SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Grzegorz Jankowski w książce o „Fakcie”: można napisać tekst interwencyjny albo rozkręcić aferę (fragmenty)

18 maja w sprzedaży ukaże się książka „Fakt. Tak było naprawdę. Seks, afery, polityka”, którą napisał Grzegorz Jankowski, były redaktor naczelny dziennika „Fakt”. Portal Wirtualnemedia.pl publikuje obszerne fragmenty tej pozycji.

Owszem, mieliśmy swoje wpadki, za które przepraszaliśmy. Publikowaliśmy sprostowania – niechętnie, jak każda gazeta, ale gdy trzeba było, robiliśmy to. Chętnie natomiast zamieszczaliśmy teksty, które miały służyć rozrywce. Tak jak kabaret w telewizji czy rubryki satyryczne w innych gazetach. Część z nich inspirowana była jakimiś naukowymi ciekawostkami.

Prawdziwe zaproszenie na konferencję na temat modyfikowanej genetycznie żywności stało się pretekstem do opublikowania tekstu „Szczurosałata – warzywo przyszłości”. Z pełną powagą dociekaliśmy, czy zielona główka będzie miała ohydny łysy szczurzy ogon, czy może obrzydliwe łapki z pazurami. W którymś z kolejnych numerów pisaliśmy o cierpieniach młodego ziemniaka. Pewni amerykańscy naukowcy odkryli bowiem, że kartofle – obecne przecież w każdym polskim domu – przeczuwają rychłą zagładę i przed pokrojeniem wydzielają specyficzną substancję, która może być efektem strachu.

Żartobliwe teksty powstawały też czasami na bazie informacji z Polski. Bo cóż na przykład zrobić z newsem o jeziorze zanieczyszczanym przez pobliską gorzelnię? Można napisać tekst interwencyjny, który prawdopodobnie przejdzie niemal niezauważony, ale można też rozkręcić aferę. Skoro jest gorzelnia, to odpady zapewne zawierają alkohol, stąd tekst „Jezioro pełne wódki”. Czytelnicy dzwonili do redakcji i gratulowali nam dowcipu, za to wszelcy decydenci zmuszeni byli z pełną powagą pochylić się nad całkiem realnym problemem zanieczyszczonego jeziora. 

Z tekstów z d... wziętych (o tym, że tak je w redakcji nazywano, dowiedziałem się przypadkiem dopiero po kilku latach) największym sentymentem do dziś darzę serię z chomikami.
Któryś z redaktorów znalazł w pisemku poradniczym notkę, że jednym ze sposobów na sprawdzenie wierności małżonka jest zainstalowanie kamerki domowemu zwierzątku. Te wszak słyną z podglądactwa, zwłaszcza jeśli idzie o intymne momenty. Dla ludzi z mojego pokolenia, wychowanych w blokach, często pierwszym domowym zwierzątkiem był chomik. „Dlaczego nie chomikowi?” – pomyślałem. I tak się stało.

Zwierzątko z zamontowaną na grzbiecie kamerą zdobyło dla swojego pana dowód niewierności żony, potem zdemaskowało nastolatkę, która zamiast się uczyć, figlowała ze swoim chłopcem. Na tym nasza inwencja się nie wyczerpała, wkrótce donieśliśmy o modnych w półświatku krwawych walkach chomików. Tresowane do agresji zwierzątka walczyły na śmierć i życie, a przede wszystkim na noże umocowane na grzbietach. Hazardowe chomiki nosiły diaboliczne imiona Lucyfer czy Lewiatan, te zaś, które wystawiliśmy do chomiczego mundialu, swojskie, słowiańskie. Józek, Zbyszek i Gienek na boisku do piłkarzyków walczyły z reprezentacją chomików niemieckich. Spotkanie relacjonowaliśmy minuta po minucie. Oczywiście nasze wygrały po dramatycznym meczu. Z czasem inwencja nam się wyczerpała, ale pierwszy z naszych chomików (bo choć informacje były z d… wzięte, zwierzątka do zdjęć mieliśmy prawdziwe) otrzymał w redakcji dożywocie pod troskliwą opieką redaktorów, którzy uczynili z niego gwiazdę.

Często słyszałem zarzut, że „Fakt” jest w pewien sposób odpowiedzialny za proces tabloidyzacji mediów w Polsce, a w rezultacie ich postępującego upadku. Nikt nie kazał jednak „Gazecie Wyborczej”, „Rzeczpospolitej” czy innym poważnym czasopismom reagować tak nerwowo na pojawienie się na rynku wysokonakładowej bulwarówki i podążać drogą tabloidyzacji, która ich tak brzydziła.

„Fakt” był gazetą skierowaną do bardzo konkretnej grupy odbiorców. Warto zwrócić uwagę, że w dużym stopniu byli to czytelnicy nowi, którzy dotychczas nie sięgali po prasę codzienną. Uruchamiając „Fakt”, otworzyliśmy bowiem całkiem nowy segment rynku. Poważne gazety powinny były działać nadal na swojej płaszczyźnie walki o czytelnika, tymczasem niemal natychmiast zaczęły nas naśladować, dawać kolorowe zdjęcia, krótkie teksty i mocne tytuły.

