SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Telewizja Polsat nadaje od 30 lat. "Solorz wiedział, co się ludziom podoba"

- Polsat przecierał szlaki, wprowadzając w Polsce nowe formaty. I prawie zawsze były to telewizyjne hity - ocenia telewizję, która właśnie świętuje 30. rocznicę powstania, Bogusław Chrabota, jej wieloletni dyrektor programowy. To Polsat - jako pierwsza stacja komercyjna w Polsce - transmitował mecze Ligi Mistrzów, wprowadził talk-show i teleturnieje, wypromował Dodę i Kubę Wojewódzkiego, ale też modę na disco polo. - Od swoich studentów słyszę, że istnieje przymiotnik "polsatowe", który ma określać rozrywkę niezbyt wysokiego kalibru - mówi nam medioznawca prof. Wiesław Godzic.

Zygmunt Solorz, główny akcjonariusz Cyfrowego PolsatuZygmunt Solorz, główny akcjonariusz Cyfrowego Polsatu

Babcia siedzi przed włączonym telewizorem. Obie ręce lekko uniesione kieruje w stronę ekranu. Po chwili zaczyna nimi machać, jakby chciała coś z nich strzepać. Wreszcie klaszcze. - Co robi babcia? - pytam dziadka. Ten macha ręką i lekko się uśmiecha. - Modli się - kwituje. To moje rodzinne wspomnienie związane z Telewizją Polsat. Babcia regularnie oglądała program "Ręce, które leczą". Tak jak miliony widzów w latach 90., bo był to jeden z największych hitów stacji w pierwszych latach nadawania. Podobnie jak talk-show "Na każdy temat", teleturniej "Idź na całość" czy serial "Świat według Kiepskich". Do dziś Polsat się z nimi kojarzy. Mimo że przez 30 lat stacja pokazała mnóstwo innych programów.

Paskudny enerdowski biurowiec

Telewizję Polsat założył Zygmunt Solorz, biznesmen, który wcześniej nie pracował w mediach. Stacja ruszyła w sobotę, 5 grudnia 1992 r. O godz. 16:30 na wizji pojawiła się Karina Szafrańska, aktorka i pierwsza prezenterka stacji. Zaprosiła widzów na polski serial animowany "Wędrówki Pyzy". Początkowo stacja nadawała tylko kilka godzin dziennie z przerwami: popołudniami (od godz. 16:30 do 18:15, w niedziele od godz. 12) i nocą (od godz. 23:15). By nie łamać polskiego prawa, program emitowano w pierwszych miesiącach z Holandii, dokąd dowożono codziennie taśmy. Gdy samoloty miały opóźnienia, widzowie mogli zobaczyć planszę z napisem: "przepraszamy za usterki". Sygnał był odbierany za pomocą satelity. Początkowo oglądalność stacji była niska, bo niewiele gospodarstw domowych w Polsce miało urządzenia do odbioru satelitarnego.

Pierwszym dyrektorem programowym Telewizji Polsat był Wiesław Walendziak, który dał się wcześniej poznać widzom TVP, prowadząc m.in. program "Bez znieczulenia". To on ściągnął do Warszawy, gdzie mieściła się siedziba Polsatu, młodych dziennikarzy z Gdańska. Wśród nich byli m.in. Jarosław Sellin, dziś polityk PiS i sekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, oraz Wojciech Szeląg, obecnie dziennikarz portalu Interia.pl należącego do Grupy Polsat. Obaj pracowali w TVP Gdańsk jako prezenterzy programu informacyjnego "Panorama".

- Niewiele było wtedy osób, które miały jako takie pojęcie o mediach. Wystarczyło, że miałeś za sobą kilka miesięcy stażu w TVP, bo innej telewizji nie było, i już byłeś naprawdę kimś - wspomina Wojciech Szeląg. - Przyjechałem do Warszawy w ślad za przyjaciółmi z rodzinnego Gdańska. To oni gwarantowali, że będzie fajnie.

