SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Ochroniarz "Oszusta z Tindera" jest Polakiem. Chce 3 mln euro odszkodowania od Netfliksa. "Złamano prawo"

Choć nie jest oskarżony, media podają tylko jego imię i pierwszą literę nazwiska z kropką. Część internautów rozszyfrowała, kim jest Piotr K. Inni usłyszeli jego nazwisko w filmie dokumentalnym "Oszust z Tindera", który od kilku dni można oglądać na Netfliksie. Piotr jest ochroniarzem głównego bohatera, który poznane poprzez aplikację randkową kobiety oszukiwał na miliony dolarów. Na Polaka spadła fala krytyki, że współpracuje z przestępcą. Teraz Piotr domaga się od platformy streamingowej gigantycznego odszkodowania. - Jeśli Netflix nie dostrzeże pola do porozumienia, sprawa trafi do sądu. Klient jest zdeterminowany w walce o swoje dobre imię, bowiem z dnia na dzień zawaliło mu się życie - mówi portalowi Wirtualnemedia.pl mecenas Joanna Parafianowicz, pełnomocniczka Piotra K.

fot. materiały prasowefot. materiały prasowe

"Oszust z Tindera" stał się nowym hitem Netfliksa. Nie minął jeszcze tydzień od jego premiery, a film dokumentalny Felicity Morris przyciąga tłumy widzów. Opowiada o Simonie Levievie, który podawał się za bogatego potentata diamentów, uwodził kobiety na Tinderze, a później wyłudzał od nich miliony dolarów. W filmie jego ofiary ze szczegółami opisują sposób działania oszusta. Do dziś spłacają długi, które zaciągnęły, by ratować ukochanego, który - jak przypuszczały - znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. W filmie mówi się, że mężczyzna mógł wyłudzić od kobiet nawet 10 mln dolarów. Simon Leviev trafił za kratki na kilkanaście miesięcy. Ale znów jest na wolności.

W dokumencie Netfliksa pojawia się też ochroniarz głównego bohatera. To Peter. Tak jest przedstawiany w filmie. Ale to Polak - na imię ma Piotr. A w pewnym momencie pada nawet w filmie jego nazwisko. Teraz mężczyzna domaga się 3 mln euro odszkodowania od Netliksa (2 mln za "doznaną krzywdą", a 1 mln jako "odszkodowanie wynikające z braku możliwości dalszego wykonywania zawodu specjalisty ochrony osób i mienia").

"Nasze żądania są skromne"

Sprawę pod koniec zeszłego tygodnia nagłośniła mecenas Joanna Parafianowicz, pełnomocniczka Piotra, która prowadzi na Facebooku profil "Pokój Adwokacki". To tam zamieściła skan dokumentu, który wysłała w imieniu swojego klienta do Holandii. To tam znajduje się jedno z dwóch europejskich biur serwisu streamingowego. - Netflix otrzyma moje pismo pocztą. Nie sposób załatwić to inaczej, bowiem właściciel platformy nie przewiduje kontaktu w takich sprawach drogą elektroniczną - mówi nam Joanna Parafianowicz. - Tą drogą można zgłaszać jedynie naruszanie praw autorskich albo problemy z odtwarzaniem poszczególnych tytułów. Niemniej jestem pewna, że w Netfliksie już wiedzą, o co walczy mój klient, bo o sprawie piszą portale z całego świata.

Czego domaga się Piotr? - Nasze żądania są skromne w porównaniu ze skalą naruszeń, do której doszło. Chcemy, by informacja przez nas przygotowana widniała przez dwa miesiące na stronie głównej platformy w formie wyskakującego okienka, dzięki czemu sprostowanie byłoby widoczne w tym samym miejscu, w którym aktualnie wyświetla się lista dziesięciu najczęściej wyszukiwanych tytułów, oraz na podstronie zawierającej opis filmu przez cały czas jego dostępności w platformie. Oczekiwanie to wydaje się być adekwatne do uchybień, których dopuszczono się względem mojego klienta - mówi mecenas Parafianowicz.

