Fundacja Magdaleny Ogórek buduje we wsi Sulisławice na Dolnym Śląsku Muzeum Sztuki Zagrabionej. Finansowanie fundacji analizuje Prokuratura Okręgowa w Świdnicy, do której – podał TVN24 – sprawa została przekazana przez Prokuraturę Rejonową w Ząbkowicach Śląskich. Jak się dowiedzieliśmy, stało się to wiosną.
– Potwierdzam, mamy tę sprawę. Postępowanie prowadzi koleżanka. Zawiadomienia wpłynęło do naszej prokuratury wiosną, dlatego trudno, by na tak wczesnym etapie były postawione komukolwiek zarzuty – przekazał w rozmowie z Wirtualnemedia.pl rzecznik Prokuratury Okręgowej w Świdnicy Mariusz Pindera.
Magdalena Ogórek: muzeum jest gotowe
A jak odnosi się do sprawy Magdalena Ogórek? – Przeszłam już "tysiąc" kontroli i pewnie jeszcze kolejny "tysiąc" przejdę. Muzeum jest gotowe. Zostało ukończone kilka miesięcy temu. Skompletowaliśmy wszystkie dokumenty do zgłoszenia i odbiorów, trwa procedura. Jestem z niego dumna, bo jest przepiękne. Nie wiem, kiedy będzie odbiór budowlany, bo na decyzje urzędników nie mam wpływu – mówi Magdalena Ogórek w rozmowie z Wirtualnemedia.pl.

Wskazuje, że pojawiały się sugestie, iż budowa muzeum trwa bardzo długo albo że wręcz w ogóle nie powstanie. – Prywatny dom, parterówkę o powierzchni 120 metrów buduje się dwa, trzy lata. Budynek muzeum powstał w 2,5 roku, a jest pięć razy większy. Takie budowy trwają nawet osiem lat – tłumaczy Magdalena Ogórek.
– Przeczytałam już piramidalne bzdury na temat muzeum, które pisano, nie prosząc mnie o komentarz. Po przegranej Zjednoczonej Prawicy w 2023 roku twierdzono, że prace staną i muzeum nie będzie. Dwa lata czytałam artykuły w tym tonie. "Gazeta Wyborcza" pokazała na zdjęciu ruderę, która miała być przyszłym budynkiem muzeum. Był to fejk i teraz nagle TVN24 napisał, że muzeum jest gotowe. Wszystkie negatywne komentarze zamilkły – dodaje.
Skarbówka: 845 tys. zł wykorzystano niezgodnie z umowami
Jak twierdzi Krajowa Administracja Skarbowa, kwota 845 tysięcy złotych nie została wykorzystana przez fundację Magdaleny Ogórek "zgodnie z umowami o darowiznę". Przypomnijmy, że w lipcu 2024 roku posłanka Koalicji Obywatelskiej Agnieszka Pomaska podała, iż dotacje dla PLAF od fundacji trzech spółek skarbu państwa wyniosły łącznie 1,55 mln zł. 630 tysięcy złotych z tej kwoty pochodziło do fundacji spółki Energa, 480 tysięcy od Orlenu, a 445 tys. od KGHM.

– Zawiadomienie KAS-u polega na tym, że w opinii urzędników skarbowych budynek jest biurem. Równie dobrze można napisać, że jest cyrkiem. Korespondowałam z KAS dwa lata. Z przykrością stwierdzam, że ani jeden urzędnik KAS z Gdyni nie pofatygował się na miejsce. Na odległość stwierdzili, że budynek może mieć charakter biurowy, chociaż nie ma tam żadnego biura – komentuje dziennikarka wPolsce24.
Zapytaliśmy Magdalenę Ogórek o kwestię dotacji z KGHM oraz Fundacji Orlenu, z wykorzystaniem których powstaje muzeum. Prokuratura sprawdza okoliczności przyznania tych środków. Ogórek podkreśla, że nigdy nie dostała dotacji na odzyskiwanie dóbr kultury.
– Nieprawdą jest, że korzystałam ze środków publicznych, zysk Orlenu przekazany do Fundacji "Orlen" nie jest środkiem publicznym, podobnie w przypadku KGHM. W muzeum znajduje się wystawa, która opowiada historię rabunku polskich dóbr kultury, dokonanego przez niemieckiego okupanta. Odbieram to jako akcję polityczną, owszem, ale martyrologii jednak uprawiać nie zamierzam – dodaje.

Magdalena Ogórek zwraca uwagę, że dotąd dziennikarzy nie interesowało, co naprawdę będzie pokazane na wystawie.
– To mój autorski pomysł. Pokazuje systemowe przygotowanie Niemców do rabunku polskiej kultury, który został metodycznie zaplanowany. To opowieść historyczna, która dzieli się na sekwencje. Mnóstwo młodzieży nie pamięta, że Lwów był kiedyś polski, nikt nie wie o tym, że nie tylko w Krakowie, ale także tam była anihilacja polskiej tkanki społecznej. Na Wzgórzach Wuleckich niemiecka Einsatzgruppe rozstrzelała 12 polskich rodzin, a motywem zbrodni był rabunek polskich dóbr kultury – opowiada.
– Bardzo chciałam wywołać z niepamięci polskich profesorów, takich jak Stanisław Lorentz, którzy uważali, że dzieła sztuki są tak istotne, że warto narażać życie dla ich ocalenia, jesteśmy im to winni – podkreśla.

Twierdzi, że przez takie sytuacje można bardzo zniechęcić się do pracy pro bono.
– Ponosiłam ogromne koszty, na przykład wielokrotnie jeżdżąc na Dolny Śląsk i płacąc za benzynę. Przez trzy lata ciężko pracowałam, by ten obiekt powstał, nie pobierając za to żadnych środków – komentuje Magdalena Ogórek w rozmowie z naszą redakcją.