Dziennikarz wspomina kilkupiętrowy budynek przy al. Stanów Zjednoczonych 53, gdzie mieściła się pierwsza siedziba Telewizji Polsat. - Gdy zobaczyłem ten paskudny enerdowski biurowiec typu Lipsk, który wyglądał jakby zaliczył właśnie trafienie bombą, popukałem się w głowę i wróciłem z powrotem do domu. Ale po kilku dniach pomyślałem, że nie mam nic do stracenia, najwyżej się nie uda, i wyjechałem do Warszawy już na dobre - opowiada.

W tym czasie w Telewizji Polsat pojawia się pomysł, by stworzyć serwis informacyjny. - Wiedzieliśmy, że jakiś program informacyjny musi w tej nowej telewizji być, tym bardziej, że w Polsce działo się wtedy wiele i wydawało nam się, że to jest najważniejsze. Nas nie interesowały, jakie filmy czy seriale będą emitowane. Dla nas, ludzi z TVP Gdańsk, liczyły się tylko newsy - mówi Wojciech Szeląg.

- Pierwsze miesiące to było snucie nie tyle planów, co marzeń, wróżenie z fusów, bo nie bardzo wiedzieliśmy, co z tego będzie. Ale dostawaliśmy jakieś pieniądze, więc nadzieja była, że ten biznes ma jakieś podstawy. Gdy skończył się remont w budynku przy al. Stanów Zjednoczonych, zaczęliśmy ćwiczyć wydania kolejnych programów na "sucho", w przerwach na "mokro" malowaliśmy ściany i naklejaliśmy tapety - wspomina.

Po niespełna dziewięciu miesiącach od startu nowej telewizji - 15 sierpnia 1993 r. - pojawiły się na antenie Polsatu "Informacje". W pierwszej ekipie poza Sellinem i Szelągiem byli m.in. Artur Tamborski, Adam Pawłowicz, Joanna Wrześniewska, Tadeusz Święchowicz czy Marta Bark.

"Czytało się z kartek. Promptera nie było"

Pierwsze wydanie poprowadził Wojciech Szeląg. - Było jasne, że szef programu Jarosław Sellin będzie wydawcą pierwszego programu, więc ktoś musiał być prowadzącym. Padło na mnie, bo już to robiłem w Gdańsku. Pierwszego wydania nie pamiętam. Pewnie siedziałem w źle dobranej, watowanej marynarce, w dziwnym kolorze. Byłem też zapewne strasznie sztywny, mimo jakiegoś tam doświadczenia przed kamerą, swoboda na wizji przyszła lata później. Tyle, że widzowie nie mieli wtedy takich oczekiwań wobec nas, jakie mają teraz - ocenia Wojciech Szeląg.

Początki były skromne. - Czytało się z kartek. Promptera nie było, choć już wtedy był on standardem w gdańskiej telewizji. Studio przypominało ponurą kanciapę z półkami, na których stały jakieś absurdalne segregatory. O scenografii nikt wtedy nie myślał. Nam zależało, żeby poszedł sygnał i nie było blamażu. A wpadki się zdarzały. Materiały dziennikarze montowali piętro wyżej. Później musieli zbiec z kasetą, dać ją realizatorowi, by ją wyemitował po zapowiedzi przez prezentera. Niestety wszystko odbywało się w pędzie, bo każdy chciał zrobić swój materiał jak najlepiej. Zdarzało się, że taśmy nie docierały na czas. Problemem były też przeszklone drzwi. Wstawialiśmy w nie gaśnicę, żeby nie tracić czasu na ich otwieranie, ale ochroniarze za każdym razem je zamykali. I nieraz wpadałem na te drzwi, a moja twarz rozpłaszczyła się, tak jak to wygląda w kreskówkach - wspomina Wojciech Szeląg.

Jak dodaje, zespół wcale nie miał jasno określonej wizji "Informacji" Polsatu. - Świadomość, że robimy program informacyjny w pierwszej prywatnej telewizji w Polsce, towarzyszyła nam jako pewne hasło, ale nie wiedzieliśmy, czym je wypełnić. Byliśmy szaleńczo odważni, ponieważ nie do końca rozumieliśmy, co robimy. Dostaliśmy od prezesa zabawki i tyle. Miał powstać program, ale nikt nie wiedział, jaki on będzie. Nie było ścigania się z telewizją publiczną ani prób odróżniania się. Raczej chcieliśmy sobie udowodnić, że jesteśmy w stanie to zrobić. Operatorami byli ludzie, którzy przyszli z Telewizji Polskiej. To oni nam mówili, co i jak zamierzają filmować, bo my tego nie wiedzieliśmy - przyznaje Wojciech Szeląg.