W filmie pada nazwisko Piotra

W rozmowie z nami pełnomocniczka ochroniarza Simona Levieva przyznaje, że naruszono dobro jej klienta. - Złamano prawo. Poważne zarzuty stawia się Simonowi, czyli głównemu bohaterowi, ale w filmie mój klient mimochodem przedstawiany jest w negatywnym kontekście. Gdyby producenci dokumentu zwrócili się do pana Piotra z prośbą o wzięcie udziału w tym materiale, jestem pewna, że klient skorzystałby z prawa do wypowiedzi na własnych zasadach, zapewniając sobie prywatność. Twórcy filmu tymczasem pokazali bilet lotniczy z danymi pana Piotra, wymazali jedynie jego nazwisko - jego nazwisko było im zatem znane. W dokumencie jest zresztą scena, gdy sanitariuszka w karetce prosi mego klienta, by się przedstawił, a on to robi. Ten fragment nie został wycięty, mimo że pada w nim nazwisko. Tak nie wygląda rzetelna praca nad dokumentem. Druga strona powinna mieć możliwość wypowiedzenia się. Jeśli - pomimo takiej możliwości - nie chce ze swojego prawa skorzystać, umieszcza się odpowiednią adnotację, komentarz. Jestem przekonana, że nikt z nas nie chciałby zobaczyć siebie w tak kontrowersyjnym filmie, także ci, którzy dziś lekkomyślnie wydają sądy, komentując tę produkcję i przypisując mojemu klientowi określone działania lub intencje. Zasada jest taka, że kiedy widz sięga po produkcję dokumentalną, to oczekuje rzetelnego opowiedzenia prawdziwej historii i zakłada, że materiał był przygotowany w należyty sposób i można na jego treści polegać. W tym filmie nie dochowano należytej staranności w gromadzeniu informacji - uważa nasza rozmówczyni.

Jak dodaje, Piotr nie wiedział, że jego nazwisko padnie w dokumencie. - Dowiedział się o tym dopiero, gdy film zadebiutował na platformie w zeszłym tygodniu. Od razu dostał wiadomości od znajomych. Niestety Netflix nie uprzedził klienta, że szykuje taki dokument - mówi mec. Joanna Parafianowicz i przyznaje, że jest tym zaskoczona. - Wykorzystanie wizerunku człowieka wymaga wcześniejszego uzyskania jego zgody. To z jednej strony oczywiste, z drugiej zaś, jeśli przyjrzymy się działaniom największych korporacji na całym świecie - równie oczywiste jest naruszanie przez nie praw jednostki po to, by osiągać zyski. Wydaje się, że w tym wypadku nierzetelność materiału była wkalkulowana w ryzyko, jakie niesie ze sobą ogromne zainteresowanie tematem. Kwestie wyłudzeń, podszywania się pod kogoś w internecie (tzw. catfishing) czy nadużyć finansowych zawsze wzbudzają emocje w odbiorcach, więc można było przewidzieć, że dokument szybko stanie się popularny.

"Z dnia na dzień zawaliło mu się życie"

Teraz mecenas Parafianowicz przyznaje, że jej klient nie jest w dobrej kondycji psychicznej. - Zewsząd, od mniej lub bardziej znanych sobie osób, dostaje linki z materiałami na swój temat. Internauci od razu wydają wyrok i osądzają człowieka, który nie ma nawet postawionych zarzutów. Na moim prawniczym Instagramie w ostatnich dniach publikuję niektóre wiadomości, które otrzymuję jako pełnomocnik pana Piotra. To stek bezpodstawnych oskarżeń, które nie tylko świadczą o przypisywaniu mojemu klientowi zachowań zarzucanych Simonowi Levievovi, ale także mi jako kobiecie zarzucające prowadzenie sprawy, w których pokrzywdzone zostały inne kobiety. Zdaniem wielu osób powinnam się wstydzić, że reprezentuję taką osobę. Pomijając absurdalność pretensji kierowanych do mnie osobiście w związku z zawodowymi czynnościami, samo utożsamianie klienta z zachowaniami innej osoby jest dla niego bardzo przykre - przekonuje mecenas Parafianowicz.