Zresztą to samo dotyczyło innych mediów. Choćby TVN-u, który zaraz po sukcesie „Faktu” odtrąbił koniec poważnej telewizji. Na ekrany telewizorów trafił „Big Brother” i wiele innych formatów skierowanych do mniej wybrednego widza. O ile jednak w przypadku mediów elektronicznych istniało takie zapotrzebowanie i ten, odtrąbiony przez Adama Pieczyńskiego, nowy początek zwiastował sukces, o tyle dla mediów poważnych był to początek, chciałoby się powiedzieć, końca (choć mam nadzieję, że to nieprawda).

Media opiniotwórcze nie sformułowały żadnej atrakcyjnej dla czytelnika oferty, gdyż po prostu nie zrozumiały swojej misji. Bo czy na przykład przez ostatnie kilkanaście lat udało im się zauważyć jakiś poważny problem społeczny? „Fakt” zauważył biedę, wykluczenie, nierówną redystrybucję dóbr. Czy poważne gazety zainicjowały jakąkolwiek, równie poważną debatę publiczną? Choćby na temat reform Balcerowicza, polityki zagranicznej, stosunków polsko-niemieckich, edukacji i innych kwestii społecznych... Lista zaniechań jest bardzo długa. Poważne gazety nie dostrzegały tego, nie chciały być w ten sposób atrakcyjne dla swojego czytelnika. Opisywały tylko bieżącą rzeczywistość z punktu widzenia swoich dziennikarzy, naczelnych czy wydawców. Niejednokrotnie był to bardzo mocny głos, ale tylko na teraz, na dziś. Nie płynęły z tego żadne wnioski. Gdzie rozliczenie z przeszłością, gdzie debata o przyszłości?

Więcej, nie zareagowały adekwatnie na pojawienie się „Faktu”, nowej gazety z nowym punktem widzenia. Nie chciały się włączyć w debatę na temat poruszanych przez nas problemów. Broniąc się – w obliczu dramatycznie spadających nakładów – zaczęły atakować nas i jednocześnie kopiować nasz sposób podawania informacji. Próbowały tak jak my łamać kolejne tabu, grać bezpardonowo. Wydawało im się, że wystarczy wyjść do czytelnika z takim uatrakcyjnieniem.

I to był błąd, bardzo poważny. Bo nasz czytelnik był mocno zdefiniowany i to, co dobre dla niego, wcale nie było atrakcyjne dla przeciętnego odbiorcy prasy. Media opiniotwórcze powinny były wówczas zawalczyć o poszerzenie swojej grupy czytelniczej. W Polsce było kilka bardzo udanych przedsięwzięć tego typu. „Newsweek”, który zdobył sobie ogromną rzeszę młodych, otwartych i ciekawych świata czytelników, czy „Forbes” skierowany do ludzi wykształconych, zamożnych i przedsiębiorczych. O takiego czytelnika powinna była walczyć „Rzeczpospolita” czy „Gazeta Wyborcza”. Tymczasem do dziś wszyscy, łącznie z mediami internetowymi, powtarzają przetworzoną na swój sposób formułę „Faktu”. I dlatego wszystko spsiało.

  • 1
  • 2

Dołącz do dyskusji: Grzegorz Jankowski w książce o „Fakcie”: można napisać tekst interwencyjny albo rozkręcić aferę (fragmenty)

30 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
Kami
To jest książka, czy niespełnione marzenie GJ, żeby wykładać faktologię studentom na Koźmińskim? Bo nudna i naukawa. I ugrzeczniona strasznie. Grzesiu, wieloryb był żenujący nie dlatego, że pojawił się w gazecie, ale dlatego, że zrobiłeś temat tak, że ludzie w nim uczestniczący nie wiedzieli w czym występują. Bo miałeś ich tam skąd brałeś tematy. A jezioro wódki nie było obrzydliwe dlatego, że było w gazecie, ale dlatego, że twoi dziennikarze kazali ludziom czerpać wiadrami wodę z jeziora, ale nikt im nie powiedział, że potem Fakt napisze, że czerpią wódkę. Napisz jeszcze o tym, jak twój redaktor wymyślił, że dziennikarz nabierze bezrobotnych i powie im że jest praca przy wysiadywaniu jajek. Na szczęście temat nie wszedł. Więcej ikry w tej książce! Oczywiście o betankach będzie?
odpowiedź
User
Jurek
Zauważ kolego, że Jankowskiemu nie chodzi ani o sprzedaż książki, ani o jej sensacyjność. Ma być nudna i sprowadzać to co robił w Fakcie do niewinnej i sympatycznej zabawy. Czemu? Bo to jest jego prywatne wyczyszczenie własnej historii. Nie wraca do mediów ale chce iść do polityki. Dobrze wie, że jak nie narzuci własnej narracji, to ktoś ją mu narzuci. Dlatego książka ma być takim dowodem niewinności:). Mogą teraz nas tu opluwać różne pieski z językami wyciągniętymi od podlizywania się. Ale nie zmieni to faktów.
odpowiedź
User
Reporter Ważny ale nie najważniejszy
Problem Panie Naczelny jest taki, że swoim dziennikarzom mówiłeś Pan, że wszystko jest na poważnie. A ideologię "robienia sobie satyry" dorabiasz teraz, żeby to wszystko uzasadnić. Na tej zasadzie można palnąć największa głupotę a potem gadać, że to żarty i że inni poczucia humoru nie mają. Robiłeś Pan Panie Naczelny AGRESYWNY TABLOID i robiłeś go dobrze tylko czemu teraz sam wypisujesz takie głupoty. Przecież za swoją pracę byłeś wynagradzany BARDZO sowicie?! Niejeden satyryk by pozazdrościł apanaży ...
odpowiedź