Chrabota dyrektorem ze śrubokrętem i kablami

Niemal równolegle ze startem "Informacji" ze stacji odchodzi Wiesław Walendziak, który niedługo później awansuje na prezesa Telewizji Polskiej. Szefem Polsatu zostaje Bogusław Chrabota, który poprzedni rok był zastępcą redaktora naczelnego Telewizyjnej Agencji Informacyjnej. - Początki "Informacji" były pionierskie. Mieliśmy tylko trzy kamery na potrzeby programu. Żadnej rozbudowanej scenografii ani realizacji. Bez wielkiego entrée, jakie miał TVN, gdy odpalał "Fakty". Świeże w "Informacjach" było to, że program robili dziennikarze bez peerelowskiego obciążenia i trudnej przeszłości. Nie byliśmy uwiązani politycznie. Uważaliśmy, że Polacy potrzebują alternatywnego wobec TVP źródła informacji - mówi Bogusław Chrabota, dziś redaktor naczelny "Rzeczpospolitej". Pamięta, że w pierwszych miesiącach pracy przy al. Stanów Zjednoczonych chodził ze śrubokrętem, kablami, sznurami, mikrofonem i kamerą. Nie tylko zarządzał zespołem, wymyślał programy, ale też niektóre prowadził, a do innych podkładał głos jako lektor.

- Staraliśmy się wymyślać nowe rzeczy, choć mieliśmy ograniczone możliwości finansowe. Udało nam się kupić w Izraelu pierwsze w tej części Europy wirtualne studio - wspomina swoje początki w Telewizji Polsat Bogusław Chrabota. - Dzięki temu nie musieliśmy budować prawdziwej scenografii, co pozwoliło nam zaoszczędzić w pierwszych latach sporo pieniędzy, a w kolejnych latach porządnie zarabiać. W pierwszej siedzibie przy al. Stanów Zjednoczonych na środku naszego maleńkiego studia stał filar. Udało się go wymazać właśnie dzięki zakupowi wirtualnego studia. Te komputerowe rozwiązania pozwalały nam tworzyć wrażenie u widzów, że sporo programów dzieje się w dużych i przestrzennych pomieszczeniach.

Bardzo ważnym momentem dla Polsatu było przyznanie stacji 6 października 1993 r. koncesji na emisję naziemną. Dzięki niej już 1 marca 1994 r. telewidzowie w Polsce mogli odbierać program stacji za pośrednictwem tradycyjnych anten. Nieco ponad rok od startu, na początku 1994 r., oglądalność stacji wyniosła ok. 8 proc. (TVP1 miała wtedy blisko 60 proc., a TVP2 - ponad 25 proc.). Te proporcje szybko zaczęły się jednak zmieniać. Już w 1996 r. liczba widzów Polsatu była większa niż Dwójki, a później wielokrotnie pierwsza polska komercyjna telewizja wygrywała nawet z Jedynką.

Sophia Loren u Szczygła: "była zimna"

Przyczyniły się do tego zupełnie nowe programy, dotąd nieobecne w polskiej telewizji. W 1993 r. zadebiutował w Polsacie "Na każdy temat" - talk-show prowadzony najpierw przez Andrzeja Woyciechowskiego, założyciela Radia ZET, a później - po jego śmierci w 1995 r. - przez Mariusza Szczygła. - To był pierwszy program inspirowany tym, co podpatrzyłem w amerykańskich stacjach telewizyjnych, gdy byłem w USA na stypendium. "Na każdy temat" poruszał bulwersujące, tabuizujące tematy - wspomina Bogusław Chrabota. - Pamiętam, jak bardzo poruszył widzów odcinek o tym, że podczas pielgrzymek do Częstochowy młodzież uprawia seks. Pół Polski o tym mówiło. Program błyskawicznie zyskał popularność. To był fenomen. Kolejna realizacja bez dużych środków, z ubogą scenografią, ale za to mieliśmy świetnych prowadzących, którzy nie bali się mówić o tym, o czym inni milczeli. Po trzech latach "Na każdy temat" osiągał 40 proc. udziałów w rynku.

