmy badawcze. Trend, który będzie się rozwijał. Przypomina, że na naszym rodzimym rynku kreowanie tego trendu zaczęło się w momencie pojawienia się godła „Teraz Polska” i „Dobre bo Polskie”. Wtedy jednak Polacy byli przede wszystkim zainteresowani wszystkim, co pochodziło z zachodu czy zza oceanu, a polskie produkty były synonimem kiepskiej jakości i niekoniecznie wyrafinowanego smaku. - Teraz się to odwróciło. Konsumenci mają dość, przesycili się produktami z innych rynków, z tak zwanego zachodu. Zaczynamy doceniać smak, zapach oraz aspekty zdrowotne, bio i ekologiczne polskich produktów lokalnych. To, że nie są sztucznie przetworzone, czy genetycznie modyfikowane. Teraz nabrało to dużej wartości. Jakość jedzenia ma ogromne znaczenie. Symbolem tej przemiany jest jabłko. Kiedyś w sieciach pełno było zielonych, ładnie wyglądających lecz kwaśnych i twardych jabłek z Holandii. Nasze polskie są smaczniejsze, bardziej miękkie i lepiej pachnące. Posiadają również więcej witamin. Potrzeba było jednak czasu, aby Polacy to zrozumieli - uzasadnia Grzegorz Bonder.

Dodaje, że do tego dochodzi również aspekt patriotyzmu. Polacy wiedzą, iż kupując polski produkt wspierają polską gospodarkę, co powoduje, że nam Polakom będzie się lepiej i dostatniej żyć. - Musimy również spojrzeć na aspekt polityczny tego trendu. Obecnie w całej Europie motywy narodowościowe, czyli wspieranie swoich produktów i usług, stają się coraz mocniejsze. W Polsce dzieje się podobnie. Uważam, że działania polityków również mają wpływ na zachowania konsumenckie. To jednak nie koniec. Ten trend się pogłębi. Już wkrótce metka „made in Poland” nie wystarczy i wejdą trendy związane z lokalnością produktu. Będzie miało znaczenie czy chleb jest zrobiony z pszenicy z mojego regionu, czy olej jest z rzepaku uprawianego w moim województwie itd. Za niedługo, tak jak na rynku szwajcarskim, pojawią się produkty, na których bardzo konkretnie będzie określone miejsce pochodzenia składników, np. frytki, których główny składnik, ziemniaki, są z gospodarstwa Pana Henryka z Waplewa. Będzie miało również znaczenie to, czy sieć będzie robiła coś dla lokalnej społeczności (działania CSR). Narodowość wymienimy na lokalność - mówi Grzegorz Bonder.

Dołącz do dyskusji: Naciągana „polskość” sieci handlowych (opinie)

19 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
Ała
Patriotyzm konsumencki najlepiej widać w sklepach "Chemia z Niemiec" i "Wielki Chiński Sklep za 5zł".

Prawdziwie patriotyczne jest CCC. Bo wie, że cena czyni cuda. Stąd wcale nie musi się obnosić z polskością.
odpowiedź
User
Janusz
Najbardziej polski jest przecież kebab :) Wszyscy "prawdziwi Polacy" go jedzą.
odpowiedź
User
prawnik
Najbardziej polski jest przecież kebab Wszyscy "prawdziwi Polacy" go jedzą.


Koniecznie w centrum handlowym na niedzielnych zakupach po Mszy Św. lub u Syryjczyka po męczącym proteście przeciw emigracji;)
odpowiedź