Na razie pełnomocniczka ochroniarza Simona Levieva czeka na reakcję ze strony Netfliksa. Nie chce zdradzić strategii postępowania na wypadek, gdyby list z prośbą o przeprosiny i wypłatę odszkodowania pozostał bez odpowiedzi. - Na jednym piśmie ta sprawa z pewnością się nie skończy. Jeśli Netflix nie dostrzeże pola do porozumienia, trafi ona do sądu. Klient jest zdeterminowany w walce o swoje dobre imię, bowiem z dnia na dzień zawaliło mu się życie. W filmie widzimy dwumetrowego, umięśnionego mężczyznę i wiele osób z pewnością myśli, że taki facet, jak piszą niektórzy "zwykły kark, cwaniak", to mało skomplikowana emocjonalnie postać, w dodatku przestępca. Mój klient ma zaś dokładnie takie samo prawo do przeżywania tej historii, jak każdy inny człowiek w sytuacji, gdy pogwałcone zostały jego podstawowe prawa. Nie zabiegał o popularność, a dziś niejako musi tłumaczyć się, że jest niewinny, choć de facto żadna instytucja owej winy mu nie przypisuje - wyjaśnia Joanna Parafianowicz.

"Był ochroniarzem i nikim więcej"

Pełnomocniczka wyjaśnia nam, czemu o swoim kliencie w mediach czytamy "Piotr K.", skoro nie jest osobą oskarżoną. - Celowo nie podaję nazwiska klienta. Najgorliwsi internauci i tak już dotarli do jego prywatnego konta na Facebooku. W piśmie nie użyłam określenia "Piotr K.", lecz zamazałam kolejne po "K" litery jego nazwiska. Zastąpienie nazwiska opisem charakterystycznym dla oskarżonych byłoby działaniem niewłaściwym i mogłoby potęgować dyskomfort. Z drugiej zaś strony pominięcie nazwiska mojego mocodawcy wcale nie oznacza, że czuje się on w jakimkolwiek stopniu odpowiedzialny za działania swojego byłego pracodawcy. Dbałość o własną prywatność i chęć zachowania anonimowości, to nie to samo, co ukrywanie się - mówi mecenas.

- Wiele osób zarzuca mojemu klientowi, że chce się wzbogacić na tej sprawie i pyta, czy nie lepiej załatwić to z Netfliksem po cichu, zdając się wyłącznie na standardowe działania prawne. Rzecz w tym, że nie znam podobnej sprawy w polskim wymiarze sprawiedliwości, zatem ustalenie, co jest standardem, nie jest proste. W takim przypadku trzeba przyjąć własny model procedowania. Te kroki, na które wspólnie z klientem się zdecydowaliśmy, nie są atakiem, to jedynie sposób ochrony przed nierównością podmiotów w tym konflikcie. Czy mój klient chce bronić swoich praw? Z pewnością. Czy czyni to w sposób niewłaściwy? Nie sądzę, aby rozsądnie myśląc o sprawie, można byłoby mu skutecznie stawiać jakikolwiek zarzut. Opinia publiczna skłonna jest przypisywać mojemu mocodawcy określone zachowania i postawy. Oczekuje od niego, aby stawiał się w roli recenzenta zachowań swojego niegdysiejszego pracodawcy, zaś z faktu, że jej zdaniem tego zaniechał, wyciąga się daleko idący wniosek, że zawinił. Mój mocodawca był ochroniarzem i nikim więcej - nie księgowym, nie sekretarzem, nade wszystko - nie był przyzwoitką. Od 2017 r. nie ma z byłym pracodawcą kontaktu, nadal nie otrzymał należnego mu wynagrodzenia. Ponad wszelką wątpliwość nie jest w tej historii sprawcą, tylko jest pokrzywdzony działaniami Simona Levieva - mówi Joanna Parafianowicz.

Z pisma, które wysłała do Netfliksa wynika, że oszust z Tindera jest dłużny swojemu byłemu ochroniarzowi 10 tys. euro.

Dołącz do dyskusji: Ochroniarz "Oszusta z Tindera" jest Polakiem. Chce 3 mln euro odszkodowania od Netfliksa. "Złamano prawo"

21 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
A.
Kogoś tu nieźle fantazja poniosła. Gonić dziada za współudział.
odpowiedź
User
XX
Baby są bezgranicznie naiwne
odpowiedź
User
ToJa
To jemu się zawaliło życie? A co mają powiedzieć te kobiety? Jak się bierze udział w przestępczym procederze, to trzeba się liczyć z wszelkimi konsekwencjami.
odpowiedź