SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Grzegorz Brzozowicz

Z redaktorem naczelnym tygodnika "Gala" rozmawia Robert Patoleta.

 Jakie sukcesy zanotowała „Gala” po roku istnienia na rynku?

 

Głównym sukcesem jest to, że jest i utrzymała się na rynku. Były takie pisma jak „Blask” czy „Marie Claire”, które szybko upadły. „Gala” istnieje i trzyma się mocno. Tygodniowo sprzedaje się w nakładzie około 200 tysięcy egzemplarzy. To bardzo dobry wynik. Pod względem reklam też nie jest najgorzej. „Gala” ma tendencję wzrostową. To duży sukces, zwłaszcza, że mamy recesję. Poprzednikiem „Gali” było „Halo”. Był to jednak typowy tygodnik plotkarski. „Gala” ma większe aspiracje. Działamy w segmencie „people”, w którym wydawane są jeszcze dwa pisma: „Viva!” i „Na żywo”. Tu widać dokładnie kto jaką ma pozycję. Dużo dzieli nas od „Na żywo” na plus. Mało dzieli nas od „Vivy!” na minus. „Viva!” jest już od 5. lat na rynku. Jeżeli zsumujemy liczbę sprzedanych egzemplarzy, to jesteśmy pierwsi na rynku.

 

Do kogo dociera „Gala”?

 

To pismo przede wszystkim dla aktywnych kobiet z warstwy średniej, które chcą dowiedzieć się czegoś więcej o świecie. Opinia, że nasze pismo czytają wyłącznie kobiety jest jednak nieprawdziwa. Owszem, kobiety kupują „Galę”, ale w domach czytana jest również przez mężczyzn.

 

Czy w związku z tym „Gala” planuje coś specjalnego dla mężczyzn?

 

Próbujemy wprowadzać pewne męskie tematy typu motoryzacja, technika. Opisujemy je w sposób „kobiecy”. Nie interesuje nas tu siła silnika czy opony samochodu. Interesują nas rzeczy, które mogą zainteresować kobiety.

 

Poprzednio był pan zastępcą redaktora naczelnego „Machiny”.

 

Nie do końca. „Machina” istniała 6 lat. Byłem zastępcą naczelnego przez pierwszy rok istnienia pisma. Jednakże ja wymyśliłem to pismo.

 

Dlaczego „Machina” upadła?

 

Nie była poparta mocnym potencjałem finansowym. To była taka „Machina” o kruchych nogach, bo przez ostatnie lata naczelni prowadzili ją w fatalny sposób. Rynkowa siła tego magazynu najmocniejsza była, kiedy do każdego numeru załączano płytę. Wtedy „Machina” osiągała nakłady pomiędzy 50 tysięcy a 80 tysięcy egzemplarzy. Po jakimś okazało się, że z przyczyn finansowych dodawanie płyt do każdego numeru jest niemożliwe. Nie wymyślono nic innego, żeby przyciągnąć klienta. Przez ostatnie pół roku próbowaliśmy ratować nasze pismo. Powróciły zdrowe układy, ale statek już tonął. Jedyną możliwością było łatanie dziur. Stabilna sytuacja nie powróciła.

 

W ostatniej chwili wystartowała kampanię reklamową, która miała uratować pismo.

 

Tak, ale wierzyciele wchodzili już nam na konta. Przez ostatnie trzy lata „Machina” narobiła sobie tyle długów, że nie udało jej się uratować.

 

Czy w miejsce „Machiny” powstanie jakieś nowe pismo popkulturalne?

 

Bardzo bym chciał, ale wątpię w to. W tej chwili na wylansowanie nowego tytułu stać jest wyłącznie wielkie koncerny prasowe. Nie da się zrobić znaczącej gazety przy bardzo małym kapitale. Wszystkie pisma niszowe naprawdę są niszowe. Niezależnie od tego czy są muzyczne, czy tzw. „lifestyle”, mają zaledwie kilkutysięczne nakłady. Szkoda, bo na rynku jest miejsce dla takiego pisma jak „Machina”.

 

Jak ocenia pan sytuację na polskim rynku muzycznym?

 

Sytuacja jest tragiczna. Rynek muzyczny przestał mnie interesować. Ludzie, tak jak na całym świecie, nie chcą kupować płyt. U nas ta tendencja jest szczególnie drastyczna. Wydawcy są niekompetentni. Nie domyślili się, że młodych ludzi nie będzie stać na płyty. Nie przewidzieli, że powstaną nowe technologie, dzięki którym każdą płytę będzie można mieć za znacznie mniejsze pieniądze. Poza tym polski repertuar jest tragiczny. Nie ma ukierunkowania na przeboje. Jestem wielkim zwolennikiem zespołu Ich Troje. Nie mam żadnej ich płyty, ale to jest jedyna grupa, która może uratować polską muzykę. Ludzie chcą słuchać ich piosenek. To jest najważniejsze. Reszta artystów to jakiś koszmar. Nie wiedzą o czym śpiewać. Nie wiedzą z czego zżynać. Krzyżem nad tą mogiłą są bezpłatne koncerty, które muzycy dają przy okazji różnorakich festynów. A także tzw. płyty premium, czyli krążki dołączane do gazet.

