- Lubię go jako człowieka, na stopie osobistej - mówi Gibney. - Miło spędzało mi się z nim czas. To mądry facet, potrafi być bardzo czarujący, ale czasami też władczy. Nigdy nie zobaczyłem jego mroczniejszej strony, ponieważ nie chciał mi jej pokazać. To nie byłoby w jego interesie. Lubię go, ale już dawno temu nauczyłem się oddzielać moją sympatię wobec kogoś od jego działań. Można kogoś lubić, ale i tak nie zgadzać się z tym, co robi.
- Wszyscy chcieli uwierzyć w jego piękne kłamstwo. Nie chcieli poznać brzydkiej prawdy, która za nim leżała - dodaje artysta.
Przypomnijmy, że realizację swojego nowego dokumentu Gibney rozpoczął w 2009 roku, gdy Lance Armstrong zaprzeczał jeszcze jakoby kiedykolwiek stosował doping. Filmowiec sądził, że nakręci opowieść o powrocie sportowca. Gdy prawda w końcu ujrzała światło dzienne, Gibney musiał rozpocząć pracę niemal od zera, całkowicie zmieniając koncepcję swojego dzieła na opowieść o nadużyciu władzy.

Obraz "The Armstrong Lie" był już prezentowany na festiwalach w Wenecji, Toronto i Londynie.
W Hollywood trwają prace nad kilkoma projektami o kolarzu, który pokonał raka, ale także stracił siedem zwycięstw w Tour de France. Jednym z nich jest "Red Blooded American", w którego realizację zaangażował się Bradley Cooper. Swoje wersje historii przygotowują również J.J. Abrams oraz Stephen Frears.











