KrindżedIn Polska to konto o charakterze satyrycznym, które skupia się na wychwytywaniu i publikowaniu – w większości zanonimizowanych – wpisów z LinkedIna.
"Codziennie dostarczamy Wam krindżu naszego powszedniego wprost z polskiego LinkedIna. KrindżedIn Polska jedyne miejsce, gdzie Twoje daily scrollowanie po LinkedInie może skończyć się nagłym wybuchem śmiechu, łzami zażenowania lub decyzją o kasacji konta" – czytamy w opisie konta.
Jak informuje opis, KrindżedIn Polska na przedstawiać LinkedIn takim, jakim jest naprawdę. Co mają na myśli? Piętnowanie, wyśmiewanie zjawisk, których - w ich odczuciu – na LinkedInie być nie powinno.

Profil KrindżedIn Polska istnieje od października ur. i zdobył w tym czasie 8 tysięcy obserwujących. Jak chwalą się twórcy, opublikowali już ponad 300 postów.
– Zebraliśmy społeczność, która nie tylko śmieje się z nami, ale też sama podrzuca perełki do roastu czy polemiki. To trochę jak terapia grupowa na LinkedIn. Wszyscy widzimy, że na tym portalu nie jest normalnie, i razem próbujemy to przeżyć – przekazują twórcy profilu w rozmowie z Wirtualnemedia.pl.
– Satyra pozwala nazwać rzeczy po imieniu, a nawet obnażyć to, co udaje mądre i ważne (...) Dzięki żartowi można mówić o trudnych sprawach: mobbingu, dyskryminacji, toksycznej produktywności. Bo jak ktoś śmieje się z absurdów, to łatwiej mu zauważyć, że to, co uchodzi za "normalne w biznesie", wcale normalne nie jest – dodają.

Twórcy chcą być anonimowi
Moja rozmowa z twórcami ograniczyła się do wymiany wiadomości na LinkedInie, ponieważ chcą oni pozostać anonimowi.
– Mamy doświadczenie marketingowe, copywriterskie, znamy się na social mediach, prawie pracy, psychologii czy socjologii (...) – wyjaśniają.
Czy kiedyś się ujawnią?
– Możliwe, że tak. Ale odbędzie się to na naszych zasadach, na naszej stronie, w naszym stylu i wśród osób, które nas obserwują. Nie w telewizji śniadaniowej, nie w mediach internetowych, ani w PR-owej laurce, które wyśle nasze biuro prasowe do wszystkich osób dziennikarskich w Polsce. Ewentualnie w którymś sądzie, bo część osób autorskich nie jest specjalnie zachwycona, że mamy czelność polemizować z ich publikowanymi w internecie mądrościami, które często są po prostu… głupotami.
Zapytałam, skąd wziął się pomysł stworzenia takiego profilu, co zainspirowało autorów. Dowiedziałam się, że od zawsze byli fanami fanpage’a "Mądrości z LinkedIn", który kilka lat temu przestał publikować treści.

– Uznaliśmy, że powstała luka, którą trzeba wypełnić, bo żaden satyryk i żadna stand-uperka nie wymyśliliby rzeczy tak absurdalnych, jakie ludzie wrzucają na LinkedIn.
Moi rozmówcy dodają, że LinkedIn sam prosił nie tylko o roast, ale i o polemikę.
– Bo problem z tym portalem polega na tym, że nikt tych głupot nie prostuje. Toksyczna pozytywność staje się tam usprawiedliwieniem dla nienawiści, dezinformacji (...), promowania kultury zapierdolu, toksycznej produktywności, klasizmu, a nawet poverty-porn czy virtue signaling – argumentują.
Po czym wymieniają przykłady tematów postów innych użytkowników, które mają dużą szansę trafić do wpisów KrindżedIn Polska:
"Storytelling o budowie altanki ogrodowej jako case study z leadershipu. Wciągane w pitch o resiliencji. Dziękuję mojej babci za kapitał zaufania i pierogi jako equity. 5 sposobów na obejście prawa pracy i mobbing, żeby zespół zapierdzielał po 12 godzin zamiast 8. Seksizm, homofobia, rasizm i mowa nienawiści w biznesowym garniturze Vistula. Opowieści o tym jak pomoc osobie w kryzysie bezdomności pozbawiła mnie rozmowy rekrutacyjnej, ale przecież chodzi o bycie dobrym i inspirującym"

Tematy, których nie da się przegapić
Twórcy zaznaczają, że kierują się kilkoma zasadami. Po pierwsze, istotna jest skala zjawiska.
– Jeśli coś staje się trendem (np. granie przywilejem albo gloryfikowanie zapierdolu), to chcemy to prześwietlić – wyjaśniają.
Twórcy są wyczuleni także na szkodliwość likedInowych publikacji: – Reagujemy tam, gdzie pojawia się seksizm, homofobia, rasizm, ageizm, adultyzm, ableizm czy pogarda wobec osób pracowniczych.