 

A do „Gali” nie są dołączane płyty?

 

Są dołączane. W tej chwili może się wydawać, że zaprzeczam sam sobie. Moja diagnoza jest taka, że jest źle na rynku. Ale ja jako naczelny „Gali” daję te płyty, ponieważ otrzymuję je praktycznie za darmo. Dzięki temu zwiększam nakład. To może cyniczne, ale ja nie jestem twórcą. Nie jestem tym, który ratuje polską muzykę. Przez wiele lat pisałem co jest źle w muzyce. Rugano mnie za to, że nie kocham polskich artystów. Polscy artyści są w większości głupi.

 

Czy to oznacza, że należy odsunąć się od pisania o muzyce, bo nie ma koniunktury na rynku?

 

Byłem zmęczony pisaniem, które sprowadzało się do kolejnych rozmów z mniej lub bardziej mądrymi wykonawcami. Z tego powodu bardziej kręciło mnie pisanie i rozmawianie o osobach starszych, chociaż niekoniecznie cenię ich muzykę. To byli tacy wykonawcy jak Cugowski czy Borysewicz. Oni mają coś do powiedzenia w oparciu o własne wieloletnie doświadczenie. Niestety młodzi artyści nic nie mają do powiedzenia. Poza tym przez ile lat można pisać? Nie chciałbym być Piotrem Kaczkowskim, który umierając będzie puszczał 88. płytę Pink Floydów. Jest jeszcze kilka interesujących mnie rzeczy poza muzyką. Lubię wyzwania. Sprawdzę się w nich albo nie. Najpierw byłem dziennikarzem muzycznym, potem bardziej popkulturowym. W tej chwili przestaję być dziennikarzem i staję się redaktorem. To jest naturalna kolej rzeczy. Jeśli spojrzeć na karierę zachodnich dziennikarzy muzycznych, to po pewnym czasie przestawiają się na pisanie książek. Albo pracują w wytwórniach płytowych kreując muzyczną rzeczywistość. Czasami zostają wydawcami gazet typu „Rolling Stone” czy „Q”. Taki nestor robi zaledwie kilka wywiadów rocznie z osobami na których mu zależy.

 

W jaki sposób został pan redaktorem naczelnym „Gali”?

 

Od kilku lat moim życiem kierują przypadki. To właśnie był taki przypadek. Po utracie pracy w „Machinie” nie szukałem niczego nowego. Można powiedzieć, że „Gala” znalazła mnie. Był to zbieg okoliczności i jednocześnie duże ryzyko Olivera Voigta, prezesa firmy Grun & Jahr wydającej „Galę”. Ryzykowny był fakt, że do komercyjnego kobiecego pisma trafi mężczyzna, który wcześniej zajmował się zupełnie inną tematyką.

 

„Machina” była pismem niezależnym, a „Gala” jest pismem komercyjnym. To chyba zupełnie co innego?

 

Jeśli chodzi o rynek muzyczny, zawsze byłem dziennikarzem niezależnym. Zawsze miałem własne poglądy dotyczące kultury. Nadal taką osobą pozostaję. Będąc dziennikarzem muzycznym nie byłem zatrudniony przez koncerny. Robiłem płyty, ale to też był wynik mojej niezależności. Nie czuję się skrępowany w piśmie komercyjnym. Wręcz przeciwnie – szanuję te reguły. Wiem na czym one polegają. Wiem, że sukces komercyjny jest podstawą. Proszę jednak zauważyć, że nie piszę w tym magazynie. Nie wygłaszam swoich poglądów. Nawet nie piszę tekstu wstępnego. Jestem naczelnym tej gazety i chcę ją wypromować tak, żeby była najlepszym pismem.

 

Czym różni się praca w „Gali” od pracy w „Machinie”?

 

Nigdy wcześniej przed „Galą” nie pracowałem dłużej niż 5 godzin dziennie. W „Gali” jestem często 12 godzin na dobę. To jest ta różnica.

 

Czy na okładce „Gali” może znaleźć się każdy, kto jest w jakiś sposób popularny?

 

W zasadzie tak, ale z naszych doświadczeń wynika, że powinien być Polakiem. Numery z gwiazdami zachodnimi sprzedają się gorzej. Są też pewne reguły czysto techniczne. Ewidentnie zdjęcie musi być kolorowe. Dobrze na okładce wypadają dzieci. Nie ma czegoś takiego, że ktoś jest z góry skreślony. Musi być jednak autentyczną gwiazdą. Może być twórcą niezależnym, lecz znajdzie się na okładce, jeśli na przykład sprzeda 200 tysięcy płyt albo jego książka będzie na topie.

 

Jakie są najbliższe plany „Gali”?

 

Lada chwila zaczynamy drukować pismo inną technologią offsetową. Zwiększymy tez format. Będziemy mieli wszystkie atuty wizualne, które obecnie posiada „Viva!”. Pod koniec września weszliśmy z nowym layoutem. Dzięki temu „Gala” jest teraz ładniejsza i bardziej elegancka.

 

 

2002-10-16

Dołącz do dyskusji:

 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl