Pod koniec tygodnia w siedzibie rządowej telewizji spotkało się ok. 30 pracowników publicznej telewizji z Natalją Ejsmant - rzeczniczką prezydenta Aleksandra Łukaszenki oraz bliską współpracowniczką szefa państwa, przewodniczącą wyższej izby parlamentu Natalją Kaczanawą.
Dziennikarze i operatorzy przekazali, że mają takie same żądania pozostali protestujący: chcą uczciwych wyborów, zaprzestania przemocy i wypuszczenia więźniów politycznych. Przede wszystkim jednak chcieli rzetelnie relacjonować zajścia na ulicach i protestujących Białorusinów. - Dlaczego nie możemy pokazać protestu, dlaczego nie możemy powiedzieć o biciu ludzi? - pytali. Ostrzegali, że jeśli sytuacja się nie zmieni, podejmą strajk.
Pracownicy telewizji przestali pracować, puste studio
Jak podają niezależne białoruskie media, w poniedziałek rano pracownicy publicznej telewizji podjęli zapowiadany strajk. Dziennikarz i działacz mniejszości polskiej na Białorusi, Andrzej Poczobut, zamieścił na Twitterze zdjęcie pustego studia telewizyjnego. - Zniknął obrazek na TV Białorus 1 później włączono archiwalny program. Czyli jednak strajk - napisał. Informację o rozpoczęciu strajku podaje w poniedziałek też na Twitterze współpracownik TV Biełsat Piotr Pogorzelski.

To kolejna forma protestu dziennikarzy przeciwko zmanipulowanym wyborom na Białorusi. Jak podał serwis Belsat.eu, w czwartek z pracy odeszło sześcioro dziennikarzy mediów publicznych.
Do aresztu trafiło blisko 20 pracowników i współpracowników TV Biełsat. Szefowa tej telewizji, Agnieszka Romaszewska-Guzy kilka dni temu mówiła, że trudno stwierdzić, co się z nimi dzieje: na Białorusi odcięto internet, utrudniona jest też łączność telefoniczna.