Nie umkną im także absurdalne wpisy, bo jak przyznaje mój rozmówca "LinkedIn to też ocean treści tak dziwacznych, że aż wołają o kontekst i roast".
– Kolejną zasadą jest edukacja. Pokazujemy, że można krytykować kulturę pracy i język biznesu, nie tracąc przy tym dystansu i humoru – przekazują.
– Nie robimy personalnych nagonki, nie hejtujemy dla sportu. Wszystkie posty anonimizujemy. Analizujemy mechanizmy, bo za każdym jednym "przypadkowo wpadłem na spotkanie z prezydentem" stoi system, który premiuje taki dziwaczny performans zamiast sensu – dodają.
Które z postowanych tematów twórcy uważają za najciekawsze, najmocniejsze?
– Adultystyczny sorrytelling o chłopaku z kawiarni, który za wolno robił kanapkę, więc pewna Dyrektorka mogła spóźnić się na pociąg, który odchodził za 5 minut i narzekactwo na młodzież, zamiast, po prostu ruszyć dupkę, wcześniej albo kupić coś w Warsie – wspominają twórcy.

– Albo startupera, który uważa, że "kultura zapierdolu" to tylko buzzword wymyślony przez leniwych pracowników, żeby usprawiedliwić swoje nieogarnięcie. Przedsiębiorcę, który z walizką czterech milionów wpadł do banku 5 minut przed zamknięciem i zrobił nagonkę na pracowniczkę i bank, że kasjerka nie chciała go obsłużyć – dodają.
Przyznają jednak, że najczęściej, zamiast się śmiać, są jednak przerażeni: – Te wrzutki mają realne konsekwencje dla osób pracowniczych. Normalizują mobbing, promują kulturę zapierdolu, a czasem wręcz ubierają dyskryminację w esej o metodach przesłuchań z lat. 60. i stosowaniu rozpoznawania mikroznaków w dzisiejszych rekrutacjach, bo wiadomo, jak kandydat/kandydatka nie patrzą w oczy, znaczy kłamią i nie należy ich zatrudniać, a nie to, że mogą być w spektrum.
Reakcje użytkowników
Twórcy zauważają, że najczęściej spotykają się z reakcją ulgi po stronie użytkowników:– Komentarze w stylu "myślałam/em, że tylko ja tak mam", "dzięki, że ktoś to wreszcie powiedział" albo "scrolluję LinkedIna tylko dla Was".
– To pokazuje, że robimy coś dobrze, ale też że krindż nie jest marginesem tylko to codziennością, o której wszyscy wiedzą, ale mało kto odważa się mówić – stwierdzają.
Twórcy konta nie ukrywają, że autorzy opublikowanych screenów bywają zdenerwowani i czują, że to personalny atak: – Autorzy i autorki rozpoznają się w naszych screenach i wtedy zaczyna się festiwal od "atakujecie mnie personalnie!" (mimo, że post jest anonimizowany) po groźby sądowe (zresztą już dwie sprawy wygraliśmy). Czasem wystarczy, że nazwaliśmy mechanizm, a ktoś od razu poczuł się uderzony, klasyka.
Przedstawiciele KrindzeIn Polska nie ukrywają, że 15-30 minut scrollowania feedu na LinkedIn raz w tygodniu wystarcza, żeby mieć kontent na cały tydzień. Poza tym dostają coraz więcej tematów od społeczności. Dłużej jednak zajmuje pisanie tekstów, polemiki, odpowiadanie na komentarze. Łącznie zajmuje to kilkanaście godzin tygodniowo. Nie myślą o koncie w wymiarze biznesowym.
– Nie mamy KPI, nie mamy OKR-ów, nie mamy nawet tabelki w Excelu. Naszym celem krótkoterminowym jest… przeżyć kolejny dzień scrollowania feedu i nie dostać ataku paniki na widok słowa leadership – wyjaśniają.
– I to jest też cel naszej społeczności. Dajemy ludziom miejsce, w którym mogą się wyśmiać, odetchnąć i zobaczyć, że nie tylko oni przewracają oczami, kiedy ktoś wrzuca kolejny case study o kanapce z szynką albo TED-talka o budowie altanki. KrindżedIn to taki wentyl bezpieczeństwa, żeby nie oszaleć od tej całej performatywnej motywacji i języka, który udaje poważny, a jest kompletnie odklejony od rzeczywistości – dodają.
– Chcemy, żeby dzięki naszym postom ludzie nabierali dystansu do kultury zapierdolu i zaczęli stawiać pytania oraz opór. Bo jeśli chociaż jedna osoba powie: "dzięki Wam już nigdy nie zrobię storytellingu o dziecku jako moim mentorze od reskillingu" albo "macie rację! sharenting to zło, a dziecko nie jest moją własnością", to znaczy, że zrobiliśmy swoje – podsumowują.