Jak podkreśla Bogusław Chrabota, program od początku budził zainteresowanie widzów. - Andrzej Woyciechowski wszedł w najtrudniejsze tematy. Miał w sobie naturalną medialność, pytał o najbardziej wstydliwe rzeczy, prowadził gości jak po sznurku, potrafił przeskakiwać nad takimi uczuciami, jak wstyd czy skrępowanie. Zadawał proste pytania, a jego goście na nie odpowiadali. Ta hipnotyczna umiejętność kreowania rozmowy urzekła widownię - ocenia dziś były dyrektor programowy Polsatu.

Z kolei Mariusz Szczygieł, którego bardzo szybko pokochali widzowie, przyznał w wywiadzie z okazji 25-lecia stacji, że najgorzej wspomina spotkanie z włoską aktorką Sophią Loren. - Nie szła ta rozmowa, byłem stremowany. Ale pani Loren była zimna, wycofana, czułem się, jakbym rozmawiał z pomnikiem. Poza tym za bardzo się napinałem. Najlepiej czułem się, rozmawiając z panią Jadzią, byłą kierowniczką supermarketu, która straciła pracę i została pracownicą klubu sado-maso. Do dziś, po dwudziestu dwóch latach od tamtego odcinka, zagadują mnie różne osoby i ją wspominają. Nawet cytują naszą rozmowę. „Bądź psem! Szczekaj” - opowiadała pani Jadzia. „I ten mężczyzna szczeka?” - zapytałem. „Tak. Więc wtedy pytam: - ile jest dwa razy dwa?, a on mówi, że - cztery” - odparła. „No to wtedy go pani nie bije pejczem, bo prawidłowo odpowiedział” - stwierdziłem. A ona na to: „Właśnie biję. Bo pies szczeka, pies nie mówi! Skąd pies ma znać tabliczkę mnożenia?” - wspominał w 2017 r.

Każde wydanie talk-show zaczynała zapowiedź: "Na dachu wieżowca Polsatu wylądował helikopter". - To był pomysł Witolda Orzechowskiego, reżysera programu. Zygmunt Solorz był jednym z niewielu Polaków, którzy mieli wtedy helikopter. Ludzie myśleli, że skoro szef Polsatu go ma, to pewnie przylatuje nim do pracy i ląduje na dachu budynku. Ta zapowiedź na początku programu miała dodać nieco splendoru, podkreślać gwiazdorstwo prowadzącego, ale też nadać wagę wydarzeniu, jakim był "Na każdy temat". Dla mnie to było głupie, później uznałem, że to jest nawet śmieszne, a formuła dość szybko się przyjęła - opowiada Bogusław Chrabota.

"Szybkie rewolwerowe rozmowy"

Podobnie było z innymi produkcjami. Program "Ręce, które leczą" wykorzystywał ogromną popularność w tamtych czasach Zbigniewa Nowaka, znanego bioenergoterapeuty, który miał uzdrawiać nieuleczalnie chorych. Widzów namawiał, by stawiali przed ekranem telewizora butelki z wodą, które miał energetyzować. - To był program robiony pod szeroką widownię, którą dziś byśmy określili jako 4+ - przyznaje Bogusław Chrabota.

- Zbyszek Nowak był wtedy bardzo popularny w kraju. Przed jego domem w Konstancinie stały tysiące ludzi przekonanych, że sam kontakt z nim ich uzdrowi. Dlatego widzowie tak chętnie go oglądali w telewizji. Pokazywaliśmy krótkie reportaże, w których bohaterami byli jego pacjenci. Opowiadali, jak ich wspiera i uzdrawia. W pewnym momencie jednak zaczął stosować efekty wizualne, które wprowadzały w błąd. Widzowie patrzyli na butelkę z wodą, którą Zbyszek Nowak magnetyzuje, a na ekranie dodatkowo nakładano jakieś animacje komputerowe. I to był początek jego końca, bo zaczął przesadzać z efekciarstwem. Inspiracją były programy Kaszpirowskiego nadawane nieco wcześniej w Telewizji Polskiej. Tylko w TVP on się pojawiał incydentalnie, a my zrobiliśmy z tego format, który był na antenie regularnie przez kilka lat.

Bogusław Chrabota wymyślił "Polityczne graffiti". Telewizja Polsat współpracowała w drugiej połowie lat 90. z radiem RMF FM. W czasie rozmów z prezesem rozgłośni Stanisławem Tyczyńskim padł pomysł, by realizować wspólny projekt.

- Chcieliśmy robić szybki program publicystyczny, w którym na ulicy zwykli ludzie zadają trudne pytania politykom. Pomysł nie wypalił, bo szybko okazało się, że nie stać nas na live z ulic Warszawy i to codziennie. Dlatego wymyśliłem, żeby w studiu zbudować scenografię udającą ulicę. Mieliśmy rozsuwaną kurtynę na szynach z charakterystycznym graffiti namalowanym przez artystów. Przy wąskim stole na hokerach siadał polityk i przepytujący go dziennikarze RMF-u - opowiada Chrabota.

"Polityczne graffiti" prowadzili wtedy m.in. Konrad Piasecki, Ryszard Cebula, Tomasz Skory czy Brian Scott. - To były szybkie, rewolwerowe rozmowy. Wszyscy politycy przychodzili do tego programu. Ze względu na otwartą i zdekonwencjonalizowaną formułę było to coś zupełnie nowego w polskiej telewizji. Program błyskawicznie stał się hitem. Innym popularnym programem publicystycznym Polsatu był "Ring", w którym w zaimprowizowanym ringu bokserskim siadali naprzeciw siebie politycy, a między nimi znajdował się prowadzący - wspomina były dyrektor programowy Polsatu.

Jako pierwsi pokazali "Titanica"

Stacja stawiała też mocno na rozrywkę. Do ramówki wprowadziła niezwykle popularny teleturniej "Idź na całość". Prowadzącym był Zygmunt Chajzer, a niektóre wydania miały lepszą oglądalność niż sztandarowa pozycja w Jedynce w latach 90., czyli główne wydanie "Wiadomości" o godz. 19:30.

- To był gigantyczny sukces, który przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Zygmunta Chajzera wybraliśmy w castingu. Był tak uroczy, sympatyczny i przechodzący przez szkło, że idealnie się nadawał na prowadzącego ten program. Emitowaliśmy go w niedzielę wieczorem. Miał 11-milionową publiczność. To był absolutny blockbuster. Żaden inny program w Polsce nie miał wtedy takich wyników. Nam przynosił nie tylko ogromną oglądalność, ale i gigantyczne dochody. Firmy ustawiały się do nas w kolejce, żeby swoje produkty umieścić w "Idź na całość". Prócz głównej nagrody, którą były pieniądze czy samochody, uczestnicy dostawali kosze galaretek, kisieli, czekolad. Zresztą firma Gellwe, która dziś jest bardziej znana jako FoodCare, oparła znaczną część marketingu na współpracy z tym programem - wspomina Bogusław Chrabota.

W późniejszych latach widzowie mogli oglądać inne teleturnieje, m.in. "Życiową szansę", "Awanturę o kasę" czy "Rosyjską ruletkę". Wiosną 1997 r. na antenie stacji pojawiło się poniedziałkowe pasmo filmowe Mega Hit, prezentujące największe przeboje światowego kina, w tym m.in. nagrodzony 11 Oscarami "Titanic". Polsat był pierwszą telewizją naziemną, która nabyła prawa do tego filmu tuż po jego premierze kinowej. Wydał na to 0,5 mln dolarów.

Stacja stawiała też mocno na seriale. To w Polsacie pokazano popularny amerykański sitcom "Świat według Bundych" o sfrustrowanym sprzedawcy butów i jego żonie Peggy, spędzającej całe dnie na kanapie i oglądającej całodobowo seriale. Polsat przygotował na to swoją odpowiedź. W 1999 r. stacja wyemitowała pierwszy odcinek polskiego sitcomu "Świat według Kiepskich". - To nie była kopia formatu. Chodziło nam o pokazanie przeciętnej polskiej rodziny w przeciętnych polskich realiach z wszystkimi słabościami narodowymi i karykaturalnym przedstawieniem cech ówczesnego Polaka, jego dylematów, zachowań, sposobu życia, ubierania się, jedzenia. I tak powstał kultowy serial, który był do niedawna nadawany na antenie - opowiada Bogusław Chrabota.

Serial docenia i uważa za jeden z najmocniejszych punktów w ramówce medioznawca prof. Wiesław Godzic. - W drugim odcinku na ścianach kamienicy, w której mieszkają główni bohaterowie, ukazała się Matka Boska. To było odważne. Kiepscy byli prześmiewczym policzkiem wymierzonym w stosunku do polskiego zaścianka. To nie było, jak się błędnie sądzi, skierowane do widza małomiasteczkowego, tylko po widzu małomiasteczkowym, a główny dyskurs pochodził od yntelygenta. Doceniam Polsat za to, że ten serial teoretycznie kierował do swoich odbiorców, choć jednocześnie się z nich nieco naśmiewał - ocenia medioznawca.

W tym roku - po 23 latach emisji - przerwano nagrywanie kolejnych odcinków. Jednym z powodów zakończenia "Świata według Kiepskich" jest śmierć Dariusza Gnatowskiego i Ryszarda Kotysa, czyli serialowego "Boczka" i Mariana Paździocha (pierwszy z nich zmarł w październiku 2020 r., a drugi - w styczniu 2021 r.).

Polsat pokazywał również inne polskie sitcomy, które cieszyły się popularnością: "13 posterunek" i "Miodowe lata". Stacja stawiała też mocno na telenowele latynoskie. Największym hitem okazał się "Zbuntowany anioł" z Natalią Oreiro. Aktorka odwiedziła nasz kraj, a Polsat jej wizytę w Warszawie relacjonował obszernie na antenie. Stacja stworzyła też własną odpowiedź na chętnie oglądane tasiemce. I tak powstał serial "Adam i Ewa" produkowany przez Polsat.

"Polsatowe" kabarety i disco polo

Stacja stawiała również na sport. W 1998 r. aż 12,5 mln Polaków oglądało pierwszą zawodową walkę bokserską w Polsacie z udziałem Andrzeja Gołoty i Tima Whiterspoona. Rok później Polsat - jako pierwsza w historii polskiej telewizji stacja komercyjna - nabył prawa do pokazywania Ligi Mistrzów. Wtedy też Zygmunt Solorz otworzył kanał tematyczny - Polsat Sport. Za to w 2002 r. stacja przełamała monopol telewizji publicznej i Polsat pokazał wszystkie mecze mistrzostw świata w piłce nożnej w Korei i Japonii.

- Naszym wynalazkiem było też disco polo - przyznaje Bogusław Chrabota. - Dziś ludzie się z tego śmieją, ale w tamtych czasach w TVP nie pokazywano muzyki chodnikowej, bo tak się wtedy ją nazywało. Zresztą określenie "disco polo" to my wylansowaliśmy, gdy odpaliliśmy program "Disco Relax", choć był emitowany tylko raz w tygodniu.

I przez lata generował dużą oglądalność kanału. Dziś prof. Godzic przyznaje, że do stacji Solorza przylgnęło pewne określenie. - Od swoich studentów słyszę, że istnieje przymiotnik "polsatowe", który ma określać rozrywkę niezbyt wysokiego kalibru. Podobnie zresztą jest z kabaretami, które nie prezentują zbyt dobrego poziomu, ale modę na nie także wprowadził Polsat - ocenia medioznawca.

Choć to nie Polsat jako pierwszy pokazał polskim widzom, czym jest reality-show, to stacja bardzo szybko po sukcesie "Big Brothera" w TVN, wprowadziła na swoją antenę podobne produkcje. W 2002 r. pojawił się "Bar", polska wersja szwedzkiego programu. Jego uczestnicy pracowali w jednym z lokali we Wrocławiu i mieli jak najwięcej zarobić. Ich codzienność podglądali widzowie, którzy mogli także odwiedzać tytułowy "Bar".  To tam po raz pierwszy szerszej publiczności pokazała się Doda, wówczas 18-letnia wokalistka zespołu Virgin.

W tym samym roku Polsat wprowadził "Idola", program również oparty na formacie zagranicznym. Był to pierwszy w Polsce talent-show, w którym szukano dobrze zapowiadających się gwiazd sceny muzycznej. Wśród jurorów znalazł się m.in. Kuba Wojewódzki. - Był wielką gwiazdą Polsatu i każdy go kojarzył z naszą stacją. Ale zaniedbano sprawę przedłużenia z nim umowy. Sytuację wykorzystał Edward Miszczak i ściągnął Kubę do TVN-u. Szkoda, bo Polsat nieco zaniedbał dopieszczanie swoich gwiazd. Efekt jest taki, że dziś Kuba Wojewódzki jest nazywany Królem TVN-u - przyznaje Bogusław Chrabota.

"Perfekcyjne dzieło reklamujące stację"

Prawdziwym przełomem w dotarciu do szerokich mas odbiorców okazał się rok 1996, gdy stacja zorganizowała wielką akcję promocyjną związaną z Paszportami Polsatu. Była to zabawa dla widzów. Do 13 mln gospodarstw domowych w Polsce wysłano książeczki przypominające wyglądem prawdziwe paszporty. Każdy z nich miał unikalny numer. W środku trzeba było wpisywać specjalne kody podawane podczas różnych programów Polsatu.

- To Zygmunt Solorz osobiście wymyślił tę kampanię marketingową - opowiada Bogusław Chrabota. - Uważam, że jest jedną z najlepszych w historii naszych mediów. Gdy usłyszeliśmy, że zamierza rozesłać do każdej polskiej rodziny Paszport Polsatu, zbaranieliśmy. Ale to kolejny dowód geniuszu Solorza. Przez jakiś czas wiązano jego osobę z tym, że posiadał kilka paszportów, bo zmieniał obywatelstwo, był emigrantem, z czego próbowano mu nawet robić zarzut. Jednak w Polsce lat 80. nie było to niczym nadzwyczajnym. Być może Solorz zasugerował się własną historią i postanowił to rozegrać marketingowo. To absolutnie perfekcyjne dzieło reklamujące stację. Połączył mailing w skali ogólnonarodowej z promocją firm, które sponsorowały nagrody dla posiadaczy Paszportu Polsatu. Do dziś chylę czoła przed tym genialnym pomysłem.

Wojciech Szeląg z krawatem prezesa Solorza

Wojciech Szeląg wspomina, że w pierwszych latach istnienia telewizji, to była zupełnie inna firma niż dziś. - Nie pamiętam drugiego tak kolorowego i bajkowego czasu w swoim życiu. Myśmy się nie rozstawali. Spotykaliśmy się w pracy, razem chodziliśmy coś zjeść, a po robocie wspólnie się bawiliśmy i oczywiście rozmawialiśmy o pracy. Przypominaliśmy komunę. Przez pierwsze lata towarzyszył nam ogromny entuzjazm. Praca dawała nam frajdę. Stacja robiła się coraz bardziej profesjonalna. Z czasem Polsat stał się korporacją i wszystko się rozsypało z powodów zupełnie oczywistych. Ludzie wybrali swoje drogi, a to spowodowało, że dziś z niektórymi nawet nie chcemy się już spotykać - konstatuje dziennikarz.

"Informacje", które później przekształcono w "Wydarzenia", Wojciech Szeląg prowadził w Polsacie aż do 2015 r. Później częściej można go było oglądać na antenie Polsat News, 24-godzinnej stacji informacyjnej Solorza. A także w Polsat Biznes, bo Szeląg w pewnym momencie zajmował się na wizji tą tematyką. Choć nie miał takich planów. - Podczas jednego z pierwszych spotkań z prezesem Solorzem powiedziałem mu, że chciałbym w nowej telewizji robić program o teatrze. Na to padła odpowiedź, że z moim nazwiskiem to mam robić program o biznesie - przytacza anegdotę Wojciech Szeląg.

Dziennikarz przypomina sobie, że w dawnych czasach częściej rozmawiał z prezesem. - Kiedyś krzyknąłem na całą redakcję, czy ma ktoś krawat, bo zapomniałem wziąć swojego. Wychyliła się ręką z drugiej strony korytarza, gdzie swój gabinet miał prezes. Solorz podał mi swój krawat, który chwilę wcześniej miał na szyi. Pamiętam, że miał jakiś okropny kolor, ale wtedy takie się nosiło. Założyłem go na program. Kilkanaście lat później "Forbes" opisywał losy polskiego kapitalizmu przez pryzmat trzech biznesmenów: Solorza, Krauzego i Kulczyka. Do każdego z nich dołączone były dwa zdjęcia: aktualne i z początków ich działalności. Prezes na tym drugim zdjęciu był właśnie w tym krawacie, który od niego dostałem. Spotkałem wtedy prezesa, a on do mnie mówi: "Wojtek patrz, to jest ten krawat, który ci wtedy pożyczyłem". Przeżyłem wstrząs, bo to, że ja to pamiętam, jestem w stanie zrozumieć, ale że on też?! To pokazuje, że dla niego nie był to tylko biznes. Do dziś zresztą nie mówi do mnie inaczej jak: "Wojtuś" - uśmiecha się Szeląg.

"Odrzucał nasze inteligenckie przesądy"

Jego zdaniem prezes Solorz był bardzo zaangażowany w telewizję. - Dla niego też było to coś zupełnie nowego. Początkowo zarządzał firmą właściwie jednoosobowo i tylko on podejmował decyzje, zarówno dotyczące zakupu długopisów, jak i wyjazdów służbowych. Choć nie był nigdy dziennikarzem, nauczył się, że program informacyjny ma nie tyle zarabiać pieniądze, co dodawać stacji prestiżu i w ten sposób jest ważny dla całego biznesu. Myślę, że nam ufał, gdy mówiliśmy, że warto coś zrobić, nawet jeśli czasem nie do końca rozumiał sens naszej prośby. Potem, w wieżowcu na Ostrobramskiej, prezes zajął 15. piętro, my poszliśmy na trzecie i było już inaczej - mówi ze smutkiem Wojciech Szeląg.

- Polsat przecierał szlaki, wprowadzając w Polsce nowe formaty. I prawie zawsze były to telewizyjne hity. To wynikało nie tylko z pracy całego zespołu, ale też indywidualnego wyczucia Zygmunta Solorza, który odrzucał nasze inteligenckie przesądy i wiedział, co się ludziom spodoba. To nieprawdopodobne, że człowiek bez wykształcenia w tej dziedzinie, bez studiów uniwersyteckich, który w telewizję wszedł przez przypadek, tak szybko nauczył się tego, czym jest popularny gust. To niebywały talent - ocenia Bogusław Chrabota.

Dziś nadawca posiada w swojej ofercie 39 kanałów telewizyjnych. Jest częścią multimedialnej Grupy Polsat Plus, obejmujące też m.in. płatną telewizję czy usługi telekomunikacyjne.

We wtorek, 6 grudnia stacja szykuje uroczystą galę w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Poprowadzi ją kilkanaście gwiazd związanych kiedyś i teraz z Polsatem, m.in. Krzysztof Ibisz, Paulina Sykut-Jeżyna, Maciej Dowbor, Piotr Gąsowski, Maciej Rock, Zygmunt Chajzer, Dorota Gawryluk, Bogdan Rymanowski, Jerzy Mielewski, Karolina Gilon, Marcelina Zawadzka, Adam Zdrójkowski czy Iza Janachowska. Wydarzenie będzie można zobaczyć na antenie Telewizji Polsat, a także w serwisie Polsat Go od godz. 20.

Dołącz do dyskusji: Telewizja Polsat nadaje od 30 lat. "Solorz wiedział, co się ludziom podoba"

68 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
Redaktorek
I ani słowa o "Dorocie z Polsatu"? widać, kto płaci Wirtualnym
odpowiedź
User
FanTv
Tak 30 lat w tym 15 reklam!
odpowiedź
User
Twoje imię
Tak 30 lat w tym 15 reklam!
Zwykły głupek jesteś! Żadna telewizja w polsce nie ma możliwości pokazania większej liczby reklam: precyzyjnie określają to rozporządzenia KRRiTV, precyzują długość trwania przerwy reklamowej, częstotliwość przerw i nawet głośność dźwięku w reklamach. Gadasz tylko po to by gadać, a pierd...bez sensu. Niby z ciebie taki FanTV a znasz się na TV bo oglądasz.
odpowiedź